1

121 23 20
                                    


W tym całym bagienku, w którym paplam się od lat, pobyt w Pałacu jawi mi się niczym grunt pod nogami. Może nawet jak promyk światła w gęstym, ciemnym lesie. Zwał, jak zwał. Najważniejsze, że przez kilka tygodni będę miała święty spokój i uniknę paki. Jedynie trochę mi szkoda, że ojciec nie zapłaci dwudziestu tysięcy grzywny... To by było jak wisienka na torcie. Tymczasem pierwszy raz obchodziłam urodziny bez tego słodkiego symbolu, w zamian wysłuchując pocieszających słów matki.

- To tylko dwa miesiące, Amelio. Szybko minie, zobaczysz.

Sęk w tym, że wcale nie zależało mi na "szybko".

- Strasznie mi przykro, że wyjeżdżasz akurat w swoje urodziny. - Matka, jak na złość, postanowiła akurat teraz zdobyć się na wylewność. - Nawet prezentu nie możemy ci teraz dać, wiesz jakie tam są zasady.

- Wiem - odburknęłam zapinając walizkę. - Jedyne co ze sobą mogę zabrać to pidżama i szczoteczka do zębów.

- Nie przesadzaj - zmarszczyła czoło - przecież zabierasz swoje ubrania. W czasie wolnym będziesz mogła je nosić.

Przewróciłam oczami. Jak można nazywać czasem "wolnym" jakikolwiek czas spędzony w zamkniętym ośrodku? Swoją drogą, ciekawe jak szybko uda mi się wyrwać... Może w okolicy są jakieś bary, albo choć monopolowy. Dobrze, że udało mi się schować w ukrytej przegródce fałszywy dowód. To wcale nie było takie proste, bo ojciec, na zmianę z matką, od dwóch dni nie spuszczają ze mnie oka. Jedynie do toalety mogę chodzić sama, choć ostatnio zaczęłam mieć poważne wątpliwości, czy i tam nie zainstalowali kamer.

- Będziemy tęsknić - matka ściszyła głos, chyba uderzając w płaczliwy ton. - Wiem, że teraz jesteś na nas zła, ale zobaczysz, wszystko się ułoży.

- Jasne. Ułoży. Będę najlepiej ułożoną panną w tym mieście - skrzywiłam się. - Ojciec znajdzie mi idealnego kandydata na męża, a ja posłusznie skończę prawo lub medycynę.

Moja matka westchnęła głośno, dając upust swojej frustracji. Nie robiło to na mnie wrażenia. Przynajmniej nie dziś. Dzisiaj cieszyłam się czekającymi mnie wakacjami w osławionym i owianym tajemnicą Pałacu.

- Amelio, masz tylko siedemnaście lat. - Nagle poczułam jej dłoń na ramieniu. - Wydaje ci się, że już jesteś dorosła, ale wierz mi, dorosłość jest przereklamowana. Gdybyś była pełnoletnia, sędzia nie mógłby dać ci szansy. Na szczęście dopiero za rok kończysz osiemnastkę, a sąd dał się przekonać naszemu adwokatowi i dostrzegł w tobie potencjał.

- Coś, czego ukochany tatuś nigdy we mnie nie widział - sarknęłam, jednocześnie gwałtownie strącając jej dłoń.

- Nie mów tak...

- Wiem, wiem. - Uniosłam dłoń. - W tym domu mówienie prawdy jest zakazane.

                                                                                       ...

Najpierw lot prywatnym samolotem, potem kilka godzin jazdy terenowym autem z milczącym jak grób kierowcą. Nie miałam pojęcia dokąd mnie wywieziono, ale jedno było aż nadto oczywiste. Opuściłam swój kraj.

Owiany tajemnicą ośrodek resocjalizacyjny dla dziewcząt na szczęście nie znajdował się na biegunie północnym, ani na środku pustyni. Nie lubiłam ekstremalnych temperatur, więc ucieszyłam się na widok łąk, lasów i białych chmur na niebie. Przypuszczalnie wciąż byłam na terenie Europy, a to oznaczało cywilizowane warunki. Zresztą, skoro ośrodek nazywano potocznie "Pałacem", to nie mogłam trafić do chatki z drewna.
Kiedy w końcu zobaczyłam majaczący w oddali budynek, utwierdziłam się w przekonaniu, że to będzie całkiem przyjemnie spędzony czas. Ogromna posiadłość, otoczona murem i lasem, wyglądała i strasznie i pięknie jednocześnie. Odludzie i luksus. W sumie, czułam się niemal jak w domu.
Ta przelotna myśl natychmiast postawiła włoski na mojej skórze. Miałam nadzieję, że atmosfera tego miejsca będzie jednak mocno odbiegać od tego, co kojarzyło mi się z domem. Z moim domem.

- Witamy w Pałacu - kierowca nagle odezwał się do mnie po angielsku.

Wielka, kuta brama, rozstąpiła się i auto powoli wtoczyło się na brukowany podjazd. Miał z dwieście metrów i tuż u podnóża wielkich schodów przechodził w małe rondko biegnące wokół fikuśnej fontanny. Gdy się zatrzymaliśmy, czekałam, aż mężczyzna otworzy mi drzwi, albo chociaż wyciągnie z bagażnika walizkę. On jednak miał inne plany, a dokładnej ujmując, chwycił w dłoń telefon i zaczął oglądać... YouTube? No dobrze... Skoro tak.

Wygramoliłam się z auta, powoli rozprostowując sztywne po długiej podróży kończyny. Jeszcze raz zerknęłam na kierowcę, ale nie doczekałam się jakiejkolwiek reakcji. Otworzyłam więc bagażnik i wyjęłam swoją walizkę. Rzuciłam przez uchyloną szybę "do widzenia", na co mężczyzna uśmiechnął się przelotnie i powrócił wzrokiem do ekranu komórki.
Sapnęłam głośno i skierowałam się na schody prowadzące do wejścia. Dwuskrzydłowe, ogromne drzwi, nie posiadały ani dzwonka, ani koładki. Pociągnęłam za klamkę, nie osiągając żadnego rezultatu. Pomyślałam chwilę i popchnęłam. Też nic. Kiedy szukałam w głowie kolejnego pomysłu na dostanie się do środka, wrota nagle rozchyliły się, a moim oczom ukazał się wielki hol. Wszystko w marmurach. Podłoga, ściany, chyba nawet sufit. Nie znałam się na tym, ale budynek faktycznie przypominał pałac. Gdy spojrzałam na schody i zauważyłam przykrywający je czerwony dywan, parsknęłam śmiechem. Tylko lokaja brakowało.

- Panienka pozwoli.

Podskoczyłam. Nagle wyrósł przede mną szpakowaty mężczyzna i wyciągnął rękę po walizkę. Nie uśmiechał się, ale cała jego postura i twarz emanowały szczerą uprzejmością. A więc i lokaj się znalazł... No, księżniczko, miej się na baczności, bo to zaczyna być zbyt piękne, aby było prawdziwe.

W tamtej chwili nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo się tym razem nie myliłam.

Fixing AmeliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz