12. Kris

756 113 184
                                    

Budynek na Rożnowskiej to jedna z najrzadziej odwiedzanych przeze mnie posiadłości. Powodów jest kilka. To wspomnienia z nowopowstającej Młodej Wieliczki, tym samym z Rubensem. To także miejsce, gdzie widywałem załamanego Wiśnię, widziałem jak odbierał stąd Natalię po gwałtach. Ale nie, spokojnie, z przeszłością sobie radzę.

Rożnowska to miejsce, w którym trzymamy narko i gdzie powstają filmiki, czyli dwie gałęzie biznesu Nowej Wieliczki, które oddałem, od których trzymam się z daleka. Tak, dobrze mi na przeładunkach. To mnie wycisza, uspokaja, daje poczucie spełnienia i wolności od nałogu.

Bo przecież jestem w nałogu! „Kris Szymański, lat dwadzieścia cztery, jestem narkomanem. Nie biorę od piątego października ubiegłego roku po zgwałceniu własnej narzeczonej. Jestem czysty już sześć miesięcy." – tak brzmiałoby moje przemówienie zapoznawcze.

Gaju pierwsze kroki stawia w kierunku wejścia głównego, ale ja rzadko go używam, więc kręcę głową i wskazuję mu boczne wejście. Wpisuję kod, drzwi stają otworem, kotara, drzwi na prawo, schody w dół. Korytarz.

Gości trzymamy w Sali, specjalnie do tego dostosowanej. Więc przechodzimy do końca, skręcam w lewo i otwieram pierwsze drzwi. Michalina unosi głowę, zaś Mat posyła nam skinienie. Dwóch z Bieżanowa, co wtargnęli na posesję azylu patrzą zaskoczeni. Chociaż nie, ten Sancho patrzy mętnym wzrokiem.

– Dostali coś? – dopytuje Leszek, łapiąc jednego za włosy.

Kiedyś nie rozumiałem tego gestu, bo to dziwnie wygląda, jak pokaz siły. Nic bardziej mylnego! On to robi, by sprawdzić źrenice, czy reagują.

– Sancho dostał wódką na rany, wyjąłem mu kulki na żywca. Krwi trochę stracił, to siedzi osowiały. Serum prawdy jest na naszym terenie – Mat wtrąca się do rozmowy. – Mogę przywieźć. – Zerka na mnie wyczekująco.

– Nie, dzięki, nie – bagatelizuję propozycję, machając ręką. – Moje serum prawdy mieści się w dwóch dłoniach. – Wyciągam ręce jak do gardy i uśmiecham się krzywo. – Chuck i Noris w natarciu.

Wykonuję dwa wymachy w powietrzu, jakbym szykował się na porządny sparing.

– Weźcie ich sobie przesłuchajcie, ja muszę zamówić utylizację na produkcji – Mat odzywa się i wraz z Michaliną opuszczają pokój, zaś Leszek odwraca się do mnie i uśmiecha.

– Przy żonie to taki z ciebie miękiszon, że już myślałem, że nam króla Wieliczki podmienili, a ty tylko lukrem przy niej jedziesz.

– Przy rodzinie – upominam go twardo i posyłam chamski uśmiech. – I przy dzieciach – dorzucam słodko, po chwili przywdziewam maskę zakapiora Wieliczki. – Ale dla tych, co przyszli po żonę mam specjalną wersję samego siebie.

– To co, Szymański? – Gaju puszcza mi oczko. – Jak ostatnio dwoma językami jednocześnie?

– Chyba nas tak po prostu nie zabijecie? – Ten, którego Lidka nazwała Sancho, pytając, właśnie zostawia kałużę pod sobą.

Ech, za szybko pękną, gdzie tu zabawa!

– Oj zdecydowanie nie „tak po prostu" – odpowiadam mu uprzejmie, odbezpieczam nóż sprężynowy i wbijam w jego otwartą dłoń na blacie, tak, tą drugą, nie postrzeloną. – Tylko z przygodami – szepczę mu do ucha. – A teraz wyskakuj z informacji Sancho. Skąd pomysł na zabicie ciężarnej kobiety?

– To nie my, to tylko zlecenie – pieje ten drugi, którego nawet o imię czy ksywkę nie zapytałem. Kris, gdzie twoje maniery?

– A zlecenie od kogo? – Leszek wtrąca się do rozmowy.

7. KRÓLESTWO Z PIASKU - FilarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz