17. Kris

788 106 257
                                    

Pod szpital w Klinach zajeżdżam uprzednio informując lekarza żony, że jesteśmy w drodze. Nakazuje mi opanowanie i spokój. Ja mu zaraz dam spokój. Wieczny, kurwa!

– Kris, nic się nie dzieje – żona mamrocze przez zaciśnięte szczęki, po chwili warczy i ponownie mruczy, jakby sobie śpiewała coś na uspokojenie.

– Ja jestem spokojny – odpowiadam panicznie, parkując w poprzek i wyskakuję z auta. Obiegam je, a gdy żona stawia nogę na asfalcie, zauważam, że jej uda są mokre. – Chodź, Iskierko – szepczę z ledwością panując nad własnym głosem.

– Nic się nie dzieje, Kris – ponownie próbuje mnie uspokoić. Ona, mnie!

– Rodzisz, Maja, ewidentnie – odpowiadam i niestety w głosie da się wyczuć panikę.

Chwytam żonę w ramiona, z kopa domykam drwi pasażera i wpadam do kliniki. Gdy recepcjonista proponuje wózek inwalidzki i podpisanie miliona dokumentów przyjęcia pacjenta, gromię ją wzrokiem, ale jak zaczyna pierdolić, że takie są procedury i goni za mną gdy zmierzam do windy, tak odwracam się na pięcie i robię minę zakapiora z Wieliczki.

– Pierdolą mnie wasze procedury! – syczę.

– Kris – Majka jęczy cichutko i kładzie dłoń na moim policzku. W jej oczach dostrzegam zarówno przyganę, jak i ból. Zawstydzenie?

No co ja na to poradzę! Jestem pierwszym chamem Wieliczki! A tym bardziej w momencie zagrożenia życia żony i nienarodzonego dziecka.

– Później podpiszę – spuszczam z tonu, tłumacząc swoje zachowanie. – Żona rodzi, nie czas i nie pora.

Recepcjonistka potakuje i ponownie proponuje wózek inwalidzki, ale w tym samym momencie Majka prostuje się niczym deska i kładzie dłoń na podbrzuszu. Sapie i stęka na zmianę, więc odmawiam kobiecie posadzenia żony na wózek, pozwalam, by zawołała windę i wcisnęła guzik od piętra patologii ciąży.

– Jeszcze troszkę, Majka, jeszcze momencik – próbuję ją zagadać zarówno w windzie jak i na korytarzu samego oddziału.

– Stresujesz się gorzej ode mnie – żona uśmiecha się, po chwili skrzywia usta w grymasie i kolejny raz sapie. – Już dobrze – dorzuca między wypuszczaniem powietrza.

Na korytarzu pojawia się nasz lekarz, zleca coś pielęgniarce, znajdują łóżko, polecają mi położyć na nim Majkę i gdy żona dotyka plecami materaca, kładzie dłoń na moim przedramieniu i wbija paznokcie, sapiąc i warcząc. Sam mam ochotę warknąć, bo chociaż jestem wytrzymały na ból, ten ewidentnie, skierowany w jeden punkt na skórze, boli niemiłosiernie.

Ciebie boli, Kris? Spójrz na żonę i dziękuj niebiosom, że to kobiety rodzą.

– Zabieramy żonę pod KTG – lekarz rozgaduje się, ale połowy nie rozumiem. Słucham drepcząc z nogi na nogę.

– A wejść mogę? – pytam, proponując coś, czego ani razu nie poruszyliśmy z Majką. Wspólny poród.

– Ma pan możliwość – potwierdza. – Ale – unosi głowę i zerka zza okularów – jeśli pojawią się wskazania do szybkiej reakcji i cesarki, opuści pan salę.

Potakuję i ruszam za nim. Majka, widząc mnie w towarzystwie lekarza, uśmiecha się, po chwili układa usta w literę „o" i robi rytmiczne wdechy i wydechy. Nie istnieje nic poza nią. Kucam przy jej głowie, biorę rękę i składam pocałunek. Uspokaja się, a za chwilę wygina się w łuk i stęka głośno. Ponownie oddechy.

Nie protestuję, jak mnie wyganiają z Sali twierdząc, że czas na cesarkę. Nie analizuję, ile czasu to trwa. Siadam na korytarzowym krześle, spuszczam głowę i przytwierdzam dłonie do twarzy zasłaniając ją po części.

7. KRÓLESTWO Z PIASKU - FilarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz