Prolog - Łowcy i ofiary cz.3

8 1 6
                                    

Ciszę zaburzało tylko stłumione pojękiwanie Gary'ego, który patrzył zrozpaczony na świeżo zdartą skórę dłoni. W momencie, gdy Megan otrzymała śmiercionośny cios, on wciąż trzymał linę, która bezlitośnie przeciągnęła się w jego uścisku z zatrważającą prędkością.

Członkowie oddziału patrzyli w milczeniu, jak Monumm podniosło się z ziemi i ruszyło mozolnie w kierunku bezwładnego ciała ofiary. Spływająca po jego skórze maź odciskała się na rześkiej trawie, a ślady stóp zagłębiały się w miękkim, leśnym gruncie.

– Megaaan! – Zrozpaczony krzyk Teda wyrwał pozostałych z druzgocącego szoku.

Doris zacisnęła dłoń na drzewcu włóczni.

– Do Dut! – oznajmiła donośnie.

Na początku odpowiedziała jej cisza, jednak chwilę potem rozległ się szelest liści i trzask suchych gałęzi pod stopami przemieszczających się członków oddziału. Wszyscy zmierzali w kierunku drzewa, na którym siedział Tony z Tedem.

Pozbawiona wyrazu twarz Dutio wpatrywała się w człapiącego demona. W milczeniu zdjął swoją czerwoną apaszkę i przebił ją kolejną agrafką. Odkąd stał się dowódcą, robił to za każdym razem, gdy ktoś z członków jego oddziału zginął z rąk Monumm.

Ile jeszcze Dzięciołów przyjdzie mu stracić w tej bezsensownej walce? – pomyślał. Młodzi ludzie zaciągali się do tego brutalnego oddziału z nadzieją, że zmienią cokolwiek, że poprawią jakość życia sobie i bliskim, albo nawet przyczynią się do zatrzymania plagi Monumm. Wszyscy jednak kończyli tak samo. Prędzej czy później któraś z akcji kończyła się niepowodzeniem, a na barkach Tony'ego zawsze ciążyła odpowiedzialność, by powiadomić rodziców o śmierci ich dziecka, żony o śmierci męża, brata o śmierci siostry. Niektórzy uczą się być obojętnymi po doświadczeniu takich sytuacji wielokrotnie. On nie potrafił. Śmierć mimo swojej naturalności zawsze wydawała mu się czymś nierealnym, wręcz niewyobrażalnym. Gdzieś z tyłu głowy był przekonany, że Megan zaraz wstanie, wespnie się tak zwinnie na drzewo, jak tylko ona potrafi i uniknie pożarcia przez okropną bestię.

Gwałtowne ruchy Teda wyrwały go z przemyśleń. Chłopak przymierzał się do zejścia z drzewa, mamrocząc coś pod nosem. Tony widział obłęd panujący w jego oczach. Ze względu na swój krótki staż młody chłopak jeszcze nigdy nie doświadczył takiej sytuacji.

Szybko przysunął się do niego na gałęzi i położył dłoń na jego ramieniu. Ted spojrzał spanikowanymi oczami na dowódcę.

– Musimy biec do Megan. Jest sama. Zaraz pojawi się przy niej demon i ją zabije – dyszał panicznie.

– Ted – zaczął cicho Dutio, próbując uspokoić chłopaka – Megan nie można już pomóc.

– J-jeszcze zdążymy – szczęka, na której dopiero zaczęły pojawiać się początki zarostu, drgała mu niekontrolowanie.

– Ted – powtórzył łamiącym się głosem Tony – straciliśmy ją.

Chłopak patrzył z przerażeniem, jak oczy dowódcy napełniają się łzami. Powoli zaczynał uświadamiać sobie, co się stało.

– Wszyscy już tu są – westchnął Dutio.

Chłopak spojrzał w dół. Tony miał rację. Pod drzewem sześcioro Dzięciołów ustawiło się w zwartej grupie. W środku stała Doris, owijając dłonie Gary'ego bandażem.

– Możesz tu jeszcze zostać, ja muszę do nich zejść.

Martwe spojrzenia kolegów z oddziału wymownie sugerowały pogrążone w smutku nastroje.

Dutio zsunął się z drzewa, dołączając do reszty. Ted siedział w bezruchu na gałęzi, wpatrując się w przestrzeń pustym wzrokiem.

Pozostałe dzięcioły bez słowa ustawiły się w szeregu, patrząc na pochylające się nad Megan Monumm. Jego dwa przeraźliwe języki wysunęły się z tułowia, podążając łakomie w stronę oczu nieruchomej dziewczyny.

Nikt nie wiedział, dlaczego demonom zależy tylko na nich. Nie zjadały ludzi. Zabijały ich tylko dla pary gałek ocznych, po czym uciekały w tylko sobie znanym kierunku. Jedynym pocieszeniem w tragedii zakończonego sukcesem ataku Monumm był fakt, że bestia wydawała się zadowolona zdobyciem zaledwie jednej pary. "Jeden demon, jedna ofiara" – mawiało jedno ze starych powiedzeń.

Doris spojrzała na Tony'ego. Jego lekko podkrążone oczy odbijały światło księżyca, szkląc się ze wzruszenia. Wiedziała jak ciężkie były dla niego straty członków oddziału i choć sama starała się o tym nie myśleć na polu bitwy, to obraz uśmiechającej się Megan cały czas kołysał jej się w głowie.

Wyciągnęła rękę w stronę Dutio i delikatnie przesunęła palcem po nowej agrafce przypiętej do jego apaszki.

– Hej, czas ją pożegnać – powiedziała mu ciepło szeptem, starając się, żeby ton jej głosu choć trochę podniósł starego przyjaciela na duchu.

Tony pociągnął nosem i przetarł gwałtownie oczy. Stał teraz przed szeregiem sześciorga Dzięciołów zwróconych twarzą w kierunku ciała koleżanki.

Niech Cię ślepą przyjmą zgliszcza, kiedy Monumm spalisz leże i z czerwienią staniesz dumnie, nie zrzekając się swych wierzeń – wyrecytował bez zająknięcia, po czym zacisnął lewą dłoń na swojej apaszce. Prawą zaś uderzył w opaskę z symbolem dzięcioła założoną na ramieniu. Cały oddział poszedł w jego ślady, krzyżując ręce na piersiach w charakterystycznym dla Dzięciołów salucie.

Wszyscy milczeli w bezruchu, wspominając pełną energii Megan, która zaledwie w zeszłym tygodniu z gracją wymknęła się demonowi podczas polowania i wbiła mu dwa bełty w parszywą czaszkę, nie chybiając ani razu. Co dziś zawiodło? Myśli wszystkich członków oddziału wypełniały rodzące się co chwilę nowe pytania.

– Nigdy nie widziałem tak wielkiego Monumm – przerwał ciszę George.

Kilka osób przytaknęło.

Doris wytężyła wzrok w kierunku niepodobnego do napotkanych dotąd demonów potwora. Mimo że wszyscy patrzyli na bestię jeszcze przed chwilą, dopiero teraz Dulium przyjrzała jej się dokładniej i pobladła.

Monumm nie było już zajęte pochłanianiem oczu Megan. Patrzyło się na stojący w szeregu oddział swoimi białymi ślepiami osadzonymi tuż pod nieistniejącą szyją.

– Hop! – krzyknęła panicznie.

Dzięcioły instynktownie chwyciły za broń, a ich przerażony wzrok powędrował w stronę przywódczyni.

Tony zamarł, słysząc panikę w głosie Doris, która rzadko kiedy traciła zimną krew na polu walki. Spojrzał na demona.

Monumm biegło w ich stronę.

Ciągnące się za nim szczypce wydawały się zupełnie go nie spowalniać mimo swojej ogromnej masy. Wcześniej mozolne ruchy zamieniły się teraz w bestialski, nieokiełznany szał gotowy dać potworowi siłę do zdziesiątkowania pozbawionego formacji oddziału.

Dzięcioły Orglasii (krótsze fragmenty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz