Rozdział 4 - Konsekwencje sekretów cz.4

1 1 0
                                    

Był w całkowitym szoku. Spanikowanym wzrokiem próbował dojrzeć w mroku ulicy niewyraźną sylwetkę mężczyzny, ale poszukiwania okazały się bezowocne. Dobiegł go dźwięk rozmawiających damskich głosów. Obejrzał się. Sarah i Saturn schodziły po schodach.

– Sarah! – wydał z siebie zdławiony paniką krzyk. Dziewczyna podskoczyła przestraszona.

– Co się dzieje?!

– Chodź ze mną! Szybko!

Nie czekając na odpowiedź, podbiegł do koleżanki, chwycił ją za nadgarstek i pociągnął za sobą w ciemność, w której zniknął bezdomny.

– Ja też chcę! – zażądała z wyrzutem niezadowolona Saturn, tupiąc nogą w schodek.

– Pilnuj Kila! – odkrzyknęła Sarah, wciąż nie wiedząc, co się dzieje.

– Co ja jestem pies, żeby pilnować?! – fuknęła za parą przyjaciół i usiadła obok wymęczonego davira.

Tristan szedł szybkim krokiem, ciągnąc za sobą Sarah i rozglądając się intensywnie. Panująca ciemność wydawała się spokojna. Otulone mrokiem budynki nie dawały nawet najmniejszego znaku życia, a kostka brukowa nie wyglądała, jakby miała zdradzić jakiekolwiek tajemnice o swoich przechodniach.

– Wpadł na mnie człowiek – zaczął, dysząc. – Był całkowicie sam! Poszedł w tę stronę i zniknął!

– Jak to sam?! – próbowała nadążyć Sarah.

– No właśnie! Na początku nawet nie zwróciłem na to uwagi, ale potem mnie tknęło. Coś może mu się stać! Musimy mu pomóc.

– Tristan, wierzę ci, ale tu nikogo nie ma.

Przystanęli na chwilę. Dziewczyna odetchnęła głęboko. Tristan puścił jej nadgarstek i zaczął obracać się, szukając jakiegokolwiek śladu po nieznajomym.

– Może wszedł do jakiegoś domu. Gdyby coś mu się stało, to na pewno by krzyczał o pomoc – zapewniała. – Wracajmy do Saturn.

Chłopak westchnął i w końcu uspokoił się nieznacznie.

– Może masz rację, ale..., ale..., ehhh.

Sarah położyła mu rękę na ramieniu.

– To był ciężki dzień. Wracajmy do domu. – pomachała mu przed oczami grubym tomem. – Musimy jutro rano oddać spis ludności, żeby nikt nie zdążył zauważyć jego braku. Chyba że ten stary dziad już odkrył naszą drobną kradzież.

– Masz rację. Wybacz.

– Nie masz mnie za co przepraszać. – Uśmiechnęła się. – Jestem pewna, że ten mężczyzna na pewno znalazł jakieś schronienie.

Posłała mu jeszcze jedno serdeczne spojrzenie i ruszyła z powrotem w kierunku, gdzie czekali Saturn i Kil. Tristan rozejrzał się ostatni raz, po czym dogonił koleżankę.

***

– Gdzie się podziewaliście?! Strasznie się martwiliśmy! – Karcący głos Bena rozbrzmiał po ścianach salonu, gdy tylko czwórka sierot przekroczyła próg domu.

Wszyscy równocześnie skrzywili się niczym przyłapane na gorącym uczynku dzieci mające zaraz usłyszeć naganę od rodzica.

– Opowiemy ci rano, Ben. Wszystko jest w porządku i nic się nie stało – zapewniła Sarah, nim ktokolwiek zdołał zabrać głos.

Ben westchnął.

– Dobrze. Ufam Ci – odparł już spokojniejszy. – Wiem, że poszliście z Tristanem do biblioteki, ale nie wiedzieliśmy, co stało się z Saturn i Kilem. Nie było ich ani w pokojach, ani na dachu. Brian też się zaczął przejmować.

Siedzący przy stole chłopak przytaknął energicznie.

Zapanowała kompletna cisza. Każdy z czwórki wracającej z pałacu próbował naprędce wymyślić jakąś wiarygodną wymówkę, jakieś usprawiedliwienie na tyle realne, żeby usatysfakcjonowało ojcowską naturę Bena.

Zanim doszli do domu, Kil zdążył już prawie całkowicie dojść do siebie i stał teraz o własnych siłach, jednak umiejętność poprawnego składania zdań nadal znajdowała się poza jego zasięgiem. Mimo to otworzył usta, żeby coś powiedzieć. Pozostali spojrzeli na niego spanikowani, wiedząc że bełkot, który miał za chwilę wydobyć się z jego ust, niewątpliwie wzbudzi podejrzenia Żółwia.

W ostatniej chwili, nim Kil zdążył wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, ku zdziwieniu wszystkich Saturn wystąpiła krok do przodu, i opierając ręce na biodrach w geście pełnym pewności siebie, wypaliła:

– Nie musimy ci się z niczego tłumaczyć, Ben. Jesteśmy dorośli.

Tylko poważna mina Bena powstrzymała Tristana przed parsknięciem śmiechem na widok wojującej Saturn, która jeszcze przed chwilą w ramach swojej dorosłości leżała na kolanach Sarah w najbardziej ekskluzywnym pałacu w mieście.

– Masz rację – przyznał najstarszy chłopak, malując tym samym szok na twarzach pozostałych sierot. – Po prostu bałem się, że zrobiliście coś nieroztropnego, a nie chciałbym widzieć w tym samym dniu kolejnych ofiar.

Lekko wytrącona z rytmu okazywaną przez Bena troską Saturn przechyliła głowę na bok, lustrując go wzrokiem. Po chwili jednak uśmiechnęła się tak szeroko, że oczy zamieniły jej się w małe przecinki.

– Nie wiedziałam, że potrafisz być taki uroczy! – oznajmiła entuzjastycznie, po czym spojrzała na stojącą za nią trójkę przyjaciół. – Nie masz się o co martwić, Ben! My nigdy nie zrobilibyśmy czegoś nieroztropnego, a już na pewno nie spralibyśmy całego oddziału Dzięciołów w tym ich pięknym pałacu!

Ben uniósł brew, nie wiedząc, co właśnie usłyszał i jak ma to interpretować. Wszystko, co mówiła Saturn zawsze przyjmował do wiadomości z ograniczonym zaufaniem głównie ze względu na jej bujną wyobraźnię i lekkoduszność, jednak tym razem podejrzewał, że to nie była zmyślona sytuacja. Jednak wizja Saturn i Kila wchodzących do pałacu tak wybitnej jednostki, a następnie zaczynających bójkę z jej członkami wydawała mu się tak abstrakcyjna, że powstrzymał się przed wybuchem emocji.

Jego wątpliwości prędko rozwiał widok Sarah i Tristana jednocześnie uderzających się dłonią w czoło. Z każdą chwilą coraz bardziej czerwony na twarzy otworzył usta, żeby wyrzucić z siebie zbulwersowaną naganę, jednak Saturn z niewinnym uśmiechem na twarzy minęła go jak gdyby nigdy nic i skacząc rytmicznie, udała się w stronę schodów.

– Pierwsza się myję! – krzyknęła do Sarah, całkowicie nie zwracając uwagi na panującą w pokoju atmosferę.

Dzięcioły Orglasii (krótsze fragmenty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz