Rozdział 4 - Konsekwencje sekretów cz.3

1 1 0
                                    

Kil oderwał wzrok od Richarda i spojrzał w twarz przyjacielowi. Ten uśmiechał się do przesady sztucznie, jakby chciał podkreślić, że wcale nie mówi z uprzejmości, a z ledwo maskowanej irytacji. Zmrużone oczy patrzyły na niego wymownie, a wielokrotne mrugnięcia dodawały minie przyjaciela dziwnej złowieszczości budzącej niepokój.

Zrozumiał, że przekroczył granicę, ale teraz wszystko było mu obojętne. Nie zamierzał przepraszać Sarah za swoje słowa. Dołączenie do Dzięciołów zmieni całe jego życie. Nie będzie musiał już mieszkać razem z pozostałymi sierotami. Zostanie tutaj i będzie mógł pozbawiać Monumm życia jeden po drugim. Bez końca. Bez ograniczeń. Ta myśl napawała go nieopisaną ekscytacją. Był przekonany, że im większe będzie miał doświadczenie w zabijaniu demonów, tym prędzej spełni swój obrany lata temu cel.

– Jestem pewny. Chcę dołączyć do Dzi... – urwał. Nagłe uczucie powracającej do ust zawartości żołądka wzdrygnęło całym jego ciałem. W ostatniej chwili przełknął wymioty. Zerwał się błyskawicznie, by dopaść choćby do stojącego na zewnątrz wiadra świadomy, że następnego skurczu mięśni nie uda mu się powstrzymać. Gwałtowny obrót ciałem zakręcił mu w głowie. Z trudem udało mu się zachować równowagę. Wiedział, co zaraz nadejdzie, lecz sama świadomość była jedynie złudnym pocieszeniem. Rozdzierający ból wbił się w jego oczy niczym nóż. Czuł, jakby ktoś ścierał na tarce jego cierpiące gałki. Wydawało mu się, że z każdą chwilą rozrywane są na tysiące kawałków, zlepiane ponownie i znów rozrywane, miażdżone, siekane i dźgane na niezliczone sposoby. Zamiast łez po jego twarzy zaczęła ściekać czarna, lepka ciecz. Koszmarny ból i nawracające wymioty osłabiły jego ciało do tego stopnia, że nie był w stanie stać o własnych siłach. Gdzieś za kurtyną bólu i resztką skupienia, by nie otwierać ust w bolesnym krzyku, dopóki nie dotrze do wiadra, poczuł, jak upada, zbliżając się nieuchronnie do czerwonego dywanu.

Ktoś złapał go w ostatniej chwili. Jednak tak gwałtowne zatrzymanie impetu bezwładnego ciała wzburzyło odruch, którego tym razem już nie był w stanie powstrzymać. Poczuł, jak wymioty z zawrotną prędkością wylatują przez jego usta. Zazwyczaj nieprzyjemne uczucie teraz wydawało się błahostką przy nieustającej torturze oczu.

Tristan odetchnął z ulgą.

– Ułamek sekundy spóźnienia i musielibyśmy czyścić ten dywan w ramach przeprosin – zażartował, spoglądając na trzymającą Kila Sarah. Wypełnione do połowy brudną wodą wiadro spod drzwi podpierało jego bezsilną głowę.

Drażniący, nieprzyjemny zapach rozszedł się po gabinecie Dutio.

– Bleeeeh – Saturn skrzywiła się z obrzydzeniem.

– Jak wstałaś, to chodź nam pomóc, zamiast narzekać – rzuciła z pretensją Sarah.

– Ale ja nadal śpię! – zapewniła dziewczyna, szybko wtulając głowę w kanapę, i nieudolnie udając chrapanie.

– Saturn! – skarcił ją stanowczo Tristan. – Chodź tu.

Chrapanie momentalnie ustało i chwilę potem trójka sierot pomagała zwijającemu się z bólu przyjacielowi. Richard przyglądał się uważnie całej sytuacji. Nie potrafił ukryć, że był pod wrażeniem nie tylko współpracy tej paczki znajomych, ale i błyskawicznej reakcji, jaką się wykazała.

Gdy tylko ten mieszaniec urwał w pół słowa, chłopak za nim już rzucił się po stojące na zewnątrz wiadro, jakby wiedział, co się wydarzy. Sarah wręcz nienagannie zrozumiała co się dzieje i jak sytuacja się dalej potoczy, dlatego zdążyła zapobiec upadkowi. Najbardziej jednak szokująca była reakcja tej śpiącej dziewczyny, która tuż przed całym wydarzeniem skuliła się na kanapie tak, by dać swobodne pole do manewru starszej koleżance. Dla przeciętnego oka wyglądałoby to na zwykły zbieg okoliczności, ale to musiał być jakiś jej szósty zmysł wyczuwający niebezpieczeństwo, jakiś instynkt – myślał intensywnie, odtwarzając całą sytuację w głowie.

– Czy mam wysłać Ważki z prośbą o pomoc z lecznicy? – zaoferował się.

– Damy sobie radę! On tak czasem ma! – zapewniła z zaskakującą energią Saturn, odwracając głowę w stronę Richarda.

– Rozumiem.

– Saturn! Trzymaj wiadro. My spróbujemy sprowadzić go na dół. – rzuciła rozkaz Sarah.

Powoli, małymi krokami i z bezustanną asekuracją przyjaciele wyprowadzili Kila z pokoju, po czym stopień za stopniem zeszli z nim na sam dół schodów przed wejściem do pałacu.

Davir wydawał się powoli uspokajać. Ból z każdą chwilą stawał się mniej uciążliwy, a koncentracja na opuszczaniu siedziby Dzięciołów pomogła mu choć w małym stopniu oderwać uwagę od cierpienia. Wymioty ustały zaskakująco szybko, jednak szczęśliwie znalezione wiadro wciąż pozostawało w gotowości, mimo że niedługo miało osiągnąć swój limit.

– Pójdziemy z Saturn oficjalnie się pożegnać, zabrać książkę, którą zostawiłam u tego Dzięcioła przy wejściu i jeszcze raz przeprosić za wszystko – oznajmiła naukowczyni, gdy Kil usiadł ociężale na najniższym stopniu. – Poczekajcie tu na nas chwilę.

– Jasne – odparł Tristan.

Dwie dziewczyny wspięły się ponownie po schodach i po chwili zniknęły w drzwiach. Tristan zrobił krok w tył i odgiął się, by rozprostować plecy po dźwiganiu swojego przyjaciela. Stał teraz na drodze naprzeciwko niego, wpatrując się, jak ten ociężale podpiera opuszczoną głowę.

– Żyjesz?

Kil mruknął niewyraźnie.

– Podziwiam, że zmieniasz się z całkowitą świadomością, jakie są tego skutki uboczne, ale nigdy nie zrozumiem, czemu zawsze zachowujesz się, jakby miało ich nie być.

Kolejny pomruk pozostawił Tristana bez jasnej odpowiedzi.

– Kil, musisz wreszcie zaakceptować to, kim jesteś i jakie są konsekwencje używania twoich umiejętności. Czy to w ogóle było dzisiaj potrzebne? Może bez tej przemiany wszystko potoczyłoby się lep... – Silne szturchnięcie w prawy bark przerwało jego wypowiedź. Ktoś na niego wpadł.

– Przepraszam najmocniej – rozległ się głos starszego mężczyzny.

– Nic się nie stało, to ja przepraszam – natychmiast odparł uprzejmie, robiąc odruchowo krok do przodu, by zejść z drogi.

Tristan spojrzał przelotnie na zakapturzonego nieznajomego. Jego sylwetkę skrywały liczne łachmany, które, sądząc po zapachu, od dawna nie miały kontaktu z wodą z mydlinami. Szedł chwiejnym, ale zaskakująco szybkim krokiem. Chłopak patrzył na niego jeszcze chwilę, po czym przeniósł wzrok z powrotem na Kila, mimowolnie przecierając lewą ręką prawe ramię, jakby chciał zetrzeć z siebie brud i zapach bezdomnego samotnika.

Zamarł.

"Ten mężczyzna był sam", druzgocąca myśl sprawiła, że momentalnie przeszły go dreszcze. Dopiero teraz to sobie uświadomił. Błyskawicznie obrócił się w stronę, w którą poszedł nieznajomy. Nikogo już tam nie było.

Może zdołał schować się do domu albo ktoś tam na niego czekał – przeróżne wyjaśnienia przelatywały mu przez głowę – Przecież chodzenie samemu po mieście to gwarancja stania się ofiarą. Dosłownie samobójstwo. 

Dzięcioły Orglasii (krótsze fragmenty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz