Rozdział 5 - Zatarte tragedie, przebudzone nieszczęścia cz.5

0 0 0
                                    

– Przypominam, że ja nie mogę iść dzisiaj do pani Bundles, ponieważ zaczynam kurs w lecznicy – ogłosił Brian, stawiając na stole dużą miskę z jajecznicą.

– W takim razie sugeruję, żeby Saturn i Kil poszli dzisiaj do pani Bundles, bo ja zabieram Tristana do świątyni.

Wszyscy domownicy spojrzeli na Tristana, z trudem kryjąc śmiech. Sarah i Ben wyjęli ukradkiem małe notesiki i zaznaczyli w nich coś ołówkiem, spoglądając z politowaniem na czarnowłosego chłopaka, który wbijał teraz wzrok w smarowaną przez siebie masłem kromkę chleba, jakby była to najciekawsza kromka na świecie.

Kil odchrząknął.

– Mogę iść z Saturn – oznajmił, po czym zwrócił się do Tristana. – Zapłaciliście wczoraj pani Wenus?

– W końcu nie. Przerwały nam krzyki z placu... – urwał.

Wszyscy zamilkli.

Zgęstniałą nagle atmosferę przerywało tylko ciche stukanie i tarcie sztućców o ceramiczne naczynia oraz nieśmiałe dźwięki przeżuwania.

– Vivian, będę miał pewnie dla ciebie kilka epori dzisiaj. Wyślę Ważkami, jak tylko będę w ratuszu. – Ben przerwał ciszę.

– Jasne, ale wyśpiewam je dopiero przy następnej przemianie, bo dziś, jak widzisz, obudził się Virebel – odparła, wskazując gestem na swoją czerwoną sutannę.

– Oczywiście. – Żółw przytaknął posłusznie. – Mam nadzieję, że niedługo zaszczyci nas Pafelir.

– Szczerze wątpię. Ostatnio Virebel pozostaje aktywny przez wiele dni.

– Co to może oznaczać, Viv? – wtrącił się Kil. Kawałek boczku wystawał mu z ust.

Kapłanka zamyśliła się na moment.

– Nie muszę chyba tego tłumaczyć, ale jeśli w Limomu zaczyna dominować oblicze konfliktu, przemocy i polowań, to przyszłość zapowiada się na bardzo niestabilną.

Po tych słowach Ben i Kil jednocześnie pokręcili głowami z wyraźnym zmartwieniem. Pozostali domownicy wymienili się spojrzeniami, nie za bardzo wiedząc, o czym rozmawiała trójka przyjaciół.

Sarah uśmiechnęła się w duchu. Z jakiegoś powodu zawsze, gdy pojawiał się temat religii, wszystkie codziennie zgrzyty i nieprzyjemności między Vivian, Benem i Kilem znikały natychmiastowo przyćmione rozważaniami o różnych obliczach i humorach czczonego w całym Tinnet boga. Jakiekolwiek konflikty między przyjaciółmi bardzo źle na nią wpływały, a poczucie winy za brak dobrej atmosfery zawsze ciążyło jej na barkach, mimo że gdzieś z tyłu głowy miała świadomość, że to nie jest zależne od niej.

– Czy mogę dzisiaj jechać z wami pojazdem? – Brian wyrwał ją z przemyśleń.

– Mamy tylko cztery miejsca. Ja i Ben to dwie osoby, a jeśli Tristan towarzyszy dziś Vivian, to wygląda na to, że mamy komplet. Wybacz. Może Saturn i Kil cię odprowadzą po drodze?

Brian wyraźnie posmutniał.

– My z Vivian możemy się przejść. Zresztą i tak musimy zahaczyć o bibliotekę – zaoferował Tristan.

Najmłodszy chłopak rozpromienił się.

– Naprawdę?

– Jasne, że nie! Nie będę tyle chodzić! – oburzyła się Vivian.

– Przecież przychodzisz tu do nas pieszo, co to za problem przejść trochę dłużej? – rzucił wyzywająco Kil wyraźnie niezadowolony zachowaniem kapłanki.

– Dobrze – zaczęła dziewczyna – w takim razie pójdziemy sobie z Tristanem na długi, romantyczny spacer.

– Vivi! – dotąd milcząca Saturn oburzyła się gwałtownie. – My z Kilem odprowadzimy Briana! Nie ma problemu! Wy jedźcie sobie pojazdem.

– Skoro Saturn nie ma nic przeciwko, to myślę, że wszystko jest ustalone – oznajmiła triumfalnie Vivian.

Brian westchnął.

– Lecznica jest nam bardziej po drodze niż biblioteka – podjął Ben, widząc rozczarowanego kolegę.

– To prawda – potwierdziła Sarah.

– A niech wam będzie. Skoro aż tak bardzo nie chcecie ze mną jechać – załkała łamiącym się głosem kapłanka.

Pozostali równocześnie spojrzeli na nią z powątpiewaniem, nawet na chwilę nie nabierając się na grę aktorską przyjaciółki.

Widząc, że jest na przegranej pozycji, Vivian westchnęła, po czym wstała od stołu.

– Chodź Tristan. Skoro idziemy pieszo, to musimy wyjść już teraz, żeby zdążyć, wstąpić jeszcze do biblioteki.

– Ale ja jeszcze jem – jęknął.

– Weź do ręki. Idziemy! – pogoniła go dziewczyna, żwawym krokiem kierując się do wyjścia.

Kil poklepał Tristana po ramieniu.

– Dasz radę Tri. Nie daj się pożreć.

– Postaram się – zapewnił, pakując do ust resztkę jajecznicy.

Dzięcioły Orglasii (krótsze fragmenty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz