Rozdział 2 - Pogrzebane tajemnice cz.2

2 1 0
                                    

Do środka wpadł Ben. Był wściekły.

Choć jego złość nigdy nie przejawiała się w widoczny sposób, a pozbawiona wyrazu twarz pozostawała niezmienna w każdej sytuacji, to w jakiś sposób pozostali domownicy wiedzieli, kiedy nie jest w dobrym humorze.

Brian spojrzał na przytulającego Saturn przyjaciela, którego głośny dźwięk wyrwał z głębokich przemyśleń. Tristan przytaknął i wstał, podnosząc drobną dziewczynę jak małe dziecko, które zasnęło poza swoim łóżeczkiem.

Nikt nie chciał w tym momencie doprowadzić do kłótni Bena i Saturn, a wszyscy wiedzieli jakie słowa padną jako pierwsze z ust strażnika.

– Gdyby każdy respektował zasady, zamiast ulegać emocjom takich sytuacji by nie było – zaczął patronizującym tonem, nawet nie witając się z pozostałymi.

Sarah westchnęła.

– Ben, ludzie to przede wszystkim uczucia. W takich sytuacjach ciężko zachować chłodny umysł i działać zdroworozsądkowo – odważył się stwierdzić Brian.

– Ja to doskonale wiem – zapewnił. – Ale gdyby prawo było ważniejsze dla wszystkich od dziecka, to nikt by dzisiaj nie umarł.

Palec Kila uderzył w monetę mocniej niż zwykle, wybijając ją prawie pod sam sufit.

– Dwie kobiety zginęły, bo jedna postanowiła złamać prawo. I to jeszcze urzędniczka! – kontynuował ze złością Ben, nie zwracając się do nikogo konkretnego. – Jestem załamany, bo widywałem ją prawie codziennie i lubiłem z nią rozmawiać, a teraz już nigdy więcej jej nie zobaczę.

Kolejny dźwięk uderzanej monety z jeszcze większą siłą rozległ się w całym salonie.

– To miasto nigdy nie nauczy się żyć w takiej rzeczywistości, skoro nawet pracownicy ratusza nie potrafią przestrzegać wyznaczonych zasad – wyrzucał wściekle dalej. – A ten dureń zamordował dwie osoby, bo nie potrafił zrozumieć najprostszej zasady tego świata. I w dodatku on jedyny przeżył! Tragedia!

Kil ścisnął w dłoni monetę.

– Zamordował? – wycedził przez zęby. – Zastanów się, co mówisz Ben.

Mężczyzna spojrzał na niego wyzywająco.

– A jak inaczej chcesz to nazwać, Kil? To jego win...

– Zamilcz Ben – przerwał mu ostro. – Nie chcę cię nawet słuchać. To nie ludzie zabijają ludzi, to Monumm i doskonale o tym wiesz. Czemu twój żółwi mózg nie jest w stanie pojąć, jak działa świat.

Ben wydawał się niewzruszony, jakby słowa Kila w ogóle nie były dla niego istotne.

– Monumm to nasza rzeczywistość od lat. To plaga, z którą musimy nauczyć się żyć – tłumaczył spokojniej, wierząc w każde wypowiadane przez siebie słowo. – Plagi niosą ze sobą straty, a my możemy jedynie im zapobiegać, przestrzegając określonych zasad postępowania. Gdyby wszyscy się do tego stosowali, to nie byłoby ofiar.

Sarah i Brian patrzyli na siebie w milczeniu, zastanawiając się, kiedy i w jaki sposób zareagować.

– Nie powinniśmy się do nich dostosowywać tylko z nimi walczyć. Wiem, jaki jesteś Ben i w życiu nie chciałbym potrzebować twojej pomocy, bo prędzej dasz nam wszystkim zginąć, niż złamiesz prawo – odrzekł oschle Kil. – Ale wiedz, że jeśli ty staniesz kiedyś sam na sam z demonem, to zrobię wszystko, żebyś nie zginął z jego rąk...

Ben otworzył usta, żeby coś odpowiedzieć.

– ... tylko z moich – dokończył chłodno Kil i wbił wzrok prosto w starszego kolegę.

Sarah z Brianem spojrzeli zaniepokojeni na siedzącego na parapecie chłopaka.

– Myślę, że już wystarczy – rozległ się niski, ponury głos stojącego na schodach Tristana. – To nie jest moment, w którym powinniśmy w taki sposób mówić o śmierci.

Pozbawiony energii, niczym duch zszedł na parter i podszedł do stołu, podnosząc potłuczone okulary.

– To jest właśnie najlepszy moment, żeby o niej rozmawiać – podjął wywyższonym tonem Ben, który odzyskał chwilowo zachwianą przez groźbę Kila równowagę.

– Ben. Dość – powiedziała dosadnie Sarah, wreszcie zdobywając się na odwagę.

Mężczyzna pobladł.

– Wybacz – odrzekł niepodobnym do siebie pobłażliwym głosem. – Gdyby ktoś mnie potrzebował, to będę w swoim pokoju.

Spojrzał jeszcze raz na Sarah lekko zlękniony jej ostrym tonem i zniknął w korytarzu prowadzącym do męskich sypialni.

Pozostali odetchnęli cicho z ulgą.

– Wiecie gdzie mnie szukać – rzucił po chwili Kil i opuścił trójkę przyjaciół w salonie.

Sarah westchnęła ponownie, po czym podniosła się energicznie z krzesła i rzuciła, podchodząc do kaflowego pieca:

– Herbaty?

– Ja chętnie – odpowiedział z uśmiechem Brian.

Tristan nie odpowiedział. Siedział teraz na twardym, drewnianym krześle, obracając w dłoniach okulary Bridget. Jego wzrok wydawał się patrzeć w nicość, a pozbawiona wyrazu twarz zamarła w kompletnym bezruchu.

Nawet rozlegające się po całym domu pukanie do drzwi nie przerwało jego bezsilnego zamyślenia.

– Otworzę! – zaoferował się Brian.

Dzięcioły Orglasii (krótsze fragmenty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz