Prolog - Łowcy i ofiary cz.5

6 1 2
                                    

– Weź ze sobą Teda albo Kyle'a i uciekaj.

– Słucham?! Nie ma mowy – oburzył się Tony. – Każde z nas może wziąć jednego i damy radę uciec chociaż we czwórkę.

– To był rozkaz, Dut – odrzekła sucho Doris.

Tony pobladł. Wciąż znajdowali się w środku bitwy, więc nawet jako przywódca nie miał prawa sprzeciwiać się rozkazowi Dulium.

– A co będzie z tobą? – zapytał, licząc, że uda mu się jeszcze namówić wieloletnią towarzyszkę, by uciekła razem z nim.

– Nie wiem jeszcze jak, ale zabiję to bydlę. Albo przynajmniej dopilnuję, żeby nie zbezcześciło więcej zwłok naszych Dzięciołów.

Mężczyzna posmutniał jeszcze bardziej. Słowa o "naszych Dzięciołach" trafiły go prosto w serce. Nie tylko ze względu na nowszych członków, którzy leżeli teraz pozbawieni życia w księżycowym świetle, ale też na świadomość, że za chwilę pożegna się ze swoją przyjaciółką, z którą dowodzili wspólnie od tak dawna. Sam nadał jej to stanowisko przed siedmioma laty.

– Będę na Ciebie czekał w Orglasii – zapewnił i przytulił ją.

Doris zazwyczaj nie lubiła okazywać emocji w taki sposób, teraz jednak odwzajemniła ciepłe objęcie Tony'ego. Delikatny uśmiech zagościł na jej twarzy, gdy usłyszała, jak jej stary przyjaciel cicho pochlipuje.

– Skoro będziesz na mnie czekał, to czemu tak wcześnie zaczynasz mnie opłakiwać? – zażartowała.

Tony w odpowiedzi uścisnął ją jeszcze mocniej.

– Dobra, dosyć tych przytulasków Dut.

Uwolnił ją z objęć i spojrzał ostatni raz na jej emanującą pewnością siebie twarz. Nigdy wcześniej nie zwracał na to uwagi, ale Doris była niezwykle atrakcyjną kobietą. Nie tylko ze względu na drapieżne oczy, zadarty nos i drobne usta, ale przede wszystkim przez cały jej nieustępliwy, waleczny charakter, który bił od jej osoby już na pierwszy rzut oka. Najbardziej jednak pociągającą cechą wydało mu się to, jak przełamuje obraz poważnej i wiecznie gotowej do walki, rzucając czasem zupełnie niespodziewanym żartem. Nie mógł zaprzeczyć, że uwielbia jej poczucie humoru.

– Ted ma pewnie rozwalony kręgosłup – wyrwała go z rozmyślań, analizując na głos sytuację. – Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze się ruszy, ale może przeżyje. Kyle stracił litry krwi. Nie daję mu wiele czasu, ale jak popędzisz konia, to może zdążycie do miasta.

– Doskonale wiesz, że nie jestem w stanie podjąć tego wyboru – oburzył się Tony.

Doris wzruszyła ramionami.

– Musisz. Nie weźmiesz ich dwóch, a samemu nie możesz jechać, bo będziesz zbyt dobrą przynętą. I tak ryzykujemy już bardzo dużo rozdzielając się w ten sposób.

Zsunęła się sprawnie z drzewa, odbijając się od niższych gałęzi i popędziła do leżącego nieopodal głazu, pod którym składowano zapasowy ekwipunek. Oprócz nowej włóczni wyjęła także kilka oszczepów w celu wywabienia Monumm z dala od zwłok Dzięciołów.

Tony patrzył na nią przez chwilę, po czym również zeskoczył na ziemię i pognał w stronę pasących się na skraju lasu rumaków, modląc się w duchu, by nie pojawił się obok niego kolejny demon. Na początku planował wziąć tylko dwa konie. Wrócił jednak, ciągnąc za sobą wszystkie.

Rozejrzał się po polanie. Doris i Monumm już nie było.

Co jakiś czas ciszę nocy przerywały głośne trzaski łamiących się drzew i głuchych uderzeń o ziemię ciężkich szczypiec demona. Tony nie potrafił ocenić, w jakim dokładnie miejscu toczy się teraz walka, ale był pewien, że Dul nie ustąpiła nawet na chwilę. Nie tracąc czasu, zaczął zbierać ociężałe ciała kolegów i koleżanek.

Zmuszony potwornymi realiami zdecydował, by na wszelki wypadek podczas zbierania zwłok nieść na plecach nieprzytomnego Kyle'a. Choć starał obchodzić się z rannym, jak najdelikatniej potrafił, to przeciągnięcie przez całą szerokość polany, by dotrzeć do Megan, a następnie wrócić do czekających koni, kilkukrotnie przebudziło pozbawionego ręki mężczyznę. Młodszy z braci po wydaniu z siebie kilku bolesnych jęków mdlał ponownie, wzbudzając na zalanej łzami twarzy dowódcy kolejne grymasy cierpienia.

Po piętnastu minutach siedmioro członków jego oddziału leżało przywiązanych mocno do siodeł. Krew wyciekała z utraconych kończyn, brudząc przestępujące z nogi na nogę konie, ale Tony nie mógł sobie pozwolić na poświęcenie cennego czasu zdobytego dzięki Doris choćby na ocenienie obrażeń lub na udzielenie pierwszej pomocy. Wiedział, jak bardzo nierozsądne jest odłożenie opatrzenia ran Kyle'a czy zaniechanie walki o zachowanie przytomności Teda kosztem zebrania martwych ciał Dzięciołów, by dostarczyć je ich rodzinom, jednak w jego głowie był w tym momencie tylko jeden cel – powrót do Orglasii.

Wskoczył na siodło i ruszył wydeptaną ścieżką, ciągnąc za sobą siedem rumaków. Na polanie zostawił tylko jednego – należącego do Doris – z nadzieją, że uda jej się umknąć Monumm i uciec.

Zanim przekroczył granicę lasu, na jego apaszce pojawiło się sześć kolejnych srebrnych agrafek.

Najbardziej przerażał go fakt, że w ogóle nosił je ze sobą podczas polowań, tak jakby był przygotowany na takie sytuacje. W rzeczywistości zaś zupełnie nie czuł się gotowy na to, co wydarzyło się w przeciągu ostatniej godziny.

Nabrał powietrza, żeby westchnąć głęboko, lecz w tym samym momencie ciszę nocy rozdarł przeraźliwy krzyk bólu Doris. Był to wrzask połączony z jękiem, który wświdrował się Tony'emu w najgłębsze zakamarki umysłu i wybrzmiał w nich stokrotnie głośniej i z większą agonią.

Chciał pobiec w tamtą stronę, pochwycić Doris w ostatniej chwili i liczyć na łut szczęścia, że demon ich nie dosięgnie, że uciekną razem i choć ją uda mu się uratować, wyciągnąć żywą z tej tragicznej sytuacji. Chciał zrobić cokolwiek. Miał jednak do wykonania rozkaz od Dulium. Dulium, którą szanował i podziwiał bardziej niż kogokolwiek. Dulium, która decydowała o swoim losie i walczyła do ostatniej kropli krwi.

Pospieszył konie i wbił w apaszkę ostatnią agrafkę. Czarną jak ubrania Doris.

Dzięcioły Orglasii (krótsze fragmenty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz