Rozdział 22

371 26 11
                                    

- Zamknij się już. - warknąłem, gdy kolejny raz nie mogła utkać jadaczki.

Uważałem ją za rozsądną osobę, ale jak widać grubo się pomyliłem. Hange mnie tym, jakoś szczególnie nie zaskoczyła, A Erwin...

Podobno on, wyraził zgodę. Choć Lucy zapewniała, że i bez zgody, ruszyłaby do podziemi.

- Mamy ochronę.

Pożal się boże ochronę. Znałem tych mężczyzn. Dwóch starszych żandarmów, zajmujących pozycje od lat. Jednocześnie nieliczni, którym Smith zaufał. Moje podejście, było mocno skrajne, ale nie byłem w stanie zaufać tej grupie społecznej. Poza tym, wyglądali jakby mieli wyzionąć ducha. Te głupie baby, mają więcej szczęścia niż rozumu.
Teraz kołki stały na zewnątrz, bardziej obsrani niż wszyscy zwiadowcy, razem wzięci.

- Informuję, że księżniczka wstała. - wszedł do pomieszczenia, intensywnie klaszcząc w ręce. - Uciąłem sobie z nią, miłą pogawędkę. - zaśmiał się, poruszając brwiami w moim kierunku.

Matko. To naprawdę, musi być moja rodzina? Ten przygłup?

W jednej chwili Lucy zerwała się z krzesła, wybiegając z pokoju. Koniec, końców - pomogła. Więc chociaż na coś się przydała. Nie wyglądała na zdziwioną stanem Mary, po wzięciu leków. Podobno, po takim jak one to nazywają ataku - to normalne.
Nie była w stanie utrzymać się na nogach, ani zareagować na jakiekolwiek pytanie. Nawet, w momencie kiedy zabrała ją do łazienki. Mary po prostu płakała z bólu. Nie jestem do końca pewien, czy tylko psychicznego bo fizycznie miała dużo ran. Szczególnie, ta jedna.
Zacisnąłem rękę na podłokietniku, głośno wzdychając. Najwyraźniej na tyle, by zwróciło to uwagę Jasmine, siedzącej obok.

- Dalej lubisz herbatę? - zapytała, zasłaniając widok.

- Ta. - burknąłem.

- To chodź. - machnęła ręką.

Niechętnie podjąłem decyzje o ruszeniu się z miejsca. Weszliśmy do pomieszczenia, oddzielonego od reszty, tylko małym parawanem. Ustałem przy ścianie z boku, przyglądając się jej poczynaniom. Mieszkanie które posiadała, było uznawane w podziemiach za towar luksusowy - zdecydowanie. Mimo, że na powierzchni zaliczyliby je do niskiej jakości - lokum.

- Praca w barze, pozwala ci się utrzymać? - zapytałem.

- Nie do końca. oznajmiła. - Zanim zmarł, podarował mi mieszkanie, dodatkowo opłacił na kilka lat. To miało mnie przekonać, bym z nim została. Jak wiesz - nie przekonało. - spojrzała na mnie, przez chwilę. - Koniec, końców, nie spodziewał się śmierci z rąk własnej żony...nie zdążył zmienić testamentu. - ułożyła spodki, równo obok siebie.

Jakkolwiek absurdalnie to nie zabrzmi, jej właściciel należał do tych spokojnych. Rzadko stosował przemoc, zdarzało się, że dostała coś więcej niż suchy chleb. Pomijam w tym wszystkim, to co najcięższe - bycie pieskiem. Funkcjonowała, by mu służyć, spełniać nawet najmniejszą zachciankę, czy też fantazje. Dla niektórych prostytutek, taki wykup to marzenie, ale Jasmine od zawsze chciała od tego wszystkiego uciec. Problem był jeden. Ten zawód to droga w jedną stronę, aż do śmierci. Przeważnie własnej.

- Dziękuję za pomoc. - oznajmiłem. - Gdyby nie ty to... - zacisnąłem szczękę. - Mogłoby być ciężko.

Wstawiła wodę, opierając plecy o blat. Poprawiła blond loki, spuszczając wzrok w dół.
Nie byłem osobą, która dziękowała. Nie miałem powodu, by to robić. Teraz jednak, sytuacja była znacząco inna. Gdyby nie Jasmine i jej wiedza, na temat nieoficjalnych domów publicznych - poszukiwanie Mary, trwałoby dwa razy dłużej. Została sprzedana do lepszej jakości burdelu, takiego gdzie, chcieli poczekać, aż wydobrzeje. Nie mam pojęcia, co tam się działo, a jej stan, gdy zobaczyłem ją przerażoną na podłodze...

Psychoza | Levi X OC |🔞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz