Rozdział 23

350 26 22
                                    

- Witaj sikoreczko.

Obudził mnie głos, którego nie słyszałam od dobrych dwóch lat. Przez chwile zapomniałam, że znajduję się w szpitalu. Niestety rzeczywistość, okazała się gorsza, a przesadna sterylność i biel sali, doprowadzały mnie do obłędu. O ile to w ogóle możliwe, by był jeszcze większy.

- Olivier. - uniosłam brwi, obserwując przygarbioną sylwetkę. - Zmarniałeś. - uśmiechnął się od ucha do ucha, przysiadając na krześle. Stuknął laską, przyglądając mi się wnikliwie.

- Wierzę, że dożyje dnia, gdy nazwiesz mnie ojcem. - przewróciłam oczami. Nie było takiej opcji. Nawet jako mała dziewczynka, nigdy tak do niego nie powiedziałam. Po prostu tego, nie czuje. - A co do zmarnowania, moja droga... - wyciągnął dłoń, by spojrzeć na nowe zranienia. - Ty też, nie wyglądasz najlepiej. - posłałam mu blady uśmiech, na co tylko zachichotał. - Tęskniłem za tobą, Mary.

Czy ja czuje to samo? Nie jest ideałem, ale nigdy nie podniósł na mnie ręki. Dał dom, pieniądze, ubrania, jedzenie, wynajął najlepszych nauczycieli. Mówił, że jestem ważna, piękna. To dobry człowiek.

Tak.

Dobry.

Przełknęłam gorzkość w gardle, przypominając sobie kłótnie z Lucy, za każdym razem, gdy poruszałam jego temat.

- Wysłał cię do wojska, gdy miałaś pięć lat!

- Adoptował mnie.

- Zgolił głowę!

- Miałam jedzenie.

- Byłaś jego pieprzonym eksperymentem!

- Nie prawda. Chciał mnie sprawdzić, ale to dla mojego dobra.

Nie jest złym człowiekiem, zawsze doceniał swoich żołnierzy. Mimo wysokiego statusu, pochwalenie podwładnych, było dla niego czymś oczywistym, co nie jest normą w wojsku. To wszystko co się potem stało - to nie jego wina. Powinnam bardziej uważać, by sekret pozostał tajemnicą. Momentalnie żołądek wywrócił się na drugą stronę, na same wspomnienie tego upokorzenia i upodlenia. Krew, flaki, wydłubane oczy i ja. Ja sama w tym całym gównie. Do czasu, aż Olivier, nie przyszedł z odsieczą.

- Powiedz mi proszę. - westchnął obserwując kroplówkę. - Czemu jesteś oskarżona o morderstwo? Bo coś czuję, że tym razem to nie twoja sprawka, tak samo jak Juliusz.

Tym razem.

- Byłam w złych miejscach, o złym czasie - przynajmniej w związku z Juliuszem... - zwilżyłam językiem, wysuszone wargi. - Ja...zabiłam ją, ale... - ona tego chciała.

- W takim razie to nie zabójstwo. - odpowiedział spokojnym głosem, ale z wyczuwalną nutką niezadowolenia. - Mają obciążający dowód, Mary. Nóż motylkowy, składany z czerwoną rękojeścią, ten sam który ci dałem. Na domiar złego, była na nim twoja krew.

Spuściłam głowę w dół, dłubiąc kolejny paznokieć, który nie będzie w stanie zdrowo odrosnąć. Od dziecka, mam z tym problem. Najpierw obgryzałam, ale miałam nauczycielkę od muzyki, która biła mnie za to linijką. Radykalna metoda, ale zadziałała. Za każdym razem, gdy zbliżam rękę do ust, mam przed oczami, jej wykrzywioną w złości twarz i ten obrzydliwy kok na czubku głowy. Podniósł mój podbródek, kierując twarz na równi ze swoją.

Psychoza | Levi X OC |🔞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz