Rozdział 2

371 34 1
                                    

Ten pacan naprawdę myślał, że nie mam niczego lepszego do roboty niż spędzanie z nią wieczoru. Definitywnie wystarczy, że musimy widzieć się w gabinecie, dzień w dzień.

Przystanąłem przy starej szopie, gdzie składowaliśmy siano, a teraz też sprzęt do manewrów. Podważając przy tym wszystkie przyjęte, formy podstawowej higieny. Wcześniejsze miejsce, zostało przeorganizowane na składzik na pieprzoną broń, którą ze sobą przywlekła. Tak jakby sprzęt, wcale nie był najważniejszym elementem dla zwiadowcy. Oparłem plecy o drzwi, obserwując gwieździste niebo. W ostatnim czasie znowu źle sypiam, ostatni raz kilka lat temu miałem, aż tak realistyczne koszmary, przyprawiające o dreszcze. Budzę się cały zgrzany, jedyne czego pragnąc to wskoczenie pod zimny prysznic.

- Jestem.

Zwróciłem głowę w bok, pobieżnie lustrując ją wzrokiem.

- Włosy. - rzuciłem oschle, wchodząc do środka.

- Co ma Pan na myśli?

Westchnąłem ciężko, chwytając za uprząż.

- Zetnij je. Nie nadają się do wojska.

- Będę je dobrze spinać.

Przewróciłem oczami na niepodważalną i przewlekłą - upartość. Nie obchodzi mnie, że jest mi równa stopniem. To dzieciak i gówniara, powinna zacząć się słuchać, jeśli chce daleko zajść. Ponownie byłem zmuszony rzucić spojrzeniem, by poprawnie ocenić wzrost, oraz wymiary. Wybrałem najmniejszy rozmiar pasów, choć nadal nie byłem przekonany, czy aby na pewno będą odpowiednie. Powinna lepiej jeść, korpus to nie zabawa, treningi są ciężkie, a moje już w szczególności. Przez swoją postawę, stanie się tylko i wyłącznie utrapieniem.

- Popraw to. - syknąłem, wskazując rzemyk przy lewym udzie.

- Ależ oczywiście, Kapitanie.


Ruszyłem po konie, nie oglądając się za siebie. Wziąłem dwie czarne klacze, które jak na złość zaczęły szamotać się w trakcie drogi. Hange coś o nich gderała nad uchem, podobno próbowała odbyć z nimi terapie behawioralną oraz dojść do porozumienia. Rzeczywiście był to świetny argument na brak pojawienia się na naradzie, dotyczącej dalszego rozplanowania finansów w korpusie.
Bez zbędnych ceregieli wcisnąłem jej konia, mając nadzieję, że po drodze to przeżyje. Mam dość chowania trupów, szczególnie na mojej warcie.

Ruszyliśmy do małego lasku, mieszczącego się około piętnaście minut od głównego budynku. Drzewa zostały sztucznie zasadzone, aby zmniejszyć odległości i stworzyć idealne miejsce do ćwiczeń dla początkujących. Słyszałem pijackie bełkoty Pixis 'a, który chętnie opowiadał, jak to wyglądały początki zwiadowców. Nie mieli gdzie ćwiczyć z tego też względu, kazano im zwisać z muru na linie, by oswoić się z bestiami. Zaprzestali w momencie, gdy jeden z kadetów wpadł w paszcze tytana. Rodzinie oczywiście oznajmili, że zginął jak na prawdziwego żołnierza przystało.
Zsiadłem z klaczy, przywiązując ją przy drewnianej belce. Oparłem ręce na biodrach, szukając w głowie odpowiednich słów, na wytłumaczenie podstawy - podstaw. Już od dawna, nie zajmuje się szkoleniem nowych dzieciaków, podejmujących próbę dostania się do jednej z trzech jednostek wojskowych. Pobieżnie wskazałem, gdzie znajdą się kotwiczki i jak dawkować ilość gazu.

- Będę na tamtej gałęzi, doleć do mnie prosto. Nie próbuj żadnych skomplikowanych manewrów, nie będę cię zbierać z ziemi. - wydałem rozkaz.

Psychoza | Levi X OC |🔞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz