Kimberly
Kiedy brat Olivii wyszedł z salonu, mogłam odetchnąć z ulgą. Choć zrobiło mi się cholernie głupio za to, jak go potraktowałam. Niestety nie miałam innego wyjścia.
Wiadomość od Rossa kompletnie wytrąciła mnie z równowagi, przez co stałam się kimś niepodobnym do siebie. Przynajmniej nie do kogoś, kim byłam przy znajomych.
Nawet nie pamiętam jego imienia, chociaż Liv z pewnością kilkukrotnie je powtórzyła. Niemniej jednak nigdy dotąd nie spotkałam mężczyzny, który traktowałby tak dobrze obcą kobietę.
W jego oczach dostrzegłam niewyjaśnioną troskę, co było dla mnie totalną abstrakcją. Nie znał mnie, a mimo to martwił się moją nagłą zmianą nastroju oraz wyraźnie widocznym przerażeniem malującym mi się na twarzy.
Owszem, bałam się.
Ross napisał, że w ciągu kilku minut powinien pojawić się w salonie. Nie miałam pojęcia w jakim celu, ponieważ nie był zbyt częstym gościem w moich skromnych progach.
Prawdę mówiąc, był tu zaledwie dwa razy, z czego pierwszy był podczas otwarcia. Dlatego też zaniepokoiłam się jego wizytą. Fakt, że był ze mną brat Olivii, nie pomagał. Mógł jedynie pogorszyć moją i tak beznadziejną sytuację.
Krzątałam się nerwowo po salonie, oczekując na przybycie owego gościa. Rozkładałam kosmetyki, by przygotować się na pierwszą klientkę tego dnia, a miała się ona pojawić już o siódmej.
Miałam jeszcze jakieś dwadzieścia minut do jej przyjścia. Cieszyło mnie to niezmiernie, bo oznaczało to krótką wizytę Rossa.
Każdy mięsień mojego ciała napiął się na dźwięk otwieranych drzwi. Niemal natychmiast odwróciłam się w ich stronę. Napotkałam silne spojrzenie mężczyzny odzianego w idealnie skrojony garnitur. Zmierzył mnie oceniającym wzrokiem, by po chwili zacmokać wymownie.
— Nie masz lepszych ubrań? — zmarszczył brwi, nieustannie mi się przyglądając. — Wyglądasz jak dziwka. To salon wizażu czy burdel?
Mimo jego bolesnych słów uśmiechnęłam się ciepło. Przynajmniej na tyle, na ile było mnie stać.
— W czym mogę Ci pomóc? — zapytałam uprzejmie, pilnując, by uśmiech nie schodził mi z twarzy.
— W niczym. Wpadłem tylko powiedzieć, że mam pilny wyjazd służbowy i wrócę w poniedziałek wieczorem. — Oznajmił, dzięki czemu ogromny kamień spadł mi z serca. — Bądź grzeczna i nie sprowadzaj obcych do domu.
Dodał, by po chwili w kilku krokach znaleźć się tuż obok mnie. Pochylił się nieznacznie, więc wstrzymałam oddech. Poczułam jego wargi na swoim czole oraz zdecydowanie zbyt silny zapach wody kolońskiej, który mimo wstrzymanego powietrza, wdarł się do moich nozdrzy.
Odetchnęłam dopiero wtedy, kiedy Ross znalazł się już przy drzwiach. Odwrócił się jeszcze w moją stronę i pogroził palcem.
— Bądź grzeczna. — Przypomniał, jakbym miała odwagę zrobić cokolwiek wbrew jego woli.
Potem wyszedł jak gdyby nigdy nic.
Byłam niemal pewna, że ta jego pilna podróż służbowa ma na imię Samanta. Ale nie zamierzałam wnikać. To nie moja sprawa.
Poza tym niezbyt przyjemnym spotkaniem z Rossem reszta dnia mijała mi całkiem przyjemnie.
W międzyczasie oczywiście nie mogłam odpędzić się od myśli o niebotycznie wysokim bracie Olivii. Musiałam mu to jakoś wyjaśnić. Podziękować za jego postawę. Powinnam z nim po prostu porozmawiać.
CZYTASZ
Our losing game
RomanceOn, czyli kapitan siatkarskiej reprezentacji USA. Ona, czyli nieśmiała wizażystka, która zdecydowaną większość czasu spędza w pracy. On desperacko pragnie miłości, a ona wzbrania się przed tym uczuciem z niewiadomych dla niego przyczyn. *** To prze...