13. Lilie

711 49 0
                                    

Lucas

Z zachwytem wpatrywałem się w roześmianą Kimberly i starałem się zapanować nad motylami, które łaskotały mój brzuch. Jednak z każdym kolejnym uśmiechem na jej twarzy, one coraz mocniej trzepotały skrzydełkami, więc w końcu im się poddałem.

Miałem wrażenie, że przepadam coraz bardziej, a sygnały, jakie wysyłało mi moje własne ciało, jedynie to potwierdzały.

Mieliśmy dwudziesty siódmy dzień sierpnia, co znaczyło tyle, że mam coraz mniej czasu na wkupienie się w łaski tej cudownej kobiety. Problem stanowił również mój wakacyjny wyjazd, o którym kompletnie zapomniałem.

Zaraz po igrzyskach i pierwszym świętowaniu, całą grupą stwierdziliśmy, że zasłużyliśmy na wspólne wakacje w jakimś kosmicznie pięknym miejscu. Wszyscy byliśmy pod wpływem alkoholu, dzięki czemu nie zastanawialiśmy się zbyt długo przy kupowaniu biletów.

Mój umysł wymazał to wydarzenie z pamięci, jednak kiedy wczoraj wieczorem na grupie Clarissa zaczęła wysyłać nam screeny pogody, ekscytując się zbliżającym się wylotem, przypomniałem sobie wszytko.

Naszym celem podróży był Mauritius i musiałbym skłamać, mówiąc że nie byłem podekscytowany. Jednak martwił mnie fakt, że miałem zostawić Kimberly na ponad tydzień, gdzie nasz czas był już i tak wyjątkowo ograniczony.

— O czym myślisz? — przyjemny głos Kim przywrócił mnie z powrotem na ziemię.

Kobieta przyglądała mi się z uwagą, kończąc jedzenie swojego brownie. Mój wzrok zatrzymał się na jej ustach i dosłownie przez sekundę pomyślałem, że chciałbym poczuć ich smak.

— Co robisz od trzydziestego pierwszego sierpnia do dziewiątego września? — zapytałem bez namysłu.

Brwi Kimberly wystrzeliły do góry, jednak po chwili opanowała zaskoczenie i odchrząknęła. Patrzyłem wyczekująco w jej oczy, a ona wciąż zastanawiała się nad odpowiedzią. Chyba przegiąłem z tym nagłym pytaniem. Było kompletnie od czapy.

— Pracuję — wyznała, starając się ukryć rozbawienie, lecz to nie umknęło mojej uwadze.

Dobra, czyli jednak nie wyszedłem na wariata.

— A nie chciałabyś może... No nie wiem... — Chryste, jąkałem się jak podczas recytowania wierszyka w podstawówce.

— Tak, Luke?

Weź się w garść, Anderson.

Proponujesz jej wakacje, a nie wyjście za mąż.

— Całą paczką lecimy na Mauritius i pomyślałem, że może... — Ja pierdole, zwariuję. — Chciałabyś polecieć z nami?

Uważnie skanowałem wzrokiem jej twarz, aby nie umknęła żadna emocja, jaka się na niej malowała. Mogłem śmiało stwierdzić, że była zainteresowana moją propozycją, ale coś wyraźnie ją powstrzymywało przed wykrzyczeniem: TAK! OCZYWIŚCIE!.

Ponosiło mnie.

— Chętnie, ale naprawdę muszę pracować. Zawaliłam ostatnio z terminami i nie mogę znów wystawić swoich klientek.

Rozumiałem ją w pełni, aczkolwiek nie wyobrażałem sobie, by miała nie polecieć tam razem ze mną.

— Co mam zrobić, żeby cię przekonać? — zapytałem, robiąc maślane oczy, na co ona znów dźwięcznie się roześmiała.

Uwielbiałem to.

— Posiadanie firmy to ogromna odpowiedzialność, nie mogę zostawić klientek z dnia na dzień.

Our losing game Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz