14. Dzień Głupich Decyzji

726 51 8
                                    

Kimberly

Nie mogłam się skupić podczas jazdy, ponieważ niesamowicie rozpraszały mnie lilie, leżące na fotelu pasażera. Wystarczająco źle potraktowałam Lucasa, by dodatkowo nie przyjąć od niego tego bukietu. To byłoby zbyt wiele, a on nie zasługiwał na takie traktowanie.

Jego zachowanie w stosunku do tej staruszki mnie urzekło. Mało kto miał na tyle dobre serce, by zdobywać się na takie czyny. Jestem pewna, że tamta kobieta będzie o nim pamiętała do końca swoich dni. Uśmiech na jej twarzy był wart wszystkiego.

Niemniej jej słowa sprawiły, że mój humor wyparował w ułamku sekundy.

Niech wam Bóg w dzieciach wynagrodzi.

Uśmiechnęłam się smutno, kręcąc głową na samo ich wspomnienie. Chciałabym być mamą, ale...

Ross nie nadawał się na ojca. Dlatego wiedziałam, że nigdy nie doczekam się dzieci, choć tak bardzo tego pragnęłam.

Co innego Luke. On byłby fantastycznym tatą. Przynajmniej tak wnioskowałam po jego zachowaniu. Właśnie dlatego w tamtym momencie zrobiło mi się tak po ludzku przykro. Miałam przed sobą ideał faceta, który mnie lubił oraz przede wszystkim szanował. A ja lubiłam jego, co coraz bardziej mnie przytłaczało.

Coraz częściej przyłapywałam się na myślach o tym, jak wyglądałoby moje życie u boku Lucasa. Z pewnością byłoby łatwiejsze niż u boku Rossa. Chociaż „u boku” to zbyt wielkie określenie. Ja raczej żyłam w jego cieniu i nie miałam odwagi tego zmieniać.

Niezadowolona wjechałam na posesję, gdzie zauważyłam, że w domu palą się światła. Fantastycznie.

Robiąc serię głębokich wdechów i wydechów, wjechałam do garażu i zgasiłam silnik. Spojrzałam w prawo na kwiaty, które wręcz błagały o odrobinę wody. Zastanawiałam się, czy Ross zauważy, jeśli postawię je na komodzie w korytarzu.

Za wszelką cenę chciałam uniknąć kłótni, chociaż po wypadzie z Samuelem, Ross powinien być w dobrym nastroju. Dlatego chwyciłam bukiet w dłonie i wysiadłam z auta. Przecież nie mógł się wkurzać o kwiaty.

Bocznym wejściem przekroczyłam próg domu, po czym skierowałam się do kuchni, w celu odnalezienia jakiegoś wazonu. Udało mi się go znaleźć całkiem sprawnie, dzięki czemu kwiatki mogły cieszyć się życiem w chłodnej wodzie.

Z lekkim uśmiechem zaciągnęłam się ich wonią, na chwilę zatapiając się we wspomnieniach tego dnia.

— Dobry wieczór.

Zacisnęłam powieki na dźwięk jego głosu. Nie potrafiłam określić jego humoru, zatem przykleiłam na twarz uśmiech, który lubił najbardziej i odwróciłam się w jego stronę.

— Dobry wieczór — niemal skrzywiłam się na widok Rossa w stanie upojenia alkoholowego, jednak w porę udało mi się nad tym zapanować. — Jak ci minął dzień?

Jego mętny wzrok błądził pomiędzy mną a liliami. Gdyby był trzeźwy z pewnością za chwilę poszlibyśmy spać, dzięki czemu uniknęlibyśmy zbędnych kłótni. Pijany Ross nie zwiastował niestety niczego dobrego.

Do niedawna śmiało mogłam powiedzieć, że się go nie bałam. Przynajmniej nie w tym stopniu, co obecnie. Owszem, traktował mnie okropnie, ale nie musiałam obawiać się o to, że skrzywdzi mnie fizycznie.

Zmieniło się to w dniu, w którym pieprzył mnie z tym oblechem - swoim klientem.

Od tamtej pory traktował mnie coraz gorzej, a ja coraz bardziej się bałam, lecz wciąż nie na tyle, by go zostawić. Bardziej obawiałam się tego, co będzie jeśli rzeczywiście zdecyduję się od niego odejść.

Our losing game Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz