Rozdział 13: Podstęp

63 6 5
                                    

*Pov.Stark*

Po wyjściu z samochodu nie musiałem daleko iść by znakeźć Petera, lecz chyba w tym momencie nie było się z czego cieszyć.

Kawałek za szkołą, w bocznej uliczce, leżał nieprzytomny Peter a nad nim stała trójka jakiś tępych osiłków zapewne z jego klasy śmiejąc się i co chwilę go kopiąc.

Jeżeli od rana chodziłem wkurwiony, to teraz byłem przynajmniej z pięć razy bardziej niż wtedy. Podbiegłem do dzieciaków i rzuciłem się na jednego z nich łapiąc go za bluzę i przygniatając do ściany.

- Nikt was nie uczył, że się nie bije słabszych?! - krzyknąłem po czym przywaliłem dzieciakowi w ten głupi ryj.

No cóż... Mnie ta zasada nie dotyczy.
Z resztą nawet jeśli, to moja forsa i urok osobisty wszystko załatwi.

- To jakaś głupia sierota! Zasłużył sobie na to i tak nikogo nie obchodzi! Wiedział co go czeka - zaczął tłumaczyć uderzony przeze mnie dzieciak podczas gdy pozostała dwójka już gdzieś uciekła.

- Mnie obchodzi! To mój syn ty pierdolony idioto! Rodzice cię nie kochają czy po prostu aż tak ci się nudzi w życiu?! - krzyknąłem na skraju wytrzymałości.

- Co?!... Ja nie wiedziałem... Przepraszam Panie Stark! - wystraszył się mnie dzieciak.

- Jak nie zostawicie Petera w spokoju to przysięgam, że znajdę twój dom i pożałujesz, że twoi starzy cię w ogóle urodzili - warknąłem, odpychając małolata na śmietniki i po sekundzie, kątem oka zobaczyłem jak gdzieś ucieka.

Ukucnąłem obok Petera i chcąc nie chcąc zadzwoniłem do Doktora Strange'a.
Ten pojawił się po chwili obok mnie i przetransportował magią Petera do szpitala każąc mi wrócić do domu i się czymś zająć.

Nie zostało mi nic innego jak zrobić to co powiedział doktorek...

A nie, chwila! Przecież nie będę się słuchać tego idioty.

Wróciłem do sportowego samochodu, dookoła którego zebrały się tłumy nastolatków i jak zwykle łamiąc przepisy, pojechałem do szpitala, w którym prawdopodobnie był Peter.

Zaparkowałem samochód na parkingu i nieśpiesznie ruszyłem w stronę szpitala (nie chciałem zbyt szybko przesiąknąć biedą a poza tym wiedziałem, że i tak od razu mnie nie wpuszczą).

Podszedłem do recepcjonistki i spytałem się o Petera.

- Nie mogę udzielić Panu tej informacji, Panie Stark. Metoda przekupstwa też tu nie zadziała. Wpuszczany tylko osoby z rodziny - odparła recepcjonistka.

- Jezu - mruknąłem i oparłem się rękoma o blat - Jestem jego ojcem.

- Um... Słucham? - zdziwiła się kobieta.

No może i racja, że prawie nikt nie wiedział o tym, że go zaadoptowałem (chyba nawet sam Peter o tym nie wiedział) ale nie trzeba od razu robić takich wybałuszonych oczu!

- Głucha jesteś? - spytałem - Gdzie on jest?

- No to poproszę jakiś dowód na to, że on jest Pana synem, bo nic mi o tym nie wiadomo - powiedziała recepcjonistka.

Bardziej wkurwiony już nie mogłem być, więc po prostu westchnąłem starając się nie wybuchnąć.

- Dać jego dowód osobisty czy co? No bo raczej nie sądzisz, że noszę ze sobą wszystkie papiery adopcyjne i chuj wie co jeszcze.

- Proszę nie przeklinać, bo będę zmuszona wyprosić Pana na zewnątrz. Wystarczy dowód osobisty - odparła już też lekko zirytowana recepcjonistka.

Wyciągnąłem portfel i podałem recepcjonistce dowód osobisty Petera. Ta tylko na niego zerknęła i z westchnieniem podała mi numer sali, w której operowany był Peter.

- No i proszę. Można było tak od razu - prychnąłem i minąłem jakiegoś chłopaka mówiącego do mnie coś chyba o autografie.

Po chwili byłem już pod odpowiednią salą i chwyciłem klamkę z zamiarem zobaczenia się z Peterem ale obok mnie pojawił się nie kto inny jak Doktor Strange. Mężczyzna chwycił moją rękę, odciągając ją od klamki.

- Nie można przeszkadzać w operacji Tony - powiedział a ja wyrwałem rękę z jego uścisku i spojrzałem się na niego morderczym spojrzeniem.

- Nie jesteśmy na ty - warknąłem - A poza tym, bo co? Ja mogę robić co mi się podoba.

- Bo jeżeli tam wejdziesz, to przerwiesz operację a nie wiadomo czy ta stracona minuta na wyganianiu ciebie, nie odejmie mu życia - westchnął Strange a ja zmrużyłem oczy - Lepiej wracaj do domu się trochę zdrzemnąć. Przyda ci się sen.

- Wyganiasz mnie? Myślisz, że się ciebie posłucham? - spytałem z pogardą.

Po sekundzie tego pożałowałem bo czarodziej jakimś portalem przeniósł mnie razem z sobą do jakiegoś pustego gabinetu i przygwoździł do ściany.

- Ej, ej, ej! - oburzyłem się gdy ten jedną ręką unieruchomił mnie a drugą wyczarował jakiś kubek z dziwnym napojem.

- Pij to - rozkazał podając mi kubek.

- Nie! Znów tam pewnie coś dosypałeś! - odmówiłem, chwytając rękoma jego nadgarstek ręki, którą mnie trzymał.

- Zmuszę cię, jeśli nie wypijesz tego z własnej woli - odparł wyjątkowo poważnie Doktor Strange, przyglądając mi się ze zmrużonymi oczami i zmarszczonymi brwiami.

Gdy chciałem się mu wyrwać, to zaczarował kubek, żeby lewitował a mnie złapał też drugą ręką.

- Dobra! Poddaję się! - warknąłem widząc, że kubek się do mnie zbliża.

Będę miał przez to koszmary! Co jak w tym kubku jest trucizna?! Czy właśnie tak ma skończyć wielki Tony Stark?

Czarodziej po chwili mnie puścił i wcisnął mi w rękę kubek.

- Co mi się stanie jak to wypiję? - zawahałem się przykładając kubek do ust.

Doktor odparł dopiero gdy wypiłem całość:

- Obudzisz się za kilkanaście godzin, nie martw się.

- CO?! - krzyknąłem.

Tylko tyle udało mi się z siebie wydusić, bo już po chwili poczułem obezwładniającą mnie senność.

~~~
840 słów

Jezu kocham ten rozdział haha

Wena nadal nie wróciła ale kryzysu rozdziałowego już nie mam. Chociaż niewiele to zmienia bo jestem chora i mój mózg i tak nie da rady napisać żadnego sensownego rozdziału.
Zdrowia dla mnie! Czy coś...

Miłego czytania!

Rany się goją | Strange Family | W trakcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz