Rozdział XIX

100 15 1
                                    




Moim oczom ukazał się Preston. Podjechał pod posiadłość sam? Jest samobójcą? Uchyliłam okno by dowiedzieć się czego chciał.

-Hm?

-Nieźle sobie poradziliście a szczególnie ty z tymi z piwnicy. To byli moi najlepsi ludzie.

-Dzięki, nie schlebiaj mi tak. Czego chcesz?

-Pamiętasz, że oferta jest aktualna?

-Nie skorzystam z niej, spierdalaj bo bo ci trzecie oko wyrobię.

-Milutko. Specjalnie przyjechałem sam, bez broni. Wiem że nic mi nie zrobisz.

Tu się kurwa mylił. Chwyciłam za nóż przy kostce i rozcięłam mu szyję tuż przy tętnicy. Mężczyzna zatoczył się dwa kroki do tyłu i przeklną pod nosem.

-Spierdalaj bo tym razem przetnę idealnie.- odparłam a moich oczach zabłysnęła nienawiść. Czułam ją aż w kościach. Jestem ciekawa ile tu czekał.

-Ile tu czekasz już?- dodałam.

-Od dwóch godzin. Wiedziałem, że w końcu gdzieś wyjdziesz. Nie umiesz przestać węszyć.

-Niech cię nie interesuje to czego nie umiem przestać. - odparłam i zamknęłam szybę. Następnie wcisnęłam gaz i wyjechałam z pod domu. William podesłał mi lokalizację, gdzie znajduje się organizacja, także kierowałam się bezpośrednio do rezydencji. Byłam lekko zestresowana i z każdym przejechanym kilometrem zastanawiałam się czy nie zawrócić. Niestety im dłużej będę zwlekać, tym dłużej nie zaznam spokoju. Nawigacja pokazywała mi jeszcze piętnaście minut. Ja w tym czasie przygotowywałam listę pytań do Leonarda dotyczących mnie, morderstwa, rodziców i przyjaciół. Kiedy podjechałam pod organizację zadzwoniłam przez domofon przedstawiając się by mnie wpuścili. Gdy wjechałam na podjazd wiedziałam, że nie mam wyjścia i muszę tam wejść. Przeszłam przez drzwi rezydencji i zobaczyłam tam dwóch ochroniarzy. Od razu do mnie podeszli i spytali.

-Ma pani broń? Jeśli tak musimy ją skonfiskować.

Przypomniały mi się słowa Nathana "Jak wejdziesz do organizacji to pamiętaj, że nie mogą ci skonfiskować broni. Inaczej cię pojmą"

-Nie mam, gdybym miała i tak bym jej nie oddała.- odparłam.

-Przeszukamy panią.

-Nie zbliżaj się nawet.

Jeden z ochroniarzy podszedł i złapał mnie za dłoń. Chwyciłam złapaną dłonią za jego nadgarstek i pociągnęłam do siebie kopiąc go w brzuch. Odrzuciłam go i podeszłam do drugiego. Próbował mnie uderzyć z pięści w twarz, lecz zrobiłam unik i uderzyłam go pięścią w podbrzusze a drugą ręką zaciśniętą w kostkę uderzyłam w podbródek. Wyminęłam ich i udałam się do windy. Nacisnęłam przycisk z numerem dwanaście. Na najwyższym piętrze jest prezes Lonardo. Zobaczymy co ma mi do powiedzenia. Kiedy winda się zatrzymała udałam się do jedynych drzwi które były na tym piętrze. Gdy je pchnęłam dostrzegłam biuro a za biurkiem dostrzegłam czarno włosego mężczyznę z cygarem w ręku.

-Siadaj Saro, mamy sporo do omówienia.

-Zdecydowanie, lecz wolę postać.

-Nie musiałaś krzywdzić ochroniarzy. Wystarczyło gdybyś im powiedziała że mają się odpierdolić bo ich pozabijasz.

- Musiałam się rozerwać, zbyt długo siedziałam w aucie.

-To cudownie, że się rozgrzałaś.

- Dokładnie. Rozgrzałaś? W sensie?

-No będziesz musiała przejść testy.

-Jak na razie to nie wiem czy zgodzę się na twoje propozycję. Najpierw odpowiedz na moje pytania.

Snake Zone    (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz