Rozdział XXII

108 14 1
                                    

Wszyscy unieśli na mnie wzrok lekko rozszerzając oczy. Zawsze gdy wydawałem taki komunikat, moje informacje były nad wyraz tragiczne. Tym razem nie wiedzieli jak bardzo...

-No mów, nie trzymaj nas w takiej nie pewności.- odparł William przewracając oczami.

-Wyjeżdżam.- odparłem.

-Nic nowego, na ile?- spytała Agnes.

-Nie wiem, ale nie będzie to krótki okres i będę robić okropne rzeczy, które nawet dla mnie są pojebane. Termin mojego powrotu nie będzie szybki, lecz jeśli tego nie wykonam wam stanie się krzywda. Z tego co się dowiedziałem to nawet Leonardo nie wie do czego jest zdolny ten zarządca.

-Co masz robić? Nie możesz jakoś z tego wybrnąć?- spytał Derek.

-Będę sprowadzać naiwnych mężczyzn do klubów aby zabawili się ostatni raz a potem wrzucał do vana gdzie już osoby z poza organizacji będą ich ćwiartowali i sprzedawali na organy.

W tym momencie każdy rozchylił usta a ja myślałem, że się zapadnę pod ziemię. Wzrok Sary jednak był obojętny. Czułem z jej strony niechęć i dystans. Wkurwiało mnie to. Jedynie na co miałem w tym momencie ochotę by wziąć ją za szyje i kazać ze mną rozmawiać, lecz wiedziałem że prędzej mnie zabije niż ze mną słowo zamieni.

-W chuja nas robisz? Powiedz, że tak.- odparł Brandon.

-Niestety nie, chciałbym lecz ktoś się musi tym zająć. Obiecuję, ze wrócę.- odparłem.

-Rozmawiałeś z Leonardem? Ile to może potrwać, nie może cię ściągnąć wcześniej?

-Nawet on nie ma wpływu na to co tam się będzie działo...

-Co oni by nam mogli zrobić? Jesteśmy zabójcami. Wypatroszymy ich jeśli będziemy tego chcieć.

-Nie wiem do czego są zdolni, wolę dmuchać na zimne. Teraz dopakuję resztę rzeczy i wyjeżdżam.

-Jak zwykle stawiasz na swoim. Nie pozwalasz sobie pomóc i myślisz, że robisz to dla dobra innych ale nie zwracasz uwagi na krzywdę jaką siejesz tymi czynami.- odparła Samanta i z impetem ruszyła w stronę schodów wymijając mnie szerokim łukiem. Czy się jej dziwiłem? Nie, zasłużyłem na takie traktowanie. Czy miała racje, że byłem dupkiem? Zdecydowanie.

-Saro.- zawołała za nią Agnes.

-Agnes, odpuść- powiedział William łapiąc dziewczynę za ramię, gdy chciała za nią ruszyć.

- Gdzie ty lecisz tak w ogóle?- spytała czerwono włosa.

-Los Angeles.

-O kurwa, to jedno z najniebezpieczniejszych miast na świecie. Wiesz ile tam krętaczy, morderców i handlarzy ludźmi?- spytał Derek.

-Tak wiem. Nie musisz mi przypominać, że przyczyniam się do handlowania niewinnymi mężczyznami.

Odwróciłem się tyłem do niech i ruszyłem w kierunku swojego pokoju. Gdy do niego wszedłem wyjąłem walizkę, która znajdowała się w szafie i pakowałem do niej wszystkie swoje rzeczy. Pakowałem ubrania, kosmetyki, bronie po prostu wszystko co znajdowało się mojego w tym pomieszczeniu. Gdy spakowałem już wszystkie potrzebne rzeczy, zamknąłem walizkę ledwo ją domykając. Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem w kierunku wyjścia z pomieszczenia. Kiedy dostrzegłem brunetkę przemieszczającą się po kuchni wiedziałem, że nie mogę tak łatwo zrezygnować. Rzuciłem walizkę na podłodze i ruszyłem w głąb kuchni. Zbliżyłem się do dziewczyny i powiedziałem.

-Saro, nie możesz mnie całe życie unikać. Rozumiem, że jesteś na mnie wkurwiona i wcale ci się nie dziwie, ale twoja cisza powoduje we mnie gniew, już wolałbym byś mnie rozpruwała nożem śmiejąc się mi w twarz niż doświadczać niekomfortową ciszę.

Snake Zone    (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz