Rozdział XXVII

68 9 2
                                    




Siedziałem przy niej w kałuży krwi należącej do niej... Jeśli bym tego nie zrobił to by ją zastrzeliła. Próbowałem wytłumaczyć śmierć mojej mamy jednak z marnym skutkiem. Pierwszy raz pożałowałem, że kogoś zabiłem. Okropne uczucie. Dwadzieścia minut temu odkryłem, że moja mama nadal żyje a po upływie tego czasu sam pozbawiłem ją życia. Nie mniej jednak musiałem się pozbierać, ponieważ mieliśmy zdecydowanie większe problemy na głowie których nie mogliśmy zbagatelizować. Preston za pewne już nas szukał. Aris miał nam dać za chwilę znać czy korony nie dowiedziały się gdzie przebywaliśmy. Usłyszałem czyjeś kroki. Wyciągnąłem ostrze z kobiety i przetarłem je o spodnie po czym zacisnąłem mocniej na rękojeści. Wstałem z podłogi i spojrzałem w kierunku odgłosu z łzami w oczach. Złamałem sam siebie. Tym razem nikt nie spowodował mojego upadku. Ja sam to zrobiłem... Dojrzałem Arisa, który stał w progu do jadalni.

-Musieliście mi zabijać kucharkę? Zajebiście gotowała.- przewrócił oczami.

-Nie była tylko kucharką pojebie!- krzyknąłem a łza spłynęła powolnie po policzku.

-To niby kim?- parsknął mężczyzna.

-Jego matką.- Sara wstała i położyła dłoń na moim ramieniu. Gest był potwierdzeniem tego, że mnie wspiera w tej sytuacji.

-Czekaj, co? Miałem zabójczynie w domu przez tyle lat i o tym nie wiedziałem?- jego brwi wystrzeliły do góry a oczy się rozszerzyły.

-Tak się dobrze kryła, że nawet ja jej szukałem prawie dziesięć lat.- powiedziałem chowając ostrze do pochwy a następnie podszedłem do lekko posiwiałego mężczyzny.

-Chciała zabić Sarę. Nie miałem wyboru rozumiesz?-dodałem.

-Ta rozumiem. Za chwilę zwołam ludzi by posprzątali ten bajzel.- machnął ręka.

-Zróbcie jej należyty pochówek. Jednak to nadal moja mama.-odparłem.

-Jak sobie życzysz.

- I jak namierzyli nas?- spytała brunetka.

-Nie, nawet nie próbowali. Chcą się zabawić abyśmy sami się wychylili.

-Mam pomysł- rzuciła Sara.

-Jaki?-spytałem.

-Zbierzemy bronie i przygotujemy się na nalot. Rozpierdolimy im ten chory domek.- powiedziała a na jej twarz wpłynął uśmiech. Tak szerokiego i psychopatycznego uśmiechu nie widziałem. Na sam jego widok przeszły mnie ciarki.

-Cudowny plan, lecz by się do niego przygotować potrzebujemy, pieniędzy, fałszywych kont w bankach, ludzi, sprzętu i przede wszystkim nie zawodnego planu. Nie możemy wydać na to milionów a następnie zjebać sprawę. Musimy myśleć rozsądnie.- odparł wujek dziewczyny.

-Obgadamy to jeszcze ze wszystkimi a na ten moment musimy troszkę po wkurwiać naszego siwego chuja.- odparłem

-Gdzie Brandon, William i Drake?- spytała brązowo włosa.

-Brandon i William najprawdopodobniej się bzykają, bo coś mi mówił jeden z moich ludzi a Drake musi wysłuchiwać tego w pokoju obok.- gdy to powiedział się lekko roześmiał.

-Współczuje mu. Biedny Drake.- odparłem.

-Spokojnie. Słuchał również was. Ma pokój pomiędzy wami.

-O kurwa. -rzuciła dziewczyna po czym się głośno zaśmiała. Jej uśmiech koił moje rany. Szczególnie te pozostawione prze moją przeszłość. Gdy widziałem ją uśmiechniętą to moje problemy znikały. Ona je rozwiewała na drugi zakątek tego świata. A jak śmiała się ze mną to nie cieszyły się tylko usta a również oczy. To był najlepszy widok jaki mogłem sobie tylko wymarzyć.

Snake Zone    (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz