212. Nie idź!

169 17 6
                                    

Rano obudziłem się wyczerpany. Mimo że spałem, to to wcale nie był spokojny sen. Całą noc dręczyły mnie koszmary. Teraz nadal zdenerwowany pomyślałem o Ani. Tak bardzo się o nią martwiłem. Niby operacja się udała, ale bałem się jak ta cała sytuacja wpłynie na kobietę. Przypomniałem sobie jak wczoraj rano przyszła do pracy pijana i jak naskoczyła na mnie. Już wtedy widać było, że wszystko ją przerasta i zaczyna się w tym gubić. Powinienem był nie pozwolić jej pracować. Dlaczego nie kazałem iść jej do domu odpocząć i pozwoliłem jej pojechać na wezwania? Ale z drugiej strony to jakim cudem kobieta dostała się do budynku, tak uważnie strzeżonego przez strażaków? Dlaczego nikt jej nie powstrzymał? Wiedziałem, że to i tak najpewniej nic by nie dało, bo jak Anka coś postanowi, to zawsze doprowadzi do jego realizacji. A tu przecież chodziło o życie dziecka, a na takie wezwania Anka jest szczególnie wyczulona. Ale co tu dużo gadać, na pewno gdybym był na jej miejscu, to sam bez wahania rzuciłbym się ratować tego chłopca. Zresztą podziwiałem ją mimo wszystko, że jakimś cudem dostała się do niego i go wyciągnęła, ale teraz tak strasznie się bałem. W końcu otrząsnąłem się, wstałem i zszedłem na dół. Włączyłem wodę na herbatę i rozejrzałem się. Kuchnia przyszłych państwa Strzeleckich była jasna, przytulna i taka rodzinna. Byłem im bardzo wdzięczny za to, że przygarnęli mnie wczoraj. Gdy woda się zagotowała, zalałem sobie hebatę i usiadłem przy stole. Piłem ją powoli, rozmyślając. Po kilku minutach do kuchni weszła zaspana Martyna.
- ,,Dzień dobry doktorze." - przywitała się, ziewając.
- ,,Cześć Martyna. Ale no proszę Cię, nie jesteśmy w pracy. Teraz nie jestem żadnym doktorem, mów mi proszę po imieniu." - przywitałem się lekko rozbawiony.
- ,,No dobrze... Wiktor." - stwierdziła niepewnie.
- ,,Martyna bardzo dziękuję, że mogłem u Was przenocować. Nie zniósłbym wczoraj ciszy własnego domu i ogromu własnych myśli."
- ,,Żaden problem dokt... Wiktor." - poprawiła się, gdy zmierzyłem ją wzrokiem.
- ,,To ja już nie będę Wam przeszkadzał i pójdę..." - zacząłem.
- ,,Nie przeszkadza pan... to znaczy nie przeszkadzasz nam." - zapewniła mnie dziewczyna.
- ,,Miło to słyszeć, ale i tak będę się zbierał. Muszę pojechać do szpitala i zobaczyć, co z Anią." - odparłem.
- ,,No dobrze, ale zadzwoni... zadzwonisz jak będziesz coś wiedział?" - zapytała z nadzieją.
- ,,Jasne. Jak tylko czegoś się dowiem, to dam Wam znać." - zapewniłem ją, po czym dodałem:
- ,,Jak Piotrek wstanie, to podziękuj mu jeszcze raz ode mnie."
- ,,Dobrze, a nie zje... zjesz śniadania?" - zapytała z troską.
- ,,Nie jestem głodny, kupię sobie coś potem w kroplówce." - uspokoiłem ją.
Następnie pożegnałem się z przyjaciółką, zamówiłem taksówkę, a gdy przyjechała, to wsiadłem i po jakiś 20 minutach byłem pod szpitalem.
Zdenerwowany wszedłem do niego i po dowiedzeniu się w recepcji, w jakiej sali leży Anka, udałem się tam. Gdy wszedłem, dostałem od pielęgniarki fartuch ochronny, więc założyłem go i podszedłem do łóżka, na którym leżała kobieta. Usiadłem obok niej i ze smutkiem spojrzałam na jej bladą twarz i zamknięte oczy. Ująłem delikatnie jej zabandażowaną dłoń, tak aby nie sprawić jej bólu.
- ,,Och Aniu..." - szepnąłem.
Patrzyłem na nią ze smutkiem. Mimo że jej życiu nic już nie zagrażało, to i tak wciąż się bałem.
- ,,Aniu... ja widzę, że nie dajesz sobie rady z tym wszystkim... że to wszystko powoli Cię przerasta... ale ja chcę Ci pomóc, tylko Ty musisz mi na to pozwolić... Pozwól sobie pomóc, Aniu... nie jesteś w tym sama... Obiecuję, że Ci pomogę, tylko pozwól mi na to... Proszę, daj sobie pomóc kochanie..." - szepnąłem do niej, wątpiąc, że mnie słyszy.
- ,,Ech, dlaczego Ty musisz mnie zawsze tak straszyć? Nawet nie wiesz, jak umierałem ze strachu. Anka, ja Cię potrzebuję. Nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie. Nie mogę Cię stracić..." - szepnąłem, pewny że kobieta mnie nie słyszy.
Zmęczony przetarłem podkrążone oczy i oparłem głowę na rękach. Ledwo przymknąłem oczy, kiedy usłyszałem ciche:
- ,,Wiki, przepraszam..."
Od razu podniosłem głowę i zdumiony spojrzałem na kobietę.
- ,,Anka?!" - zawołałem, patrząc na nią.
Blondynka miała otwarte oczy i patrzyła na mnie.
- ,,Juju, jak dobrze, że się obudziłaś." - stwierdziłem z ulgą.
Kobieta delikatnie się uśmiechnęła, jednak od razu posmutniała i skrzywiła się lekko.
- ,,Co jest?"
- ,,Nic..." - zapewniła mnie, jak zwykle.
- ,,Anka, serio pytam." - odparłem stanowczo, ale nie podnosząc głosu.
Blondynka spojrzała na mnie, a w jej oczach zobaczyłem łzy.
- ,,Ej nie płacz." - powiedziałem łagodnie, po czym delikatnie starłem jej łzy z policzków.
- ,,Co się dzieje?" - zapytałem wyjątkowo delikatnie.
Anka spojrzała na mnie i wykrztusiła cicho:
- ,,Boli... boję się..."
- ,,To może ja pójdę po lekarza?" - zaproponowałem zaniepokojony, jednak Anka zaprotestowałam, błagając:
- ,,Nie idź! Nie zostawiaj mnie samej!"
W jej oczach zobaczyłem strach.
- ,,Spokojnie. Już dobrze, nigdzie nie idę." - stwierdziłem łagodnie.
Odwróciłem się w stronę pielęgniarki i zapytałem:
- ,,Daga, możesz iść po lekarza?"
- ,,Jasne." - odpowiedziała i wyszła.
Spojrzałem z niepokojem na Anię.
- ,,Co Cię boli?"
Kobieta bez słowa wskazała na miejsce żeber. No tak, to jasne, że musiało ją to mocno boleć. Doskonale pamiętałem jaki ból sprawiało jedno złamane żebra, a co dopiero złamanie z przemieszczeniem.
- ,,Lekarz zaraz poda Ci coś przeciwbólowego." - zapewniłem ją.
Anka krzywiąc się lekko, spojrzała na mnie i zapytała:
- ,,Co z Wojtkiem?"
Gdyby sytuacja była inna, to parsknąłbym śmiechem. Anka jak zwykle bardziej dbała o innych niż siebie.
- ,, Wojtek jest cały i zdrowy. Miałaś rację, nic mu się poważnego nie stało, tylko wystraszył się. Jest pod opieką psychologa. Wciąż wypytuje o Ciebie."
- ,,O mnie?" - zapytała zdziwiona.
- ,,Tak, jesteś przecież jego bohaterką. Uratowałaś go." - powiedziałem, a Anka mimo odczuwania znacznego bólu, uśmiechnęła się szerzej.
- ,,To dobrze..." - powiedziała, znów się krzywiąc.
Chwilę milczeliśmy, po czym Anka spojrzała na mnie i wykrztusiła cicho:
- ,,Musiałam tam wejść i go wyciągnąć... Ogień... szedł szybko... spaliłby go... On nam prawie odciął drogę ucieczki... Była tylko luka... wszędzie był ogień... wskoczyłam w dziurę między framugą a ogniem... udało się jakimś cudem...Potem uciekłam do zejścia i zaczęłam schodzić... szczeble były strasznie gorące i było tak ciemno... ręką mi się omsknęła i spadliśmy... myślałam, że to koniec... Jednak ocknęłam się... Wojtek wołał, żebym go nie zostawiała.... wysłałam go do Was... Zostałam sama... zaczynałam odpływać... Byłam pewna, że mnie nie znajdziecie..."
Ania opowiadała o tym łamiącym się głosem, a pod koniec po policzkach zaczęły spływać jej łzy. Wstrząsnęło mną to lekko.
- ,,Aniu, nie mógłbym Cię zostawić. Już dobrze." - powiedziałem uspokajająco, po czym ująłem ostrożnie jej dłoń i ścisnąłem ją lekko.
Anka po chwili uspokoiła się i patrzyła na mnie. Widziałem, że bardzo ją bolą żebra, przez co spłyciła oddech, co nie było dobre.
- ,,Anka oddychaj głęboko."
- ,,Nie dam rady." - szepnęła.
Na szczęście w tej samej chwili do sali wszedł jakiś lekarz, którego kojarzyłem tylko z widzenia. Od razu zorientował się w sytuacji i podszedł do Anki. Przypiął jej kroplówkę, po czym podał jej jakieś dwie tabletki.
- ,,Niech pani to weźmie." - zwrócił się do kobiety.
- ,,Co to jest?" - Anka zapytała niepewnie.
- ,,Proszę to połknąć." - stwierdził, ignorując pytanie kobiety.
Zobaczyłem, że Anka zaczyna panikować i dobrze wiedziałem dlaczego.
- ,,Niech jej pan po prostu powie, co to są za leki." - powiedziałem stanowczo.
Lekarz niechętnie podał nazwy leków, co uspoiło lekko Ankę. Kobieta połknęła leki, a lekarz wyszedł, zostawiając nas samych.
Spojrzałem z troską na blondynkę.
- ,,Za chwilę przestanie boleć." - powiedziałem.
Anka skinęła głową.
- ,,To dobrze."
Kilka minut milczeliśmy, jednak zauważyłem, że blondynka zaczęła oddychać głębiej i spokojnej, więc domyśliłem się, że leki zaczęły działać. Zobaczyłem też, że kobiecie powoli zaczynają zamykać się oczy.
- ,,Aniu, bo ja zaraz zaczynam dyżur, więc będę już szedł, ale odwiedzę Cię później, a Ty sobie odpocznij, dobrze?"
- ,,Dobrze, ale przyjdziesz później?" - zapytała z nadzieją.
- ,, Oczywiście kochanie." - odpowiedziałem, uśmiechając się.
Anka przymknęła oczy i po chwili już spała. Z uśmiechem pochyliłem się nad nią i pocałowałem ją w głowę. Kobieta uśmiechnęła się przez sen.
Następnie już w dużo lepszym nastroju, wyszedłem ze szpitala i udałem się w stronę bazy. Wszedłem, przebrałem się i czekałem na wezwanie. Dzisiaj dyżur miałem od 12 do 6 rano następnego dnia. Miałem nadzieję, że nie będzie dużo wezwań i będę mógł wpaść do Anki.

Długo wyczekiwany ratunek... 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz