216. Więzienie

163 14 10
                                    

Ostatnie dni dały mi mocno w kość. Odkąd Anka wyznała mi, że ten cholerny psychol ją zgwałcił, jest ciężko, głównie przez wzgląd na jej złe samopoczucie. Kobieta wciąż to mocno przeżywa, ale co się dziwić. Przemoc na tle seksualnym jest najgorszą formą przemocy. Nie dość, że biedna nie doszła jeszcze do siebie, po tym jak Potocki ją krzywdził fizycznie i psychicznie, to teraz doszło do tego jeszcze wykorzystanie seksualne przez jakiegoś skur... Alana. Najchętniej to dorwałbym tego bydlaka i wykastrował go lub innaczej załatwił, ale wiedziałem, że to tylko pogorszy sprawę, bo ja trafię do więzienia, a biedna Anka zostanie z tym zupełnie sama. Martwiłem się o nią. Jej stan psychiczny był zły. Wciąż miała koszmary. Cały czas była niepewna, wystraszona i płaczliwa. Często dostawała ataków paniki lub wpadała w jakiś marazm. Praktycznie przestała jeść i bardzo często spała. Jej stan coraz bardziej mnie martwił, a jej ataki paniki wręcz przerażały mnie. Starałem się ją pocieszać i uspokajać, jednak widzenie jej w takim stanie dobijało mnie. Anka z pogodnej, wesołej i pełnej energii dziewczyny, w jednej chwili zmieniła się w bezradną, lękliwą i  nieufną kupkę nieszczęścia. Na szczęście odkąd kobieta zaczęła uczęszczać na terapię, było trochę lepiej, bo zaczęła być spokojniejsza, a nawet się uśmiechać, jednak nadal nie było z nią najlepiej. Pani Emilia przekonywała mnie, że takie zachowanie jest całkiem normalne, ale ja się o nią cholernie martwiłem. Chciałem jej jakoś pomóc, a najlepiej zabrać od niej to cierpienie i pozwolić zapomnieć o tym wszystkim, ale tak się niestety nie da. Bałem się, że Anka w końcu nie da rady sobie z tym i się całkiem załamie albo coś sobie zrobi. Naprawdę starałem się ją wspierać, podnieść na duchu, ale w momentach jej najgorszych załamań czy ataków paniki, czułem po prostu bezradność. Nie umiałem się pogodzić z tym, że ktoś ją skrzywdził, że ktoś ją zgwałcił, po prostu nie umiałem tego zaakceptować.
Cała ta sytuacja wpłynęła również mocno na mnie. W pracy stałem się rozkojarzony, nieobecny, często wybuchałem złością, a już najgorsze były wezwania do gwałtów, bo w każdej ofierze widziałem Ankę, co uderzało we mnie.  Zdarzyło się nawet, że rzuciłem się z pięściami na sprawcę, ale na szczęście Piotrek mnie powstrzymał, zanim go zatłukłem. Aż w końcu zostałem wezwany przez Gabi na dywanik. To nie była miła rozmowa i wcale się nie dziwię. Gabi była kierownikiem i nie mogła pozwolić, żeby takie rzeczy się działy. Cóż i tak była dość spokojna, gdy wygarnęła mi to. Na jej miejscu na pewno byłbym dużo ostrzejszy. Na koniec rozmowy stwierdziła, że powinienem porozmawiać z psychologiem i że jeszcze jedna taka sytuacja, a będzie musiała wyciągnąć konsekwencje. Skinąłem głową i wróciłem do roboty.
Minęły dwa tygodnie odkąd Anka wyszła ze szpitala. Jej stan trochę się poprawił. Koszmary nie nawiedzały już jej tak często, a ataki paniki nie były już tak mocne. Kobieta była dużo spokojniejsza i nawet wrócił jej dobry humor, bo uśmiechała i śmiała się coraz częściej. Jednak nadal jej samopoczucie było niczym rosyjska ruletka. W jednej chwili śmiała się, w następnej trzęsła się lub płakała ze strachu. Anka była rozchwiana emocjonalnie i nigdy nie było wiadomo w jakim będzie humorze. Jej zmieniające się ciągle nastroje również na mnie wpłynęły. Starałem się ją wspierać, ale powoli zaczynałem wątpić w to, że Anka dojdzie wreszcie do siebie. Najgorsze były dni, kiedy musiałem jechać do bazy i zostawić ją samą w domu, ponieważ podczas mojej nieobecności Anka najczęściej po prostu leżała lub siedziała, gapiąc się w bliżej nieokreślony punkt i dopiero, gdy wracałem zaczynała jakoś funkcjonować. Znów, tak samo jak kiedyś, miała problemy z jedzeniem. Dzięki lekom przestały męczyć ją mdłości i wymioty, ale nadal musiałem zmuszać ją do jedzenia i pilnować, czy zjadła.  Powoli zaczynało mnie to wszystko męczyć i złościć. Wiedziałem, że nie jest to wina Anki, ale bojąc się, że w końcu nie wytrzymam i nakrzyczę na nią, zacząłem jej unikać, co wpłynęło negatywnie na nas oboje. Anka znów zaczęła się gorzej czuć i wróciły jej ataki paniki, a ja zacząłem wyładowywać złość i frustrakcję na kolegach i pacjentach. Aż w końcu stało się to, czego najbardziej się obawiałem.
Na jednym dyżurze dostaliśmy wezwanie do 12-latki. Niby do bólu brzucha. Gdy przyjechaliśmy z Martyną i Piotrkiem na miejsce, od razu zwróciło moją uwagę nietypowe zachowanie dziewczyny. Piotrek chciał zmierzyć jej parametry, ale dziecko wzdrygnęło się i odsunęło od niego. Piotrek myśląc, że może po prostu się przestraszyła, wytłumaczył jej, co chcę zrobić i spróbował ponownie, jednak dziewczyna znów odskoczyła wystraszona i zawołała, żeby jej nie dotykał. To mnie zaalarmowało i zdałem sobie sprawę, że dziewczyna zachowuje się identycznie, jak Anka na początku. Dlatego też spojrzałem znacząco na Martynę, która zrozumiała moje spojrzenie i sama zaczęła badać dziewczynę. Widząc, że dziecko wciąż przerażone wodzi wzrokiem za Piotrkiem, poprosiłem, żeby poczekał na nas w karetce. Sam trzymałem się w znacznej odległości, tak żeby dziecko mnie widziało, a Martyna zbadała je.
- ,,Jak się nazywasz?" - zapytałem cicho.
Dziewczyna zadrżała, słysząc mój głos, ale odpowiedziała:
- ,,Malwinka."
- ,,Dobrze Malwinko, jesteś bardzo dzielna." - odpowiedziałem, nie wiedząc, jak do końca się zachowywać.
Martyna zbadała dziewczynę i podała mi wyniki.
- ,,Malwinko?" - zapytałem delikatnie.
- ,,Tak?" - zapytała cicho.
- ,,Kto Ci to zrobił?" - zapytałem.
Dziecko wysłało mi spłoszone spojrzenie.
- ,,Nie bój się, już jesteś bezpieczna. Kto Cię skrzywdził?" - dopytała Martyna.
Po chwili wahania dziewczyna odpowiedziała:
- ,,Ojjczym..."
Poczułem ogarniającą mnie wściekłość. Jak można to zrobić dziecku i to jeszcze takiemu, za które się odpowiada?! Nie mieściło mi się to w głowie. Zachowałem jednak spokój i zwróciłem się stanowczo do dziewczyny:
- ,,On już Cię nigdy nie skrzywdzi."
- ,,Nigdy?" - zapytała z niepokojem.
- ,,Nigdy! Zabierzemy Cię teraz do szpitala, a policja zajmie się Twoim ojczymem." - poinformowałem ją.
W tej samej chwili do pokoju wpadł wściekły mężczyzna.
- ,,Ja Ci dam policję!" - wrzasnął, przypierając mnie do ściany.
- ,,Martyna, zabierz ją do karetki!" - zawołałem, a Martyna natychmiast wykonała moje polecenie.
Gdy zostaliśmy sami wygarnąłem temu bydlakowi, co o nim sądzę. Mężczyzna zaśmiał się gburowato i stwierdził, że sama była sobie winna. Zagotowało się we mnie.
- ,,Sama jest sobie winna?! Niby czemu?!" - warknąłem.
- ,,Sprowokowała mnie!"
- ,,Co?! Czy Ty jesteś normalny?! 12-letnie dziecko Cię sprowokowało?! Chory jesteś psycholu!!! Jak w ogóle można wykorzystać dziecko?!!! Nienormalny jesteś!!!" - wrzasnąłem, tracąc panowanie nad sobą.
Odepchnąłem go mocno, tak że mężczyzna wylądował na ziemi. Następnie zacząłem go na oślep okładać pięściami. Nie myślałem logicznie, po prostu chciałem go ukarać. Wreszcie ktoś mnie od niego odciągnął i unieruchomił.
- ,,Doktorze! Wiktor! Już wystarczy!" - zawołał Piotrek, trzymając mnie.
Stałem, wciąż nabuzowany, ale powoli zaczęło docierać do mnie, co zrobiłem. Spojrzałem na mężczyznę, który miał złamany nos i podbite oko.
- ,,Cholera!" - mruknąłem.
- ,,Idź do karetki!" - rozkazał mi Piotrek.
Posłuchałem go i poszedłem. Usiadłem na siedzeniu i schowałem głowę w dłoniach.
,,Co ja najlepszego zrobiłem? Przecież, gdyby nie Piotrek... Cholera! Pójdę siedzieć i zabiorą mi prawo wykonywania zawodu..."
Łzy napłynęły mi do oczu. Pomyślałem o Ani. Biedna, jak się dowie co zrobiłem, to na pewno przestanie mi ufać. Nie wiem czym sobie do tej pory zasłużyłem na to, że się mnie nie bała, ale teraz na pewno się to zmieni. Wszystko schrzaniłem.
Po chwili przyjechał drugi zespół i policja, która przesłuchała nas wstępnie. Powiedziałem prawdę, czyli że mężczyzna zaatakował mnie pierwszy, a potem, że się na niego rzuciłem i pobiłem. Czułem się okropnie. Policja spisała nasze zeznania, po czym kazała nie wyjeżdżać mi z miasta i być w kontakcie z nimi. W końcu zabraliśmy Malwinkę do szpitala, gdzie zajęła się nią Beata. Następnie wróciliśmy do bazy. Piotrek i Martyna patrzyli się ukradkiem na mnie, ale nie chciałem rozmawiać, więc ich zignorowałem.
Ledwo weszliśmy do bazy, kiedy zobaczyłem Gabi w towarzystwie policjantów. Zmroziło mnie. Czyli jednak przyszli mnie aresztować. Kobieta zaprosiła mnie do swojego gabinetu. Po wejściu do środka usiadłem i spoglądałem to na Gabi, to na policjantów. W końcu zrezygnowany wyciągnąłem ręce w kierunku policjantów i powiedziałem:
- ,,Dobra, poddaję się. Aresztujcie mnie, nie będę stawiał oporu."
- ,,Wiktor, spokojnie." - odezwała się Gabi.
- ,,Panie Banach..." - wtrącił się jeden z policjantów.
- ,,Tak?"
- ,,Czy to prawda, że ten mężczyzna był agresywny i pierwszy pana zaatakował?"
- ,,Tak..." - odezwałem się niepewnie, nie wiedząc do czego policjant zmierza.
- ,,Czyli zagrażał bezpieczeństwu pańskiemu, pana pacjentce i ratowników?"
- ,,Tak." - odparłem, po czym dodałem zły:
- ,,On zgwałcił to dziecko! Po czym stwierdził, że sama jest sobie winna!"
Policjant skinął głową i coś zanotował.
- ,,Czyli chce Pan wnieść zgłoszenie o popełnieniu przestępstwa?"
- ,,Tak."
- ,,Dobrze, zajmiemy się tą sprawą i na pewno nie ujdzie mu to na sucho." - odetchnąłem z ulgą.
- ,,A co do Pana..." - zaczął policjant, a ja spojrzałem na niego przestraszony.
- ,,Wie Pan, że przekroczył Pan granice obrony koniecznej?" - zapytał.
Skinąłem głową załamany.
- ,,Jednak patrząc na okoliczności..." - zaczął.
Spojrzałem na niego, z napięciem czekając na to, co powie.
- ,,Możemy odstąpić od kary pozbawienia wolności." - dokończył, a ja spojrzałem na niego zszokowany.
- ,,Będzie Pan musiał zeznawać na rozprawie i zostanie Pan zawieszony na dwa miesiące w wykonywaniu czynności medycznych." - dodał, a mi ulżyło.
- ,,Och..." - mruknąłem.
- ,,Tylko proszę następnym razem się hamować, bo już nie dam rady pana wyciągnąć, Doktorze Banach." - odparł, po czym wyszedł.
Oszołomiony siedziałem, wpatrując się przed siebie.
- ,,Wiktor?" - Usłyszałem cichy i niepewny głos Gabi.
Spojrzałem na nią pytająco.
- ,,Musiałam Cię zawiesić..."
- ,,Wiem. Zresztą dziękuję, że się wstawiłaś za mną. Gdybym był na Twoim miejscu, to już dawno bym siebie wywalił." - stwierdziłem.
- ,,Wiktor, ja wiem, że jest Ci ciężko... widzę, jak przeżywasz wszystko, co się ostatnio dzieje i jak reagujesz na przemoc... To o Anię chodzi, prawda?" - zapytała delikatnie.
Spuściłem głowę.
- ,,Tak..." - szepnąłem.
Kobieta kucnęła przy mnie i powiedziała łagodnie.
- ,,To normalne, że się boisz, wściekasz i załamujesz. W końcu dla osób, które kochamy, zrobilibyśmy wszystko. To co spotkało Anię było dla niej przerażające, ale na Tobie też to się bardzo odbiło. Musisz pozwolić sobie pomóc, bo inaczej nigdy jej nie pomożesz." - powiedziała łagodnie, po czym dodała:
- ,,Anka, ostatnio ufa tylko Tobie, a jeśli Ty się załamiesz, to ona też się załamie. Zapewniłeś jej swoje wsparcie i pomoc psychologiczną. Może powinieneś porozmawiać z jej psychiatrą? W końcu to wszystko dotyczy również Ciebie. On na pewno będzie wiedział, co powinieneś zrobić, żeby pomóc Wam poradzić sobie z tym całym koszmarem."
Wiedziałem, że Gabi ma rację i byłem jej wdzięczny, że otworzyła mi oczy.
- ,,Masz rację. Powinienem już dawno porozmawiać z panią Emilią. Dziękuję, że mi to uświadomiłaś." - powiedziałem.
- ,,Nie ma za co. Trzymaj się i do zobaczenia. Mam nadzieję, że oboje szybko dojdziecie do siebie." - odparła z uśmiechem.
Wstałem i ją przytuliłem, szepcząc:
- ,,Dziękuję."
Następnie wyszedłem z gabinetu i zszedłem na dół. Wszedłem do pokoju socjalnego i od razu usłyszałem zaniepokojony głos Martyny.
- ,,I co doktorze?"
Obok niej stał Piotrek, który również na mnie patrzył. Wziąłem głęboki oddech i odpowiedziałem:
- ,,Zawieszono mnie na dwa miesiące."
- ,,Tylko?" - zapytał Piotrek, a ja mimowolnie parsknąłem śmiechem.
- ,,Teraz tak, następnym razem będzie gorzej, ale następnego razu nie będzie." - zapewniłem ich.
- ,,To dobrze doktorze." - powiedziała Martynka.
- ,,Dobrze, trzymajcie się dzieciaki i do zobaczenia za dwa miesiące." - pożegnałem się z nimi, zabrałem swoje rzeczy i poszedłem do samochodu.
Wsiadłem do samochodu i odetchnąłem głęboko. Po tym wyjąłem telefon i wykręciłem numer pani Emilii. Kobieta odebrała od razu.
- ,,Dzień dobry." - odezwałem się.
- ,,Dzień dobry Panie Doktorze. Coś się stało?"
- ,,Potrzebuję porozmawiać..." - powiedziałem niepewnie.
- ,,Za godzinę mam okienko. Pasuje Panu?" - zapytała.
- ,,Tak. Będę." - zapewniłem.
- ,,To do zobaczenia."
Rozłączyłem się i napisałem do Ani:
,,Wrócę dziś później. Będę około 20.00."
Kobieta odpisała od razu:
,,Coś się stało?"
,,Nie, po prostu muszę coś załatwić. Nie martw się." - odpisałem.
,,Dobrze :( "
Zmartwiłem się, widząc tę minkę i postanowiłem, że jak będę wracał to kupię jej coś na poprawę humoru.
Uruchomiłem silnik i ruszyłem w stronę centrum, gdzie mieściła się Przychodnia Zdrowia Psychicznego, w której przyjmowała Pani Emilia.
Będąc na miejscu, zaparkowałem i wszedłem do środka. Ruszyłem do pokoju, w którym przyjmowała lekarka. Drogę znałem na pamięć, bo wielokrotnie byłem tu z Anką. Gdy doszedłem pod odpowiedni gabinet, usiadłem w poczekalni. Nie czekałem długo, bo po chwili kobieta wyszła, żegnając wcześniejszego pacjenta i zaprosiła mnie do środka. Wszedłem, czując się bardzo niepewnie. Już wiedziałem, co musiała czuć Anka.
- ,,No to co Pana do mnie sprowadza? Coś nie tak z panią Anną?"
- ,,I tak i nie..."
- ,,To znaczy?"
Wziąłem głęboki oddech i odpowiedziałem o złym samopoczuciu Anki i o moich obawach. Potem opowiedziałem, o dzisiejszych wydarzeniach i o tym, jak wpływa to wszystko na mnie.
- ,,Ja się boję..." - przyznałem. - ,,Nie wiem, jak jej pomóc... Te jej ataki paniki przerażają mnie, a to jak cierpi, dobija mnie. Co ja mam zrobić?"
- ,,To co Pan czuje jest całkiem zrozumiałe. W końcu skrzywdzono osobę, na której Panu zależy. Złość, strach, chęć zemsty to pierwsze co dotyka bliskich skrzywdzonej osoby. Chcemy jej ulżyć w cierpieniu, a jednocześnie jesteśmy wściekli, że to się w ogóle stało." - powiedziała łagodnie.
- ,,Ale co ja mogę zrobić? Jak jej pomóc?"
- ,,Być przy niej, wspierać, pocieszyć, nakłonić do rozmowy, wysłuchać. Ona potrzebuje na nowo poczuć się bezpieczna i kochana. Zrozumieć, że to co się stało, to nie jest jej wina."
- ,,Przecież to nie jej wina..."
- ,,Tak, ale ona myśli inaczej. Tak samo te ataki paniki, które ją dotykają. Ona tego nie kontroluje, ale ją to przeraża. Stara się to dusić w sobie, może boi się, że będzie dla Pana ciężarem."
- ,,Ale przecież nie jest..." - mruknąłem zaskoczony.
- ,,No nie jest, ale jej latami wmawiano, że jest wszystkiemu winna."
Skinąłem ze zrozumieniem głową.
- ,,Jednak mnie to boli i tak bardzo się o nią boję."
- ,,Niech Pan porozmawia z nią, powie jej o swoich obawach i tym, jak się czuje. Niech ją Pan nakłoni do rozmowy, żeby powiedziała, jak ona się czuje, żeby wyrzuciła to z siebie." - powiedziała.
- ,,Hmm... dobrze..." - odparłem, wahając się.
- ,,Coś jeszcze Pana gryzie?"
- ,,Ile to będzie trwać?"
- ,,Co?"
- ,,Ten jej stan..."
- ,,Może minąć kilka tygodni, miesięcy, a nawet lat, zanim całkiem dojdzie do siebie po tym wszystkim..."
- ,,Och..." - mruknąłem załamany.
- ,,Ale myślę, że u niej to będzie szybciej."
- ,,Tak?"
- ,,Tak, szybko otrzymała pomoc psychologiczną. Poza tym współpracuje ze mną i z psychoterapeutą. Widać, że chce, żeby terapia jej pomogła i mimo że jest to cholernie dla niej trudne otwiera się przed nami i przed Panem. Naprawdę jest na najlepszej drodze, żeby przepracować tę traumę. Dzięki temu, że ma w Panu wsparcie i bezgranicznie Panu ufa, terapia zaczyna przynosić pozytywne wyniki. Pani Anna jest naprawdę silna, ale to dzięki Panu ona wciąż walczy. To Pan daje jej nadzieję, że da radę i że będzie dobrze." - powiedziała, a ja pokręciłem głową.
- ,,Nie rozumiem tego..."
- ,,Czego Pan nie rozumie?"
- ,,Dlaczego Ania od tego zdarzenia boi się ludzi, szczególnie mężczyzn, ale mnie nie? Mogę ją dotknąć, przytulić, pocałować, a ona nigdy nie odskoczy ode mnie, a wręcz sama się przybliży i wtuli we mnie. Dlaczego?"
- ,,Bo bezgranicznie Panu ufa i wie, że jej Pan nie skrzywdzi."
- ,,Ale przecież..." - Zacząłem, ale przerwała mi:
- ,,Ona pamięta, jak traktował ją Pan przed tym wszystkim. Doskonale pamięta, jak wtedy bezpiecznie i dobrze się czuła. Nigdy jej Pan nie skrzywdził, a wręcz przeciwnie pomógł i sprawił, że na nowo uwierzyła, że zasługuje na miłość i szczęście. A teraz właśnie tego najbardziej potrzebuje i dlatego tak pragnie Pana bliskości. To poczucie bezpieczeństwa, otuchy i ciepła uspokaja ją. Czuje, że Panu na niej zależy i to jej pomaga." - zakończyła, a ja zastanowiłem się nad tym, co powiedziała.
- ,,Czyli jest szansa, że ona upora się z tymi wszystkimi swoimi lękami i że wróci nasza kochana, radosna Ania?" - zapytałem z nadzieją.
- ,,Na pewno wróci. Już powoli wraca." - zapewniła mnie lekarka, a ja poczułem ulgę i nadzieję.
- ,,Dziękuję." - mruknąłem.
Kobieta się uśmiechnęła i powiedziała:
- ,,Jakby Pan potrzebował, jeszcze kiedyś porozmawiać, to zapraszam. Co do pani Anny to Pan najlepiej wie, jak ją wesprzeć."
Uśmiechnąłem się, pożegnałem się z lekarką i wyszedłem z przychodni. Wsiadłem do samochodu i odetchnąłem z ulgą. Pani Emilia rozwiała moje obawy i dodała mi nadziei. Wiedziałem już, jak pomóc Ani.
Uśmiechnąłem się i uruchomiłem silnik. Ruszyłem w stronę domu. Po drodze zajechałem jeszcze do sklepu spożywczego i kupiłem ulubione batoniki Ani. Obok była kwiaciarnia, więc dokupiłem jeszcze bukiet jej ukochanych słoneczników. Wróciłem do samochodu i pojechałem do domu. Po drodze zastanawiałem się, jak wspomóc Anię. Najpierw będzie musiała się oswoić z obecnością ludzi i zrozumieć, że jej nie skrzywdzą. A potem może zabrałbym ją gdzieś, żeby sobie odpoczęła i odcięła się od tego wszystkiego? W końcu miałem dwa miesiące wolnego, więc mogłem ją spokojnie gdzieś zabrać. Kiedyś wspominała, że chętnie pojechałaby nad morze, więc może to byłby dobry pomysł? Ale najpierw musimy odbudować jej poczucie bezpieczeństwa i własnej wartości. Przydałoby się również nakłonić ją, żeby wniosła na policję oskarżenie przeciwko temu bydlakowi Alanowi, ale to za chwilę, bo na razie to byłoby dla niej za dużo. Ale na pewno się uda. Ania dojdzie do siebie, przepracuje tę traumę i będzie dobrze. Wiedziałem, że nawet później od czasu do czasu może to do Anki wracać, ale wiedziałem, że cokolwiek się nie stanie, to zawsze będę przy niej i będę ją wspierał. Ja ją po prostu kocham.
W końcu dojechałem do domu, zaparkowałem w garażu, wyjąłem prezent dla Anki i wszedłem do domu.

Długo wyczekiwany ratunek... 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz