239. Ostrzeżenie

130 13 11
                                    

Potem mieliśmy jeszcze dwa wezwania. Podczas nich ignorowałam Kubę, ograniczając się wyłącznie do poleceń medycznym. Najchętniej to bym w ogóle z nim nie jeździła, ale nie miałam wyboru. Podczas przerwy postanowiłam iść do szpitala i dowiedzieć się, czy skończyli już operować moją, pierwszą pacjentkę. Weszłam do szpitala i widząc Beatę na SORze, podeszłam do niej.
- ,,Beata?"
- ,,Tak?" - zapytała, odwracając się i patrząc na mnie.
- ,,Skończyli może już operować moją pierwszą pacjentkę?"
- ,,Tę co wypadła z okna?"
- ,,Tak..."
- ,,Tak, skończyli. Półtora godziny temu."
- ,,I jak?" - zapytałam zdenerwowana.
- ,,Dobrze. Operacja się udała. Tylko śledzionę jej usunęli. Za jakieś 4-6 godzin powinna się wybudzić. Do tego ma skręconą rekę i wstrząśnienie mózgu." - poinformowała mnie.
- ,,O to świetnie." - mruknęłam z ulgą, po czym zapytałam:
- ,,Mogę ją zobaczyć?"
- ,,I tak się jeszcze nie obudzi, ale na kilka minut możesz."
Skinęłam głową i ruszyłam w stronę OIOMu. Na miejscu założyłam fartuch i weszłam do środka. Niepewnie podeszłam do leżącej na jednym łóżku dość młodej brunetki. Usiadłam obok niej i chwyciłam ją za rękę. Przyjrzałam się jej. Była bardzo blada, podłączona do mechanizmu, monitorującego jej stan i do kroplówki. Jej ręka była w gipsie, a na jej ciele i twarzy było pełno zadrapań i siniaków. Ze smutkiem spojrzałam na nią. Chwilę przyglądałam jej się, trzymając ją za rękę. W końcu dostałam kolejne wezwanie, więc ścisnęłam jeszcze raz jej dłoń, szepcząc:
- ,,Trzymaj się. Proszę Cię."
Po tym wyszłam, zdejmując strój ochronny. Szybko pobiegłam do karetki, nie chcąc, żeby Kuba się znów pieklił, że się spóźniam.
Potem mieliśmy jeszcze kilka wezwań. Do wypadku, do zawału i kilka innych. Po jednym z nich, podczas przerwy, zadzwonił mój telefon. Zdziwiona spojrzałam na wyświetlacz i odebrałam.
- ,,Halo?"
- ,,Pani Reiter?"
Skrzywiłam się lekko, słysząc jak ktoś czyta moje nazwisko jako Reiter.
- ,,Reiter [czyt. Raiter], ale tak. O co chodzi?"
- ,,Jest pani nienormalna jakaś."
- ,,Słucham?"
- ,,To, co pani słyszy. Jest pani kompletnie szalona. Jak śmie pani niszczyć życie niewinnego człowieka?"
Zamarłam na chwilę, nie wiedząc o co chodzi, ani z kim rozmawiam. Jednak jego ton pełen wrogości wystraszył mnie.
- ,,Nie rozumiem, o czym pan mówi. Z kim rozmawiam?" - zapytałam drżącym głosem.
- ,,Niedługo się dowiesz. Zrujnowałaś życie mojego ojca, ale zobaczymy, co się stanie, kiedy ktoś zacznie węszyć wokół twojego!" - zagrzmiał mężczyzna, a mi ciarki przeszły po plecach.
Próbowałam zachować spokój, ale nie wiedziałam, kim jest ten człowiek i skąd ma mój numer.
- ,,Jeśli grozi mi pan przez telefon, to zgłoszę to na policję." - powiedziałam, starając się brzmieć pewnie, mimo przerażenia, które coraz bardziej mnie ogarniało.
- ,,Policję? Już pani tam była, prawda? Ciekawe, kto jeszcze uwierzy w pani bajki, kiedy prawda wyjdzie na jaw. Ludzie jak pani powinni być zamknięci. Ale spokojnie... ja dopilnuję, żeby sprawiedliwość była po naszej stronie." - warknął mężczyzna, po czym rozłączył się.
Stałam przerażona, nie wiedząc o co chodzi. Nogi miałam jak z waty i zaczęłam drzeć. To nie była zwykła groźba - to było ostrzeżenie. Doskonale wiedziałam, że wpadłam w pułapkę, ale nadal nie wiedziałam, o co chodziło, ani z kim właściwie rozmawiałam. Zrobiło mi się słabo, więc oparłam się o ścianę budynku. Znów mi ktoś groził... Co ja powinnam zrobić? Zgłosić? Ale komu i co? Przecież nie mam żadnego dowodu. Znów drżałam mocno, wstrząśnięta tym, co usłyszałam. W końcu trzymając się ściany, powoli weszłam do bazy. Znów poczułam mdłości, więc poszłam do łazienki, gdzie znowu zwymiotowałam. Oszołomiona po chwili wyszłam z łazienki i opadłam na kanapę w pokoju socjalnym. Na szczęście nikogo nie było, bo pewnie wyglądałam okropnie. Po chwili wstałam i zrobiłam sobie herbatę imbirową, żeby powstrzymać mdłości. Wypiłam ją i poczułam się odrobinę lepiej. Miałam ochotę już wrócić do domu i rzucić się na łóżko. Byłam cholernie zmęczona i miałam serdecznie dość tego dnia.
W tej samej chwili do środka zajrzał Piotrek.
- ,,Pani doktor wezwanie mamy." - zawołał.
Westchnęłam i niechętnie wstałam i ruszyłam do karetki.
Na miejscu okazało się, że wezwanie było nieuzasadnione. Zła, że musieliśmy tu przyjechać, krzyknęłam:
- ,,Wie pan, jakie to jest nieodpowiedzialne?! W tej chwili ktoś może potrzebować pomocy i nie dostanie jej, bo jakiś idiota wezwał karetkę bez potrzeby! Może mandat pana czegoś nauczy!"
Od razu wzięłam do ręki radio i powiedziałam:
- ,,Ruda, wezwij policję. Mamy tu nieuzasadnione wezwanie."
- ,,Nie jestem Rudą, ale jasne, już wzywam." - usłyszałam głos Adama i uśmiechnęłam się.
Następnie nie zwracając uwagi na pokrzykiwania tego mężczyzny, wsiedliśmy do karetki. Wzięłam ponownie radio do ręki i odezwałam się radośnie:
- ,,Miło Cię znów słyszeć Adaś."
- ,,Panią też, pani doktor." - odparł ciepło.
- ,,Jak tam Basia i Tadzik?"
- ,,A bardzo dobrze. Mały rośnie jak na drożdżach i wszędzie go pełno."
Uśmiechnęłam się, pamiętając małego chłopczyka.
- ,,To super."
- ,,A u pani wszystko dobrze?"
- ,,Jakoś leci, narzekać nie mogę." - odpowiedziałam, po czym zapytałam:
- ,,Masz dla nas jeszcze jakieś wezwanie, czy mamy wracać na bazę?"
- ,,Na razie wracajcie."
- ,,Okej."
Piotrek ruszył w drogę powrotną, a ja zmęczona opadłam głowę o szybę i przymknęłam oczy. Musiałam przysnąć, bo obudziło mnie mocne szarpnięcie za ramię.
- ,,Co? Co jest?" - zapytałam zaspana, orientując się, że to Kuba mnie obudził.
- ,,Wezwanie mamy." - mruknął, uśmiechając się złośliwie.
Skinęłam tylko głową i wysiadłam, biorąc tablet i torbę. Od razu udaliśmy się pod wskazany numer i zajęliśmy się starszą panią ze świeżym zawałem serca. Zbadaliśmy ją, a gdy kardiolog potwierdził moją diagnozę, zabraliśmy ją do karetki, podaliśmy leki i zabraliśmy do szpitala, gdzie zajęli się nią lekarze. Po tym wróciłam do bazy.
Wreszcie mogłam się przebrać, bo skończyłam dyżur. Wykończona zdjęłam ubranie służbowe i przebrałam się w wygodną sukienkę. Zabrałam torebkę i wyszłam z szatni. Usiadłam na kanapie, czekając na Piotrka, który ustalał coś jeszcze z Nowym. Obserwując chłopaków, prawie przysypiałam na siedząco. Byłam tak bardzo zmęczona. Wreszcie Piotrek skończył rozmowę z Nowym i poszedł się przebrać. Po kilku minutach wyszedł i podszedł do mnie.
- ,,Już jestem, możemy iść." - powiedział.
- ,,Martyna nie jedzie?" - zapytałam.
- ,,Nie, skończyła godzinę wcześniej, więc już pewnie śpi w domu." - odpowiedział.
- ,,Ale ma fajnie." - powiedziałam.
Następnie pożegnałam się z kolegami i wyszłam za Piotrkiem w stronę jego samochodu. Wsiedliśmy i ruszyliśmy w stronę mojego domu. Podczas drogi Piotrek opowiadał, co się działo na bazie podczas mojej nieobecności. Widząc, że jestem zmęczona, nie oczekiwał odpowiedzi, po prostu zabawiał mnie historiami. To było bardzo miłe. W końcu po jakiś 40 minutach dojechaliśmy.
- ,,Dziękuję Piotrek za podwózkę. Pozdrów Martynkę." - powiedziałam, uśmiechając się szeroko.
- ,,Nie ma za co. Miłej zabawy." - mrugnął mi znacząco.
Zaśmiałam się.
- ,,Tobie też. Do zobaczenia jutro."
- ,,Pa."
Wyszłam z samochodu i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i weszłam do środka, machając jeszcze Piotrkowi, który odjechał dopiero jak weszłam. Gdy weszłam zmęczona zdjęłam buty i płaszcz i ruszyłam w stronę salonu. Ledwo weszłam, stanęłam jak wryta, oszołomiona tym, co właśnie zobaczyłam.

Długo wyczekiwany ratunek... 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz