208. Ogień

226 14 9
                                    

Będąc na miejscu ustywniliśmy złamaną kończynę, a następnie zabraliśmy poszkodowanego do szpitala, gdzie oddaliśmy go pod opiekę Rafała. Gdy przekazywałam mu wszystkie informacje, lekarz bacznie mi się przyglądał, ale na szczęście nic nie powiedział. Gdy już mężczyzna przejął pacjenta, nie chcąc wracać do bazy, poinformowałam chłopaków, że muszę coś jeszcze załatwić. Ruszyłam w głąb szpitala, zastanawiając czy naprawdę aż tak widać, że alkohol wciąż mnie lekko trzyma. W końcu przysiadłam na jakimś krześle w korytarzu i schowałam głowę w dłonie. Byłam załamana tym wszystkim i zaczęłam się zastanawiać, czy nie byłoby lepiej tego po prostu zakończyć. Nie miałam już po prostu siły na to wszystko. Nie wiedziałam co robić ani nie umiałam poprosić o pomoc. Zresztą kto miał mi niby pomóc, skoro znów zdystansowałam się od każdego. Martynki ostatnimi czasy nie było w pracy, a Wiktorowi kazałam się odwalić. Załamana zastanawiałam się, co robić. Byłam zmęczona i nadal bolała mnie głowa. Powinnam się zwolnić z dyżuru i wrócić do mieszkania, ale nie chciałam. Bałam się, że kiedy zostanę sama, to zrobię coś głupiego. W tej chwili nie pragnęłam nic innego niż tylko, żeby ktoś się mną zajął i nakierował mnie na właściwe tory. Łza spłynęła mi po policzku. Moje życie nigdy nie było usłane różami, wciąż miałam pod górkę. Los wciąż rzucał mi kłody pod nogi, a ja nie miałam już siły walczyć. Miałam ochotę tylko zamknąć oczy i zapomnieć o wszystkim. Tęskniłam, tak bardzo tęskniłam za tym beztroskim czasem spędzonym z Wiktorem. Kiedy wreszcie przestałam się bać i miałam w kimś oparcie. Ale jak zwykle wszystko co piękne szybko się kończy, więc i mój związek z Wiktorem się skończył. Żałowałam tego, co mu dziś powiedziałam, ale to nie miało już sensu. Że mną wciąż są jakieś kłopoty. Przyciągam je niczym magnes, jestem nimi wręcz przesiąknięta jak gąbka, a Wiktor jest wspaniałym meżczyzną i zasługuje na kogoś lepszego. Nagle w cichym korytarzu rozległ się głos Rudej, wydobywający się z mojego radia. Przerażona podskoczyłam, upuszczając je na ziemię. Po chwili się uspokoiłam i je podniosłam. Przeklnęłam cicho, orientując się, że się uszkodziło i nie działa. No ładnie. Jeszcze tego mi brakowało. Chcąc nie chcąc udałam się do karetki, gdzie czekali już na mnie Nowy i Kędzior.
- ,,Pani doktor, gdzie jedziemy?" - zapytał Nowy.
- ,,Ee..." - zawahałam się. - ,,Zapomniałam..."
Nowy złapał radio i zapytał Rudą o adres.
Szybko udaliśmy się na miejsce, gdzie okazało się, że w bloku wybuchł pożar. Od dowódcy straży pożarnej dowiedzieliśmy się, że strażacy wciąż walczą z żywiołem i że ewakuowali prawie wszystkich.
- ,,Jak to prawie?!" - zawołałam zdenerwowana.
- ,,Ostatnie piętro zostało odcięte przez ogień. Nie wiemy, czy ktoś tam jest." - stwierdził dowódca.
- ,,To się dowiedzcie! Zróbcie coś!" - krzyknęłam.
- ,,Robimy co w naszej mocy. Zajmijcie się tymi ludźmi." - odparł.
Skinęłam głową i razem z chłopakami zaczęliśmy badać ewakuowanych ludzi. Na szczęście nikomu nic poważnego się nie stało. Niektórzy mieli niegroźne oparzenia, inni lekko się przytruli dymem. Wezwałam inne zespoły i wydałam polecenia Kędziorowi i Nowemu. Sama skierowałam się w stronę wejścia do bloku. Tam zatrzymał mnie dowódca.
- ,,Nie wolno tu wchodzić!"
- ,,Udało się Wam już ugasić ogień?" - zapytałam z napięciem w głosie.
- ,,Prawie." - stwierdził.
- ,,Jak to prawie?! Przecież jak ktoś tam jest..."
- ,,To już dawno jest martwy." - przerwał mi mężczyzna. - ,,Robimy co możemy. Niech pani stąd zmyka."
Wiedząc, że nic nie wskóram, wróciłam do chłopaków. Pomogłam przygotować poszkodowanych do transportu. Już po chwili przyjechał zespół z innego szpitala, a potem kolejni. Zaczęli zabierać poszkodowanych.
Nagle do jednego z ratowników podbiegła jakaś kobieta, krzycząc. Zaciekawiona podeszłam bliżej i usłyszałam jak woła:
- ,,Gdzie on jest?! Gdzie jest?!"
- ,,Kto?" - zapytałam.
- ,,Wojtuś! Mój synek!" - zawołała.
- ,,Ile ma lat?"
- ,,5..." - powiedziała, a ja zamarłam.
Doskonale wiedziałem, że wśród poszkodowanych nie było chłopca w tym wieku.
- ,,Pod jakim numerem państwo mieszkacie?" - zapytałam z napięciem.
- ,,32." - stwierdziła kobieta, a widząc mój wyraz twarzy wybuchła płaczem.
Kazałam Nowemu dać jej coś na uspokojenie, a sama podbiegłam do dowódcy.
- ,,W mieszkaniu 32 jest pięciolatek!" - krzyknęłam.
Mężczyzna spojrzał na mnie i powiedział cicho:
- ,,On nie ma szans. Ogień szybko się rozprzestrzenił. Wciąż z nim walczymy."
- ,,Musicie go uratować!"
- ,,Przykro mi. Robimy co w naszej mocy."
- ,,Przykro panu?! To niech pan powie jego matce, że jej syn nie żyje, bo ja nie dam rady!" - zawołałam i wróciłam do poszkodowanych.
Większość z nich zabrały już karetki, ale część wciąż czekało na transport. Nie mogłam się na niczym skupić. Przed oczami wciąż miałam obraz tej zrozpaczonej matki wołającej imię swojego synka. Nie mogłam tak tego zostać. Wciąż istniała szansa, że chłopiec żyje. Nikła, ale zawsze coś.
Korzystając z panującego zamieszania, obeszłam blok. W pewnym momencie, zobaczyłam uchylone okienko od piwnicy, którym wybiegł jakiś kot. Podeszłam tam szybko. Okienko było niewielkie, raczej nie do przeciśnięcia dla dorosłej osoby, jednak ja byłam dość chuda. Postanowiłam spróbować się dostać do środka. Otworzyłam je całkiem i wzięłam głęboki oddech. Wsadziłam nogi do okienka, po czym spróbowałam się tam wcisnąć. Nieźle się nagimnastykowałam, jednak w końcu udało mi się dostać do środka. Spadłam z okienka na ziemię i jęknęłam cicho. Wstałam i syknęłam z bólu. Bolała mnie noga, na którą jakoś niefortunnie spadłam i ręka, którą zdarłam sobie do krwi, ale trudno. Teraz liczyło się życie tego chłopca. A nuż on jeszcze żyje i przerażony czeka na ratunek. Rozejrzałam się po piwnicy i ruszyłam w stronę zarysu drzwi. Na szczęście nie były zamknięte, więc bez problemu je otworzyłam. Ruszyłam po schodach w górę i znalazłam się przed kolejnymi drzwiami. Uchyliłam je lekko i w strzelinie zobaczyłam tego dowódcę. Stał w drzwiach, nie wpuszczając cywilów i wydawał polecenia swoim ludziom. Odczekałam, aż się odwróci i szybko pobiegłam schodami w górę. Wbiegłam na pierwsze piętro, potem na drugie i trzecie. Będąc tam zobaczyłam strażaków, którzy gasili pożar na ostatnim piętrze. Wyglądało to dość nieciekawie. Nie chcąc, żeby mnie widzieli, pobiegłam w głąb korytarza. Tam zobaczyłam drzwi, które wyglądały innaczej niż drzwi do mieszkań. Złapałam za klamkę, ale były zamknięte. Nie zraziłam się jednak tym. Zdjęłam z włosów spinkę i zaczęłam grzebać w zamku. Nie wiedziałam, jak niby ma to zadziałać, ale widziałam, że tak robią w filmach. W końcu jakimś cudem udało mi się otworzyć drzwi. Moim oczom ukazała się drabina prowadząca w górę. Lekko się zawahałam, jednak w końcu zaczęłam się po niej piąć w górę. Nie było to wcale takie proste, bo ręce miałam spocone z nerwów i slizgały mi się po szczeblach. Jednak w końcu udało mi się dostać na szczyt drabiny. Tam znajdowały się kolejne drzwi. Również zamknięte. Ponownie użyłam tej samej spinki, jednak tym razem poszło mi sprawniej. Niepewnie otworzyłam drzwi. Zobaczyłam jakiś długi korytarz. Wyszłam i podeszłam do najbliższych drzwi. Widniał tam numer 40. Czyli jakimś cudem znalazłam się na czwartym piętrze, bo 40 to był ostatni numer w tym bloku. Przez chwilę zabłysła mi w głowie myśl, dlaczego strażacy nie znali tego przejścia, ale szybko ją porzuciłam. Szybko ruszyłam przed siebie mijając kolejne numery mieszkań. Wypatrywałam numeru 32. Skręciłam w drugi korytarz i zamarłam.
Na końcu korytarza był ogień, który trawił wszystko na swojej drodze i szybko postępował. Spanikowana rozejrzałam się. Byłam przy numerze 35, a to oznaczało, że ten ogień albo już strawił mieszkanie numer 32, albo zaraz to zrobi. Stałam w miejscu, nogi odmówiły mi posłuszeństwa, jednak w tej samej chwili usłyszałam cichutkie kwilenie. Nie wiedziałam czy to tylko wymysł mojej wyobraźni czy rzeczywistość, ale ruszyłam biegiem w tamtą stronę. Przed sobą widziałam tylko szalejący ogień i wiedziałam, że zaraz spłonę żywcem. Im byłam go bliżej, tym robiło się coraz goręcej i trudniej było oddychać. Dym dławił mnie w gardło i wywoływał łzy. Nagle moim oczom ukazały się drzwi z numerem 32. Ogień kończył trawić wcześniejsze mieszkanie. Spanikowana złapałam klamkę, ale od razu ją puściłam, sycząc z bólu. Pod wpływem coraz wyższej temperatury panującej w pomieszczeniu, metal bardzo się nagrzał. Spojrzałam na swoją czerwoną rękę. Mimo że trzymałam klamkę dosłownie sekundę, to i tak na mojej dłoni pojawiły się pęcherze, świadczące o oparzeniu 2 stopnia. Mimo ogromnego bólu, ściągnęłam bluzę, owinęłam nią rękę i chwyciłam klamkę. Drzwi na szczęście ustąpiły, więc czym prędzej wpadłam do środka. Wbiegłam do jednego pokoju, jednak był pusty, dopiero w drugim zobaczyłam maleńką postać skulona pod stołem. Dusząc się dymem i czując, że dłużej nie wytrzymam tego gorąca, podbiegłam do chłopca, wzięłam go na ręce, zasłoniłam mu twarz bluzą i pobiegłam w stronę drzwi. Tam czekała mnie niespodzianka w postaci ognia, który praktycznie odciął nam drogę ucieczki. Stawiając wszystko na jedną kartę zanurkowałam w niewielki przesmyk między ogniem na framugą drzwi. Wypadając z mieszkania, przekoziołkowałam się po korytarzu, chroniąc ręką głowę chłopca. Leżałam chwilę na ziemi. Słyszałam trzaskanie ognia, czułam jego żar i dusiłam się dymem. Nie musiałam nawet patrzeć w tamtą stronę, żeby wiedzieć, że ogień jest bardzo blisko nas. Mimo wyczerpania i bólu zerwałam się na równe nogi i pognałam w stronę zejścia. Wpadłam tam i na chwilę się zatrzymałam. Nie miałam już siły, a dym coraz bardziej utrudniał mi oddychanie. Spojrzałam na chłopca w moich ramionach. Odsłoniłam mu lekko twarzyczkę i uśmiechnęłam się uspokajająco. Chłopczyk patrzył na mnie rozszerzonymi ze strachu oczami.
- ,,Już dobrze Wojtuś. Jestem Ania i Ci pomogę." - szepnęłam z trudem.
- ,,Skąd pani wie jak się nazywam? Boję się." - odezwał się dziecięcym głosikiem.
- ,,Twoja mama na Ciebie czeka." - wykrztusiłam.
- ,,Mamusia? Mamusia tu jest?"
- ,,Jest na dworze. Zaraz Cię do niej zabiorę, jednak musisz mi pomóc."
- ,,Co mam zrobić?"
- ,,Musimy zejść po drabinie, przywiążę Cię bluzą na plecach, jednak musisz mnie trzymać mocno za szyję i nie puszczać." - oświadczyłam, wiedząc, że to jedyny sposób żebym dała radę zejść po tej drabinie.
Chłopczyk skinął głową.
- ,,Dobrze."
Uśmiechnęłam się do niego i przewiązałam go bluzą, a następnie umiejscowiłam go na plecach, zabezpieczając bluzą. Chłopczyk od razu złapał mnie za szyję.
- ,,Gotowy?"
- ,,Tak."
Podeszłam do grabiny i zeszłam kilka szczebli w dół, jednak gdy chwyciłam pierwszy szczebel dłońmi, od razu go puściłam, powstrzymując syknięcie z bólu. Był gorący. Wręcz parzył. Jednak nie miałam wyjścia. Zaciskając zęby z bólu, czym prędzej zaczęłam schodzić w dół. W każdym kolejnym odcinkiem dłonie bolały mnie coraz bardziej, a do oczu napływały mi łzy. Jedyne co sprawiało, że jeszcze się nie poddałam, to pięciolatek uczepiony do mnie. Musiałam go bezpiecznie sprowadzić na dół. Nie wiem ile tak schodziłam, ale nagle osunęła mi się ręka. Jeszcze się trzymałam drugą, jednak w panującej ciemności nie mogłam odnaleźć szczebla pierwszą ręką. Po chwili noga też mi się osunęła i straciłam równowagę. Spadłam na ziemię z około 1-2 metrów. Upadłam na brzuch i straciłam przytomność. Nie wiem, ile byłam nieprzytomna, jednak nagle na skraju świadomości usłyszałam wystraszony głosik:
- ,,Pani Aniu! Pani Aniu! Niech mnie pani nie zostawia! Proszę!"
Z trudem otworzyłam oczy i spojrzałam na chłopca, który wygrzebał się z mojej bluzy i kleczał obok mnie.
- ,,Wojtuś..." - wykrztusiłam cichutko.
Chłopczyk spojrzał na mnie swoimi dużymi oczami pełnymi łez.
- ,,Nie płacz słoneczko. Już dobrze." - szepnęłam.
- ,,Bardzo panią boli?" - zapytał z troską.
Milczałam, analizując co się stało. Bałam się, że być może uszkodziłam sobie coś spadając, jednak po chwili trochę się uspokoiłam, czując, że mogę poruszać nogami i rękoma. Czyli raczej nie miałam uszkodzonego kręgosłupa. Rozważałam czy powinnam wstać, czy raczej leżeć. Spojrzałam na chłopca, który patrzył na mnie pytająco.
- ,,Trochę boli." - mruknęłam, krzywiąc się lekko. - ,,Ale to nic, a Ciebie?"
- ,,Nie boli." - szepnął, a ja podejrzewałam, że mówi prawdę, bo moje ciało zamortyzowało mu upadek.
- ,,Leci pani krew." - stwierdził ze strachem.
- ,,To nic. Zaraz przestanie." - powiedziałam, starając się go uspokoić.
Chłopiec patrzył na mnie niepewnie.
- ,,Wojtuś posłuchaj mnie teraz uważnie, dobrze?"
Chłopczyk skinął głową.
- ,,Widzisz te drzwi? Wyjdziesz nimi i pójdziesz wzdłuż korytarza. Jeśli nikogo po drodze nie spotkasz, to zejdziesz na dół i wyjdziesz na podwórko. Tam od razu podejdziesz do strażaka lub kogoś w stroju identycznym do mojego i dasz mu kartkę, którą Ci dam. Dobrze?"
- ,,A pani?"
- ,,Ja wyjdę zaraz za Tobą. Nie martw się."
Po tym wyjęłam z kieszeni kartkę i zanotowałam najważniejsze informacje o chłopcu, tak jak robiłam to zawsze w karcie medycznej. Podałam chłopcu.
- ,,Zmykaj." - stwierdziłam, jednak chłopczyk spojrzał na mnie niepewnie.
- ,,Wojtuś, ja zaraz wyjdę. Naprawdę."
Chłopiec skinął głową, złapał kartkę i wyszedł z pomieszczenia. Słyszałam jak oddala się korytarzem. Uśmiechnęłam się lekko. Był bezpieczny, a na zewnątrz mu pomogą.
Tak naprawdę to oszukałam chłopca. Nie chciałam go martwić. Prawdą było, że odczuwałam silny ból i okropnie się czułam. Wiedziałam, że sama nie dam rady stąd wyjść. Bolała mnie głowa i poparzone mocno ręce. Do tego odczuwałam silny ból w klatce piersiowej, na którą spadłam. Jakby tego było mało wciąż miałam problemy z oddychaniem i zaczęłam odczuwać mdłości. Po krótkiej chwili zwymiotowałam. Leżąc w niezmienionej po upadku pozycji, zaczynałam odczuwać coraz większe zawroty głowy i ból w każdej części ciała. Zaczynałam się bać. Mimo że jeszcze rano myślałam o tym, że najchętniej był zasnęła i odcięła się od wszystkiego, to teraz nie chciałam umierać. Przerażona zaczęłam płakać, bo czułam się już naprawdę źle i co gorsza zdawałam sobie sprawę, że nikt mnie tu nie znajdzie. Nie miałam już siły dłużej wytrzymać. Ostatkiem sił szepnęłam jeszcze:
- ,,Wiki... przepraszam... kocham... Cię..."
Po czym wykończona przymknęłam oczy i ponownie straciłam przytomność.

Długo wyczekiwany ratunek... 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz