238. Słowa, które ranią

82 13 6
                                    

Jechaliśmy w stronę szpitala. Niepewnie patrzyłam na Zosię.
- ,,Co się tam stało?"
- ,,No dostałam piłką, bo nie zdążyłam jej odbić, potem robiąc zagrywkę jakoś krzywo stanęłam, jednak nie bolało mnie. Dopiero później zaczęłam czuć mocniejszy ból w tej nodze. Potem zaczęło mi się robić słabo i widocznie zemdlałam." - powiedziała.
- ,,Hmm... będzie trzeba to sprawdzić, z czego wynikało to omdlenie."
- ,,Nie wiem..."
- ,,Dobra, zadzwonię do Wiktora, żeby wiedział."
- ,,Nie, mamo nie dzwoń, proszę."
- ,,Zosia, muszę go poinformować, bo ja nie mogę decydować o Twoim leczeniu."
- ,,Ale dlaczego?"
- ,,Bo nie jestem Twoim prawnym opiekunem." - odpowiedziałam z bólem.
Zosia posmutniała.
- ,,Ale tata będzie zły..."
- ,,Nie będzie." - powiedziałam, po czym wyjęłam telefon, dzwoniąc do Wiktora.
- ,,Hej."
- ,,No hej kochanie. Co tam?"
- ,,Mógłbyś podjechać do szpitala?"
- ,,No jasne, ale coś się stało?"
- ,,Spokojnie Wiktor. Zosia zemdlała na wf i chyba skręciła sobie kostkę, ale nie martw się już jest dobrze, tylko w szpitalu będą potrzebować Twojej zgody na dalsze leczenie."
- ,,Jasne, zaraz będę. Zajmij się nią."
- ,,Oczywiście."
Zakończyłam rozmowę i ścisnęłam pocieszająco Zosię za ramię.
- ,,Będzie dobrze." - szepnęłam.
W tej samej chwili wtracił się Kuba.
- ,,Aha, czyli pani jednak nie ma dzieci?" - zapytał kpiąco.
- ,,Ale to jest moja mama!" - zaprotestowała Zosia.
- ,,Yhm. Ta jasne. Prawda jest taka, że pani pani doktor jest już za stara na własne dzieci. Tak się kończy, jak za młodu pędzi się za karierą i nie myśli o założeniu rodziny. W końcu okazuje się, że jest już za późno i nagle płacz. Phi, trzeba było pomyśleć wcześniej o dzieciach. Teraz pozostaje pani niańczyć nie swoje." - zakpił sobie.
Wstrzaśnięta spojrzałam na niego, a do oczu napłynęły mi łzy.
- ,,Nie znasz mojej historii, więc nie masz prawa mnie oceniać." - powiedziałam lekko drżącym głosem.
- ,,Hahaha, bardzo śmieszne. Robi pani z siebie cierpiętnicę, jakby nie wiadomo co pani zrobiła, a gucio prawda. Po prostu zachłystnęła się pani karierą, sławą i zapomniała, że jest coś jeszcze. A jak sobie pani nagle przypomniała, to niestety jest już za późno. Myśli pani, że jest pani taka wielka, bo zrobiła medycynę w Stanach i w ogóle, a guzik prawda. Jest pani jeszcze gorsza niż lekarze z Polski, bo wciąż pani łamie zasady, nie słucha się i w ogóle. Myśli pani sobie, że po tak długim czasie na zwolnieniu nagle wróci pani jakby nigdy nic do pracy i będzie jeszcze pani rozkazywać? Otóż nie, za długo pani nie było. Dużo się zmieniło. Tablety, procedury, narzędzia, a pani tego nie zna. Co z pani za lekarz? Beznadziejny. I jeszcze ta dzisiejsza pani ucieczka. Zostawiła pani pacjentkę. To jest niedopuszczalne i dopilnuję, żeby szefowa się o wszystkim dowiedziała. Może wreszcie wywali panią. I już się pani nie sprawdzi ani w karetce ani jako matka. Już jest na to za późno." - powiedział, śmiejąc się.
Jego słowa uderzyły mnie dogłębnie. Były tak bardzo bolesne i znów nadwyrężyły moją i tak już bardzo niską samoocenę. Naprawdę mają o mnie tylko takie pojęcie? Tylko tak mnie postrzegają? Niechciane łzy spłynęły mi po policzkach. Słowa Kuby zabolały mnie bardziej niż chciałam to przyznać.
Kuba jeszcze coś paplał, jednak w tej samej chwili wtrącił się kierujący karetką, Piotrek.
- ,,ZAMKNIJ SIĘ WRESZCIE IDIOTO! NIE WIESZ O CZYM MÓWISZ! NIE WIESZ CO ONA PRZESZŁA! NIE MASZ PRAWA JEJ OCZERNIAĆ!" - zawołał wściekły.
Spojrzałam zaskoczona na Piotrka. Nie spodziewałam się, że stanie w mojej obronie, ale równocześnie poczułam wdzięczność za to co zrobił.
Reszta trasy minęła nam w ciszy. Ja siedziałam ze spuszczoną głową obok Zosi, powstrzymując łzy. Dziewczyna spoglądała na mnie ze smutkiem w oczach i trzymała mnie za rękę.
W końcu dojechaliśmy. Nie patrząc na Kubę, wysiadłam i podeszłam do Beaty. Ona odrzuciła mnie badawczym wzrokiem.
- ,,Wszystko dobrze?" - zapytała zmartwiona.
Zignorowałam pytanie i powiedziałam:
- ,,Zosia zemdlała na wf, miała bardzo niski cukier, dodatkowo podejrzewam skręcenie kostki u prawej nogi. Zrobisz jej badania, żeby dowiedzieć się dlaczego zemdlała i żeby potwierdzić skręcenie? Wiktor zaraz będzie."
- ,,Jasne." - odparła i zajęła się Zosią.
Ja spojrzałam tylko na chłopaków i bez słowa ich minęłam. Weszłam do bazy i usiadłam wyczerpana na kanapie. Słowa Kuby wciąż chodziły mi po głowie. Czy to naprawdę prawda? Wtem do bazy wszedł Piotrek. Podszedł do mnie i usiadł obok.
- ,,Przepraszam..." - mruknął.
- ,,Za co?" - szepnęłam.
- ,,Że nie przerwałem wcześniej temu idiocie."
Uśmiechnęłam się lekko.
- ,,Nie trzeba było... będziesz miał kłopoty..."
- ,,Nie obchodzi mnie to. Nie pozwolę, żeby jakiś niedoświadczony palant panią oczerniał. I niech mu pani nie wierzy. Jest pani wspaniała i naprawdę wszyscy w bazie cieszymy się z pani powrotu. Brakowało mi pani. Jest pani dla mnie wzorem do naśladowania, mentorką, a równocześnie wspaniałą przyjaciółką i naprawdę się o panią martwiłem." - powiedział, a ja uśmiechnęłam się wzruszona.
- ,,Dziękuję, że mi to powiedziałeś. Miło usłyszeć, że może nie każdy uważa mnie za..." - zaczęłam, jednak Piotrek mi przerwał:
- ,,Niech pani nawet nie słucha tego idioty. Nikt tu tak o pani nie myśli. Wszyscy podziwiamy panią, że po tym wszystkim pani miała siłę, żeby się podnieść." - powiedział Piotrek, a mi popłynęły łzy.
Piotrek uśmiechnął się i mnie przytulił.
- ,,Niech pani się tym nie przejmuje i robi swoje, bo wspaniale pani to wychodzi." - szepnął.
Po chwili się uspokoiłam, a Piotrek zapytał:
- ,,Zrobić pani kawę?"
- ,,Poproszę." - uśmiechnęłam się.
Piotrek podszedł zaparzyć kawę, a w tym czasie wszedł Wiktor. Uśmiechnęłam się na jego widok.
- ,,Cześć." - powiedziałam, podeszłam i pocałowałam go.
Mężczyzna odwzajemnił to.
- ,,Jak Zosia?"
- ,,Dobrze. Ma skręconą kostkę, a tak to w porządku."
- ,,A to omdlenie?"
- ,,Wysiłek i stres. Spadł jej cukier i miała nagły spadek ciśnienia. Ale już dobrze."
- ,,To dobrze. Bałam się, że to coś gorszego."
- ,,Na szczęście nie. Ma tylko 2 tygodnie zwolnienia od szkoły."
- ,,O to przedłuży sobie wakacje." - powiedziałam rozbawiona.
- ,,No, ale zachwycona nie jest. Teraz zabiorę ją do domu... Dasz radę wrócić autobusem?" - zapytał.
- ,,Jasne..." - powiedziałam lekko smutna.
Wiktor przyjrzał mi się dokładnie.
- ,,Płakałaś?" - zapytał z troską.
- ,,Nie, tylko coś mu do oka wpadło." - stwierdziłam, nie chcąc go martwić.
- ,,Na pewno wszystko jest okej?"
- ,,Tak."
Wiktor chwilę jeszcze mi się przyglądał i po chwili powiedział:
- ,,Jak chcesz mogę po Ciebie potem podjechać."
- ,,Nie, nie trzeba, wrócę autobusem." - mruknęłam, choć nie uśmiechało mi się nim tłuc po nocy.
- ,,Ja mogę panią podrzucić do domu." - zaproponował nagle Piotrek.
- ,,Nie no nie będę Ci robić problemów..."
- ,,Żaden problem."
Wiktor uśmiechnął się do Piotrka, po czym odwrócił się do do mnie.
- ,,Kocham Cię. Do zobaczenia w domku malutka. Będę miał dla Ciebie małą niespodziankę." - szepnął mi do ucha.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go.
- ,,Też Cię kocham."
- ,,Miłego dyżuru."
Po tym jeszcze mnie pocałował i wyszedł. Uśmiechnęłam się szeroko. Wiktor nawet nie wiedział, jak bardzo te kilka minut mi humor poprawiły.
Piotrek z uśmiechem podał mi kawę.
- ,,Proszę."
Uśmiechnęłam się, wzięłam ją i usiadłam na kanapę. Zaraz potem wpadła Martyna, więc urządziliśmy sobie przyjemną pogawędkę.

Długo wyczekiwany ratunek... 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz