226. Hejt

118 10 9
                                    

Zaraz potem poszliśmy do samochodu. Byłam tak bardzo zmęczona, że prawie zasnęłam w czasie drogi. Gdy podjechaliśmy pod hotel, Wiktor zaparkował na parkingu. Miałam przymknięte oczy, więc mężczyzna delikatnie pogłaskał mnie po policzku.
- ,,Aniu?"
- ,,Hmm?"
- ,,Dojechaliśmy. Chodź, wyśpisz się w łóżku." - powiedział łagodnie.
- ,,Bien... Okey..." - mruknęłam, otwierając oczy.
Wysiadłam i weszliśmy do hotelu. Weszliśmy do naszego pokoju. Od razu padłam na łóżko. Byłam zmęczona i źle się czułam. Głowa bardzo mocno mnie bolała. Słyszałam, jak Wiktor rozmawia jeszcze z Zosią. Po chwili dziewczyna wyszła, a Wiktor przyszedł do mnie. Spojrzał na mnie z troską.
- ,,Wszystko okej?" - zapytał.
Nie odpowiedziałam. Zacisnęłam tylko oczy i zęby z bólu. Wiktor usiadł obok mnie i odgarnął mi włosy z twarzy.
- ,,Co jest?" - zapytał zaniepokojony.
- ,,Ça fait mal..." [pol. ,,To boli..."] - wykrztusiłam.
- ,,Co?"
- ,,It's very painful..." [pol. ,,To bardzo boli..."] - szepnęłam, a po policzkach spłynęły mi łzy.
- ,,Co Cię boli?! Co się dzieje?!"
Nie odpowiedziałam, tylko złapałam się za głowę, płacząc. Czułam mocny, pulsujący ból, który powoli oślepiał mnie.
- ,,AŁA!" - syknęłam, płacząc.
- ,,Spokojnie. Połóż się. Zbadam Cię." - powiedział łagodnie.
Wykonałam jego polecenie i się położyłam, ale było jeszcze gorzej. Od razu zrobiło mi się niedobrze. Zerwałam się na równe nogi i jakoś doszłam do łazienki. Zwymiotowałam od razu. Wymiotowałam jakiś czas, czując jak ból rozdziera mi głowę. Łzy ciurkiem leciały mi po twarzy. W końcu wykończona usiadłam na podłodze łazienki. Wiktor przyglądał mi się przerażony, po czym podał mi szklankę z wodą.
- ,,Pij powoli. To nie jest normalne... Zadzwonię po karetkę..." - mruknął.
- ,,Pas besoin..." [pol. ,,Nie trzeba..."] - szepnęłam, wstając z trudem.
Udało mi się zrobić ledwo kilka kroków, kiedy nogi się pode mną ugięty i upadłam na ziemię. Usłyszałam jeszcze przerażone wołanie Wiktora:
- ,,Anka!"
I straciłam przytomność.

Gdy się ocknęłam, byłam w jakieś białej sali. Domyśliłam się, że to znowu szpital. No świetnie, przecież ledwo co z niego wyszłam. Co mnie cieszyło to to, że nic już mnie nie bolało, ale nie chciałam znów tu leżeć. Mieliśmy spędzić miło czas na wakacjach, a ja znów wszystko zniszczyłam. Łzy ciurkiem płynęły mi po twarzy. W tej samej chwili drzwi od sali się otworzyły i wszedł przerażony Wiktor. Widząc, że jestem przytomna, od razu podszedł do mnie i usiadł obok. Nic nie mówił, ale był widocznie zdenerwowany. Postanowiłam się odezwać, choć przyszło mi to z trudem:
- ,,Wiktor, ja... pardon... to znaczy przepraszam..."
Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony, a ja się rozpłakałam. Wiktor od razu wziął mnie w ramiona i przytulił. Głaszcząc mnie delikatnie po plecach i tuląc, czekał, aż się uspokoję. Po dłuższym czasie wreszcie się uspokoiłam.
- ,,Ty mówisz po polsku." - powiedział uradowany.
Spojrzałam na niego zdziwiona i z trudem znajdując słowa, zapytałam:
- ,,Naprawdę?"
- ,,Tak, kochanie." - uśmiechnął się, całując mnie w głowę.
- ,,Co się passé? What się stało?" - zapytałam, mieszając języki.
Wiktor uśmiechnął się smutno, a ja spojrzałam na niego zaniepokojona.
- ,,Zemdlałaś Aniu. Od razu wezwałem karetkę i Cię zabrali do szpitala." - powiedział.
- ,,Ale czemu? Les docteurs savent what's wrong with me?" [pol. ,,Lekarze wiedzą już co mi dolega?"] - zapytałam oszołomiona.
- ,,Podejrzewają, ale jeszcze nie są do końca pewni. Zrobią Ci jeszcze dodatkowe badania i się dowiemy." - powiedział Wiktor.
- ,,Quoi podejrzewają?" [pol. ,,Co"]
- ,,Nic nie chcieli powiedzieć..."
- ,,A Ty?"
- ,,Co ja?"
- ,,Co mi jest, Victor?"
- ,,Nie wiem, Aniu..." - powiedział smutno.
- ,,J'ai peur..." [pol. ,,Boję się..."] - szepnęłam, płacząc.
- ,,Nie płacz, kochanie. Na pewno zaraz wszystko się wyjaśni." - zapewnił mnie, próbując mnie uspokoić, ale to nic nie pomogło.
Byłam przerażona tym wszystkim i chciałam, żeby to po prostu okazało się tylko koszmarnym snem. Siedziałam wtulona w Wiktora i płakałam cicho. Czy naprawdę nawet teraz nie może już być dobrze? Czy ja nie mogę być choć przez chwilę szczęśliwa?
- ,,Aniu?" - odezwał się delikatnie Wiktor.
Spojrzałam na niego pytająco.
- ,,Wszystko będzie dobrze." - zapewnił mnie, po czym otarł mi chusteczką wilgotne oczy.
- ,,Nie płacz, nie lubię jak się smucisz." - dodał.
Uśmiechnęłam się lekko. Cieszyłam się, że mimo wszystko jest teraz tutaj ze mną i mnie wspiera.
- ,,Dziękuję... for being with me..." [pol. ,,że jesteś przy mnie..."] - powiedziałam w końcu.
Wiktor uśmiechnął się i przytulił mnie. Patrząc mi prosto w oczy, zapewnił:
- ,,Zawsze będę, cokolwiek by się nie działo... to będę przy Tobie."
Wzruszona uśmiechnęłam się. Chociaż nadal bardzo się bałam, to czułam się już trochę lepiej.
- ,,Co teraz będzie?" - zapytałam.
- ,,Nic, odpoczniesz sobie, lekarze zrobią Ci potrzebne badania i dowiemy się, o co chodzi." - odpowiedział.
- ,,Pardon... Ja zniszczyłam wszystko... I'm a burden..." [pol. ,,Przepraszam... Jestem ciężarem...] - szepnęłam załamana, spuszczając głowę.
Wiktor delikatnie ujął mnie pod brodę i zmusił, żebym spojrzała na niego.
- ,,You aren't a burden... my love." [pol. ,,Nie jesteś ciężarem... moja ukochana."] - powiedział, po czym pocałował mnie w usta.
Łzy spłynęły mi po policzkach, jednak tym razem były to łzy wzruszenia.
- ,,Merci... my love." [pol. ,,Dziękuję... mój ukochany."] - szepnęłam i pocałowałam go.
Całowaliśmy się przez dłuższy czas, aż w końcu przerwało nam pojawienie się pielęgniarki.
- ,,Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam zabrać panią na badania." - powiedziała szorstko.
- ,,Bien..." [pol. ,,Dobrze..."] - mruknęłam niechętnie.
Kobieta przywiozła wózek i kazała mi na niego usiąść. Gdy to zrobiłam, zawiozła mnie do gabinetu zabiegowego. Po drodze marudziła pod nosem, myśląc, że jej nie rozumiem:
- ,,Co za nie wdzięczność! Człowiek całe życie haruje jak wół, a tu ani centa podwyżki! I jeszcze trzeba się użerać z takimi panienkami, jak ta tutaj! Niech wraca do swojego kraju, a nie zajmuje miejsce Polakom! Idiotka! Myśli, że jak zabaluje na imprezie, upije się lub naćpa, to jest niewiadomo kim! Guzik prawda! Po prostu alkoholiczka i ćpunka zwyczajna! Ciekawe czy ten jej lovelas to też taki alkoholik i ćpun jak ona?!"
Zrobiło mi się naprawdę przykro. Nie myślałam, że ktoś będzie miał o mnie takie złe zdanie. Przecież to nie moja wina, że ktoś mi coś podał, a może jednak moja? Może ta kobieta ma rację? Przecież, gdyby nie ja, to Wiktor by spędził przyjemne chwile z córką. A tak to, to biega po szpitalach i przesiaduje przy mnie. Po chwili znów usłyszałam gadaninę kobiety:
- ,,Takie głupie gadanie tego naszego doktorka. Pani Mario niech pani zrobi jej dodatkowe badania. Nie podoba mi się to, to nie jest normalne. No przecież, że nie jest! Skoro się naćpała, to nic dziwnego, że się tak zachowuje! I jeszcze naciąga szpital na dodatkowe koszty!"
Łza spłynęła mi po policzku, ale już dotarłyśmy do zabiegowego, więc kobieta przestała gadać i zajęła się przygotowywaniem przyrządów. Wzięła strzykawkę i spojrzała na mnie.
- ,,I czemu ryczysz, głupia?! Przecież to zwykłe pobranie krwi! A jako ćpunka, to na pewno nie boisz się igieł!" - warknąła, po czym znienacka wbiła mi tę igłę w rekę.
Podskoczyłam i syknęłam z bólu.
- ,,O patrzcie państwo, jaka delikatna." - zakpiła, po czym dodała:
- ,,Dobra, kładź się tutaj!"
Wykonałam bez słowa jej polecenia. Zrobiła mi EKG, USG i TK. Przy czym w ogóle nie była delikatna.
Gdy zrobiła mi wszystkie badania, kazała mi znów usiąść na wózku. Niechętnie wykonałam polecenie. Wyszłyśmy na korytarz, kiedy znów zaczęła mówić:
- ,,Taką to na policję trzeba zawieść, a nie do szpitala! Dobrze, że głupota nie jest zaraźliwa, bo już byśmy tu mieli epidemię."
Nie wytrzymałam już tego dłużej słuchać. Akurat byłyśmy niedaleko wyjścia ze szpitala, zerwałam się z tego wózka i ruszyłam w stronę wyjścia. Usłyszałam jeszcze za sobą:
- ,,A idź w diabli ćpunko jedna! Dla takich już nie ma ratunku!"
Rozpłakałam się i wybiegłam ze szpitala. Biegłam przed siebie, nie wiedząc gdzie. Łzy rozmazywały mi widok, a zdenerwowanie przywróciło ból głowy. Nawet nie wiem, kiedy wybiegłam na ulicę i przebiegłam ją, ledwo unikając potrącenia. Wpadłam do jakiegoś lasu i pobiegłam dalej przed siebie. Nie wiem, ile czasu tak biegłam, ale w końcu zaczęło brakować mi tchu. Zwolniłam lekko i wbiegłam na jakieś zniesienie. Nie patrząc pod nogi, biegłam dalej przed siebie, aż w końcu straciłam grunt pod nogami i sturlałam się z urwiska. Spadałam po zboczu, obijając się o różne skały i korzenie, aż w końcu wylądowałam na piasku pod urwiskiem. Wszystko mnie bolało. Oszołomiona nie potrafiłam się ruszyć, aż w końcu straciłam przytomność.

Długo wyczekiwany ratunek... 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz