237. Spóźnienie

92 9 10
                                    

Wpatrywałam się w tablet. Ten adres był tak cholernie znajomy. Myślałam, co się tam mogło stać, a w głowie miałam same najgorsze scenariusze.
- ,,Pani doktor? Pani doktor?! Anka!" - ocknęłam się, słysząc głos Piotrka.
- ,,Gdzie jedziemy?"
- ,,Polna 15..." - mruknęłam niepewnie.
Piotrek ruszył, a ja wyglądałam przez okno, pogrążona w myślach.
W końcu po jakiś 15 minutach dojechaliśmy, a mnie zmroziło na widok policji. Wypadłam i podbiegłam do jakiegoś policjanta.
- ,,Co się stało?!"
- ,,Wypadła z okna..."
- ,,Jak to wypadła?! Sama?! Z którego piętra?!"
- ,,Wyglądało na próbę samobójczą, ale nie wykluczamy, że ktoś jej pomógł... To było pierwsze piętro..."
Spojrzałam na budynek, szybko mierząc w myślach ile to mogło być metrów. To było jakieś 3-4 metry, niezbyt wysoko, ale i tak mogło to się źle skończyć.
- ,,Gdzie jest?!"
- ,,Tam!"
Nie czekając, pobiegłam w kierunku wskazanym przez policjanta. Zobaczyłam ją, bladą, nieprzytomną. Kucnęłam przy niej, badając ją. Zrobiłam jej urazówkę. Wyczułam, że ma uraz ręki, ale raczej nie było to złamanie. Na pewno miała też uraz głowy, ale jak bardzo mocny, to dopiero po TK w szpitalu stwierdzą. Dalej było w porządku, ale gdy zaczęłam badać jej brzuch, to zrozumiałam, że krwawi do środka.
- ,,Cholera!"
Piotr od razu podpiął monitor.
- ,,Ciśnienie niskie, cukier i saturacja w normie." - powiedział Piotrek.
- ,,Dobra, Kuba podaj..." - powiedziałam, sprawdzając czy kobieta nigdzie nie krwawi.
- ,,Wygląda na to, że ma uraz ręki, uraz głowy i krwawi do środka. Dobra, Piotr nosze! Zabieramy ją!" - zakomenderowałam.
Piotrek pobiegł po nosze, po czym razem z Kubą delikatnie przełożyli ją na nie i zabrali do karetki. Zainstalowali ją, więc wsiadłam obok, monitorując jej parametry. Piotrek prowadził. Na szczęście jej stan, chociaż poważny, nie pogarszał się.
- ,,Trzymaj się, błagam..." - szepnęłam, ściskając ją lekko za ramię.
W końcu dojechaliśmy do szpitala i oddaliśmy ją pod opiekę Beaty, która od razu skierowała ją na stół. My mieliśmy czekać na nosze, ale znów mnie zaczęło mdlić.
- ,,Zaraz wracam!" - zawołałam i poszłam do pierwszej łazienki.
Tam zamknęłam się w jednej z kabin, starając się opanować mdłości. Zastanawiałam się o co do groma chodzi, bo przecież nie zatrułam się niczym. ,,Eh, pewnie jakiegoś wirusa złapałam." - pomyślałam.
W tej samej chwili usłyszałam dźwięk wezwania na tablecie.
- ,,Kurdę! Nie teraz!" - powiedziałam i nie wytrzymałam, znów zwymiotowałam.
Po chwili zmęczona podniosłam głowę i wyszłam z kabiny. Słaba oparłam się o umywalkę. Przepłukałam usta i opłukałam twarz.
- ,,Pani doktor? Wezwanie mamy." - usłyszałam głos Piotrka w radiu.
- ,,Już idę." - szepnęłam.
Chwilę jeszcze opierałam się o umywalkę, po czym wzięłam głęboki oddech i wyszłam z łazienki, idąc powoli w stronę wyjścia ze szpitala.
- ,,Anka?"
Odwróciłam się i zobaczyłam Beatę.
- ,,Tak?"
- ,,Dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada." - zapytała z troską.
- ,,Tak, przepraszam mam wezwanie." - mruknęłam, wymuszając uśmiech.
Szybko minęłam Beatę i wyszłam na zewnątrz i udałam się do karetki. Wsiadłam z przodu, a Piotr obrzucił mnie badawczym spojrzeniem.
- ,,Co to za spóźnianie?! Jest 3 minuty po wezwaniu! Przecież minuty są kluczowe! Czy pani pani doktor trzeba to tłumaczyć?!" - zawołał nagle Kuba z pretensją.
- ,,Przepraszam, to już się nie powtórzy." - mruknęłam zakłopotana.
- ,,Daj spokój Kuba, sam spóźniłeś się minutę. Poza tym wezwanie nie jest w kodzie czerwonym." - odparł, ruszając.
- ,,Co to za wezwanie?" - zapytałam, nie mając czasu przeczytać opisu.
Kuba już otwierał buzię, żeby coś powiedzieć, ale przerwał mu Piotrek:
- ,,Omdlenie. Słoneczna 55."
Zamarłam.
- ,,Cholera! Przecież to szkoła Zosi!" - zawołałam zdenerwowana.
- ,,Pani doktor, spokojnie. Przecież tam się uczy naprawdę dużo dzieciaków. To nie musi być wcale Zośka." - próbował, uspokoić mnie Piotrek.
- ,,Kim jest Zosia?" - zapytał zdziwiony Kuba.
- ,,Mają córką." - odpowiedziałam bez zastanowienia.
- ,,To pani ma dzieci? Nie za stara jest pani?" - palnął Kuba, a mi się zrobiło przykro.
Zawsze chciałam mieć dzieci, ale ze Stanisławem było to niemożliwe. A teraz był Wiktor i Zosia, najukochańsze osoby pod słońcem. Wreszcie miałam kogoś, kogo naprawdę kochałam i to ze wzajemnością. Mimo to wciąż gdzieś w sercu pragnęłam zajść w ciążę i urodzić moje biologiczne dziecko. Czy naprawdę byłam już na to za stara? Pewnie tak... w końcu miałam już 36 lat...
Pogrążona w myślach nie słyszałam o czym rozmawiają chłopaki. W końcu dojechaliśmy. Wysiadłam i rozejrzałam się. Nikt na nas nie czekał.
- ,,Piotrek, kto nas wezwał?" - zapytałam.
Chłopak sprawdził na tablecie i odpowiedział:
- ,,Jakaś dziewczyna..."
- ,,Czyli to może być żart?"
- ,,Teoretycznie tak, ale Adam mówił, że była mocno przejęta i jak na jego, to nie udawała."
- ,,Adam? Nasz Adaś?" - zapytałam zdziwiona.
- ,,Tak, pracuje w dyspozytorni razem z Rudą. Nie wiedziała pani?"
- ,,Nie, ale już wiem." - mruknęłam.
W tej samej chwili z budynku wybiegła jakaś dziewczyna w sportowym stroju.
- ,,Dobrze, że jesteście! Chodźcie, chodźcie!" - zawołała.
- ,,To Ty nas wezwałaś?" - zapytałam.
- ,,Tak... Grałyśmy w siatkówkę, a ona dostała lekko piłką, bo nie zdążyła jej odbić. Nic jej się nie stało, a chwilę później... ona upadła... nie mogłyśmy jej ocucić... zadzwoniłam..." - powiedziała, jąkając się.
- ,,Dobrze zrobiłyście. A nauczyciel co na to?" - zapytałam.
Dziewczyna odwróciła wzrok, tak jakby coś ukrywała i nie chciała powiedzieć.
- ,,Dobra, jak się nazywasz?"
- ,,Milena..."
- ,,Zaprowadzisz nas do niej, Milena?"
Dziewczyna kiwnęła głową i ruszyła przed siebie. Spojrzałam na chłopaków i poszliśmy za nią. Dotarliśmy na salę gimnastyczną i zobaczyliśmy kilka dziewczyn, które stały nieopodal i dwie, które były przy tej, która zemdlała. Gdy się zbliżyłam, zobaczyłam, że dziewczyna leży w idealnej pozycji bocznej bezpiecznej. Miała też udrożnione drogi oddechowe. Gdy podeszłam do niej, serce zabiło mi mocniej. To była Zosia. Od razu kucnęłam przy niej, próbując ją ocucić.
- ,,Zośka? Zosia!"
Na nic się to zdało. Piotrek od razu zmierzył jej parametry.
- ,,Ciśnienie trochę niskie, cukier bardzo niski, saturacja w normie." - powiedział.
- ,,Hmm... dobra, podaj jej glukozę i kroplówkę wzmacniającą." - powiedziałam i odwróciłam się w stronę dziewczyn.
- ,,Co tu się stało? Gdzie jest Wasz nauczyciel?"
Dziewczyny milczały, niektóre patrząc w podłogę, inne uciekając wzrokiem. Zaczęło mi się to nie podobać.
- ,,Pytam, gdzie on jest?" - zapytałam ponownie, już lekko zła.
- ,,Poszedł sobie..." - usłyszałam cichy głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam, że Zosia ma otwarte oczy.
- ,,Zośka! Och jak dobrze." - powiedziałam z ulgą. - ,,Boli Cię coś?"
- ,,Noga..."
Od razu zaczęłam badać jej nogi. A gdy doszłam do jednej z jej kostek, dziewczyna syknęła cicho. Widząc to, zdjęłam jej buta i zobaczyłam, że kostka jest mocno spuchnięta.
- ,,Na moje oko skręcona, ale w szpitalu badania jeszcze to potwierdzą." - mruknęłam.
- ,,No dobra, to gdzie poszedł Was nauczyciel i o co tu chodzi?" - zapytałam i dodałam:
- ,,Spokojnie, możecie mi powiedzieć, nie będziecie miały żadnych problemów."
- ,,Bo pan się w ogóle nami nie interesuje... sprawdza obecność, daje piłkę i idzie nie wiadomo gdzie..." - szepnęła jedna z dziewczyn.
Poczułam złość. Jak tak w ogóle można?
- ,,Niech któraś z Was pójdzie po Waszą wychowawczynię. Nie możecie być same." - poleciłam.
Dziewczyny spojrzały na siebie, aż w końcu jedna z nich poszła. Ja w tym czasie zbadałam dokładnie Zosię. Oprócz skręconej kostki wyglądało, że jest w porządku, ale to jej omdlenie nie dawało mi spokoju.
- ,,Dobra Zośka, zabierzemy Cię do szpitala, żeby sprawdzić co z tą nogą i czy jest w porządku."
Dziewczyna skinęła głową. W tej chwili do sali weszła wychowawczyni dziewczyn pani Mrągowska.
- ,,Co tu się stało? Zosia?" - zapytała zaskoczona kobieta.
Wstałam, chcąc odpowiedzieć, ale poczułam, że znów robi mi się niedobrze. Spanikowana zapytałam:
- ,,Jest tu gdzieś łazienka?"
- ,,Na końcu korytarza na lewo." - odpowiedziała wychowawczyni.
Nie czekając, wybiegłam z sali gimnastycznej i wpadłam do łazienki. Tam od razu zwymiotowałam. Następnie zmęczona i oszołomiona oparłam głowę na ścianie. Oddychałam głęboko, starając się uspokoić. Zastanawiałam się, co mi jest, jednak po chwili poczułam się lepiej, więc wstałam, przepłukałam usta i wróciłam na salę. Podeszłam do wychowawczyni, ratowników i Zosi.
- ,,Przepraszam." - mruknęłam zakłopotana.
- ,,Dziewczyny mi już wszystko powiedziały. Zajmę się nimi do kolejnej lekcji, a dyrektor dowie się o tym, co wyprawia pan Szelągowski. Zosię pani zabiera tak?"
- ,,Tak, zabierzemy ją na badania. Po drodze zadzwonię do Wiktora."
- ,,Dobrze."
Potem ratownicy pomogli Zosi dojść do karetki i ruszyliśmy w stronę szpitala.

Długo wyczekiwany ratunek... 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz