211. Trwanie w niepewności

247 15 8
                                    

Rano obudziłem się jak zwykle do pracy. Uśmiechnąłem się, widząc śpiącą obok mnie Martynkę. Kochałem ją najmocniej na świecie i bardzo cieszyłem się, że niedługo zostanie moją żoną. Zresztą miała zostać nią już dawno, ale ostatnio tyle się działo, że żadne z nas nie miało głowy jeszcze do przygotowań do ślubu. A poza tym oboje pragnęliśmy, aby naszymi świadkami zostali Adaś i Ania, co w tamtej chwili było niemożliwe. Całe szczęście Adaś już sobie bardzo dobrze radził, a Anka wróciła do pracy i wydawało się, że wszystko powoli wraca do normy. Uśmiechnąłem się, widząc jak Martynka cicho mamrocze coś przez sen. Zaśmiałem się, po czym wstałem i podszedłem do szafy. Przyglądałem się ubraniom, aż w końcu postawiłem na czarne spodenki i niebieski podkoszulek. Udałem się do łazienki, a po porannej toalecie poszedłem do kuchni. Tam zacząłem przygotowywać śniadanie dla mnie i mojej ukochanej. Wymyśliłem, że zrobię naleśniki, więc wyrobiłem ciasto, a następnie usmażyłem je na patelni. Postawiłem talerz z naleśnikami na stole, do tego dołożyłem słoik z dżemem i rozrobiony biały ser ze śmietaną i cukrem. W międzyczasie włączyłem wodę na kawę i teraz zalałem dwa kubki kawy. Postawiłem je na stole i poszedłem do sypialni. Pochyliłem się nad śpiącą Martynką i pocałowałem ją w głowę.
- ,,Kochanie wstajemy." - szepnąłem.
- ,,Jeszcze chwilę." - wymamrotała zaspana kobieta.
- ,,Za chwilę to musimy jechać do pracy i nie zdążysz zjeść."
Martynka niechętnie otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się i pocałowała mnie.
- ,,Już wstaję kochanie."
- ,,Dobrze."
Wróciłem do kuchni, a po kilkunastu minutach zjawiła się też Martynka. Zjedliśmy śniadanie, rozmawiając i śmiejąc się. Potem wsiedliśmy do auta i ruszyłem w stronę szpitala. Po tak przyjemnym poranku nawet nie przypuszczałem, że zaraz wszystko odwróci się o 180 stopni. Nawet nie podejrzewałem, że będę musiał ratować osobę, która naprawdę dużo dla mnie znaczyła i że wcale nie będzie to Martyna czy Wiktor.

Teraz stałem zrozpaczony oparty o ścianę na korytarzu. Nie do końca docierało do mnie, co właśnie się stało. To ostatnie wezwanie wstrząsnęło mnie dogłębnie. Mieliśmy przewieźć poszkodowanych do szpitala, a zakończyło się strasznie. Ale wracając do początku, to dostaliśmy wezwanie do pożaru bloku. Mieliśmy pojechać na miejsce i pomóc zawozić poszkodowanych do szpitala. Tak też zrobiliśmy. Dojechałem pod wskazany adres, a potem razem z Kubą i Wiktorem zajęliśmy się poszkodowanymi. Większości z nich nic się nie stało, tylko niektórzy mieli drobne otarcia lub lekko przytruli się dymem. Zrobiłem kilka kółek z bloku do szpitala i z powrotem, zawożąc poszkodowanych. W międzyczasie zorientowałem się, że z każdym kolejnym kursem Wiktor jest coraz bardziej zdenerwowany. Nie wiedziałem, o co chodzi, a gdy go o to zapytałem, to od razu mnie zbył, więc resztę kursów odbyliśmy w ciszy. Aż wreszcie, gdy po raz kolejny zaparkowałem przy bloku, dowiedzieliśmy się, że wszyscy poszkodowani trafili do szpitala. Bardzo szybko jednak okazało się, że nie wszyscy, bo z bloku wybiegł przerażony chłopczyk. Wiktorowi udało się go w miarę uspokoić, a dziecko podało mu zwitek papieru. Gdy zajrzałem Wiktorowi przez ramię, zorientowałem się, że to pismo Anki. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że jej zespół przyjechał na miejsce jako pierwszy i o ile Nowego i Kędziora, którzy z nią jeździli, mijałem co jakiś czas, to Anki nie widziałem ani razu. Szybko połączyłem kropki i przerażony spojrzałem na blok. Domyśliłem się, że kobieta jest w środku i potrzebuje pomocy. Moje domysły szybko potwierdziły słowa chłopca. Opowiedział nam, co dokładnie się stało i że razem z Anką spadli z jakieś wysokości. Zdając sobie sprawę z tego, jak takie upadki mogą być groźne, zadrżałem lekko. W końcu Nowy i Kędzior zabrali chłopca do szpitala, a my czekaliśmy na jakąś informację ze strony strażaków. Wydawało się to trwać wiecznie, ale w końcu okazało się, że ją znaleźli. Gdy weszliśmy do środka, zorientowałem się, jak bardzo w budynku jest ciemno. Od razu też moją głowę zalały wspomnienia, kiedy musiałem Adasiowi uciąć nogę. Wzdrygnąłem się i podszedłem do strażaków. Zobaczyłem, że na ziemi leży kobieta. Głowę miała skierowaną do ziemi, więc nie widziałem jej twarzy. Wiktor od razu ją zbadał. Na szczęście oddychała. Potem zabraliśmy ją do karetki. Tam w świetle lepiej jej się przyjrzałem i przeżyłem niemały szok. Ance z ust ciekła krew, tak samo jak z rozwalonego czoła. Dodatkowo miała mocno poparzone ręce i dłonie. Oprócz tego była cała pokryta popiołem i sadzą. Zmierzyłem jej parametry. Były tak bardzo złe... Podałem jej leki, tlen oraz opatrzyłem rany. Wiktor w tym czasie zatamował jej krwawienie. Przyjrzałem się mężczyźnie. Był przerażony i niezbyt wiedział, co się dzieje. Widząc to, przejąłem stery. Kuba prowadził, a ja monitorowałem kobietę. Nagle stało się najgorsze. Anka przestała oddychać, a na monitorze pojawiła się asystolia. Wiktor całkiem spanikował, więc kazałem mu usiąść, a sam zacząłem masować kobietę. Byłem tak bardzo przerażony, ale starałem się tego nie pokazywać. Walczyłem, starając się za wszelką cenę przywrócić kobiecie krążenie, jednak wyglądało to beznadziejnie. Jej stan był krytyczny. Spojrzałem na Wiktora. Mężczyzna płakał i błagał blondynkę, żeby go nie zostawiała. Po raz pierwszy widziałem go w takim stanie. Zresztą co się dziwić. Doskonale wiedziałem, że Wiktor kocha Ankę. Pewnie będąc na jego miejscu, gdyby chodziło o Martynkę, zachowywałbym się jeszcze gorzej. Przez resztę drogi wciąż reanimowałem blondynkę, a gdy dojechaliśmy, Kuba z jakąś pielęgniarką zabrali ją do szpitala, a ja kontynuowałem masaż, dopóki nie zmienił mnie jakiś lekarz. Od razu też wyrzucili mnie na korytarz.
Właśnie dlatego teraz tkwiłem przy tej ścianie, zamartwiając się i pogrążając w nieprzyjemnych myślach.
Życie było tak cholernie niesprawiedliwe. Dopiero, co Anka doszła do siebie po tym, jak jej były mąż usiłował ją zabić, a znowu walczyła o życie w szpitalu. Czym sobie niby na to zasłużyła? Była tak bardzo życzliwa, pogodna, zawsze skora do pomocy. No, ale oczywiście, że tacy najmilsi ludzie zawsze najbardziej cierpią.
Zrozpaczony przetarłem spoconą twarz ręką. Ostatnio działo się stanowczo za dużo złego. Najpierw Adaś stracił nogę, następnie Anka zapadła w śpiączkę, potem były problemy z przybraną siostrą Martyny i jej synem, w międzyczasie pojawiła się Gabi, przez co Martyna była o mnie zazdrosna, a teraz lekarze znowu walczą o życie Anki. Załamany kucnąłem i schowałem głowę w dłoniach. Czułem się okropnie. Przecież, jak Anka... nawet nie chciałem o tym myśleć. Potem pomyślałem o tym chłopczyku, którego uratowała. Miał szczęście, że trafił właśnie na nią. Uratowała go, narażając własne życie. Ale właśnie taka była Ania. Zawsze starała się zrobić dosłownie wszystko, żeby uratować innych, łącznie z narażaniem się na niebezpieczeństwo. Pod tym względem była trochę podobna do mnie. Podziwiałem ją za to, że zawsze umiała znaleźć wyjście z sytuacji. Jednak teraz byłem cholernie przerażony. Tak bardzo bałem się, że ona nie wyjdzie z tego, że tym razem nie da rady.
Zastanowiłem się, kim właściwie jest dla mnie kobieta. Na pewno była kimś więcej niż tylko koleżanką z pracy. Podziwiałem ją i wiele się od niej nauczyłem. Wiktor był dla mnie największym mentorem, nauczycielem. Dzięki niemu wyszedłem na prostą i zrozumiałem, co chcę robić w życiu. A Ania? Była dla mnie podobnie jak Wiktor wzorem do naśladowania, przez co czułem do niej respekt, ale też przy niej czułem się tak bezpiecznie i dobrze. Nie umiałem do końca zdefiniować, kim właściwie dla mnie jest. Nie podlegało jednak żadnym wątpliwościom, że była dla mnie bardzo ważna i nie chciałem jej stracić.
Nagle poczułem czyjeś ręce na ramionach. Zaskoczony niechętnie podniosłem głowę i zobaczyłem Martynkę. Kobieta była roztrzęsiona i płakała. Wiedziałem, że Ania jest jej jedyną i najlepszą przyjaciółką i że tak samo jak i ja, jest przerażona, że ją straci. Wstałem więc i zgarnąłem ją w ramiona, przytulając mocno. Czułem, jak jej drobne ciałko drży.
- ,,Cii... Będzie dobrze..." - szepnąłem.
- ,,Aa jaak niie?" - wykrztusiła, jąkając się.
- ,,Będzie. Musi być." - mruknąłem, starając się, przekonać sam siebie.
Martynka schowała głowę w moje ramiona. Wciąż płakała wystraszona. Tuliłem ją do siebie, sam powstrzymując cisnące się mi do oczu łzy.
Spojrzałem nad głową Martynki i zobaczyłem Wiktora, który usiadł nieopodal na krześle i schował głowę w dłoniach. Już dawno nie widziałem go, aż tak załamanego.
Po dłuższej chwili Martynka wreszcie w miarę się uspokoiła. Spojrzałem na nią i spytałem z troską:
- ,,Jak się czujesz?"
- ,,A jak niby mam się czuć?" - zapytała przygnębiona, a ja tylko skinąłem głową.
Następnie podeszliśmy do miejsca, gdzie siedział załamany Wiktor i usiedliśmy kawałek dalej. Martynka oparła się o mnie i położyła mi głowę na ramieniu. Trwaliśmy w ciszy, czekając na jakieś wieści.
Minęła godzina, potem druga i trzecia, a nadal nie było nic wiadomo. Wewnętrznie panikowałem, ale nie chciałem straszyć jeszcze bardziej załamanej Martynki. W końcu po czterech i pół godzinach na korytarz wyszedł lekarz i podszedł do nas. Z jego twarzy nie mogłem nic wyczytać. Martyna od razu na niego spojrzałem, a Wiktor zerwał się na równe nogi i zapytał:
- ,,Co z nią?!"
Lekarz przez chwilę milczał, a w powietrzu było czuć napięcie przesiąknięte strachem.
- ,,Jest stabilna." - odpowiedział w końcu, a ja poczułem jakby jakiś ciężar ze mnie spadł. Widziałem, że i Martynce ulżyło. Spojrzałem na Wiktora. Przez jego twarz przelatywały najróżniejsze emocje. Widząc, że mężczyzna nie jest w stanie się odezwać, zapytałem:
- ,,Co jej było?"
- ,,Pani Ania miała złamane wiele żeber w wielu miejscach w obrębie jednej kości. Przez niestabilny charakter tych złamań doszło do zaburzeń ruchomości klatki piersiowej, a tym samym zaburzeń oddychania. Musieliśmy wykonać drenaż klatki piersiowej oraz operacyjnie nastawić i ustabilizować żebra." - poinformował nas lekarz, a ja spojrzałem na niego przerażony.
- ,,To moja wina? Zaszkodziłem jej, robiąc masaż?" - spytałem załamany.
- ,,Nie to nie przez masaż serca. Uraz powstał w wyniku upadku. Pan uratował jej życie, wykonując prawidłowe RKO."
Poczułem lekką ulgę.
- ,,To dobrze."
- ,,Oprócz złamania żeber, Pani Ania ma rozcięty język, rozcięty łuk brwiowy, wstrząśnienie mózgu i mocno poparzone rece i dłonie. Przytruła się też dymem i pyłem." - dodał lekarz.
- ,,Ale już będzie dobrze, tak?" - zapytałem z nadzieją.
- ,,Myślę, że będzie dobrze. Operacja nastawienia i stabilizacji żeber przebiegła pomyślnie. Oparzenia i rany raczej się zagoją. Dobrze zareagowała też na leki, a dzięki komorze hiperbarycznej saturację ma lepszą. Czeka ją jeszcze kilka wizyt w komorze i rehabilitacja, ale jestem dobrej myśli." - odpowiedział, uśmiechając się delikatnie.
- ,,A doktorze, czy Ania jest przytomna?" - zapytała cicho i niepewnie Martynka
- ,,Jeszcze nie. Po takim upadku i tak ciężkiej operacji damy jej jeszcze trochę odpocząć. Jutro będziemy ją wybudzać."
- ,,Dobrze. Dziękuję doktorze." - odparłem z ogromną ulgą.
- ,,To przede wszystkim Wasza zasługa, że ona żyje. Szybka reakcja, prawidłowo przeprowadzona resuscytacja i to, że od razu mogłem ją zoperować, uratowało jej życie. Proszę odpocząć i już się nie martwić. Pani Ania jest w dobrych rękach." - stwierdził lekarz i odszedł.
Poczułem ogromną ulgę i radość. Anka żyła! Odetchnąłem wreszcie i wypuściłem powietrze, które nawet nie wiedziałem, że wstrzymuję. Teraz, kiedy miałem pewność, że z kobietą jest w porządku i że jej życiu nic już nie zagraża, poczułem, jak całe napięcie i strach ze mnie schodzą. Nie dałem rady dłużej powstrzymywać emocji. Po policzkach zaczęły płynąć mi tak długo wstrzymywane łzy. Martynka zauważyła to, ale jednak to Wiktor pierwszy zareagował. Podszedł do mnie i mnie przytulił.
- ,,Piotruś, tak bardzo Ci dziękuję. Uratowałeś ją." - powiedział wzruszony.
- ,,Nic nie zrobiłem..." - zaprotestowałem cicho.
- ,,Jak nie zrobiłeś? Zachowałeś zimną krew i chłodny umysł. To między innymi dzięki Twojej szybkiej i sprawnej reakcji ona żyje. Jesteś bohaterem." - powiedział Wiktor, a ja się zaczerwieniłem.
- ,,Nieprawda. To ona jest największą bohaterką." - mruknąłem.
- ,,Oboje jesteście." - stwierdziła Martyna, również mnie przytulając.
Po dłuższej chwili w końcu wszyscy w miarę się uspokoiliśmy, więc Martyna spojrzała na Wiktora i zapytała:
- ,,Odwieźć pana do domu?"
- ,,Oj tam dzieciaki, dajcie spokój. Poradzę sobie."
- ,,Nie no serio doktorze. Przecież i tak mamy po drodze." - dodałem.
- ,,Nie no, bo ja..." - mężczyzna mieszał się.
- ,,Doktorze, chce doktor u nas przenocować?" - zapytała Martynka.
- ,,Nie będę przecież Wam robił problemu." - mruknął zakłopotany.
- ,,Żaden problem doktorze. Z przyjemnością pana przyjmiemy. No niech się nie da Pan prosić. Co pan będzie sam siedzieć w domu?" - powiedziałem.
- ,,No dobrze." - stwierdził, uśmiechając się lekko.
Tak więc udaliśmy się do mojego samochodu i wróciliśmy do domu. Martyna prowadziła, bo ja byłem zbyt wyczerpany dzisiejszymi wydarzeniami. Po powrocie do domu razem z Martyną i doktorem zjedliśmy późną kolacje. Jedliśmy w ciszy, bo każdy był zmęczony i wstrząśnięty tym co się stało. Po zjedzeniu Wiktor poszedł do pokoju gościnnego, a my z Martynką udaliśmy się do swojej sypialni. Szybko się przebrałem i rzuciłem na łóżku. Po chwili dołączyła do mnie Martynka. Przytuliłem się do niej, a kobieta szybko zasnęła. Ja jeszcze chwilę rozmyślałem, ale i mnie szybko zmorzył sen.

Długo wyczekiwany ratunek... 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz