Rozdział 26

892 62 32
                                    

"Happiness out of my reach
Sacred to get back on my feet
[..]

See, I miss the days when I wasn't so faded
[..]

Just innocent, waitin', not always livin' in anguish
When did I break and become overtaken?
What was the moment I caved and
Gave away all of my faith and made a replacement?"


Chłopiec zaciskał usilnie swe powieki, przyciskając, jak najmocniej może drżące kolana do torsu. Po jego zaczerwienionych policzkach spływały swobodnie łzy, a on co chwilę otwierał oczy w przerażeniu, aby się upewnić, że jego już czwarty klient wyszedł z pomieszczenia. Został mu ostatni. Ostatnia godzina tego cholernego piekła. I w końcu pójdzie spać, bądź podetnie sobie żyły. Znowu się zrani, ukażę. Znowu zacznie tęsknić, za wszystkimi, których był zmuszony zostawić w tym okrutnym czasie. Chłopiec ponownie zacisnął piąstki na swych dresowych spodniach, próbując wyrzucić z pamięci co się stało jeszcze paręnaście minut temu.


— P-proszę.. — wysapał zmęczony chłopiec, aby po chwili ponownie poczuć mocne uderzenie pasem na plecach. Z jego ust wydobył się okropny krzyk, połączony z lejącymi się łzami. Sam nie wiedział, czy to przez poprzednie rany oraz istne zmęczenie, czy ten człowiek miał naprawdę aż tyle siły. Nawet mu się uprzednio nie przyjrzał. Za bardzo się bał — P-prze-prze-przepraszam.. p-przepraszam.. n-nie.. n-nie c-chciałem..

— Miałeś kurwa nie ryczeć! — krzyknął, ponownie zadając mu bolesny cios, na co chłopiec głośno krzyknął. Mężczyzna tracąc swój spokój, pociągnął do góry Petera za szyje, aby spojrzeć w jego dziecięce oczy. Przerażone. Władał w nich cholerny strach, na co oprawca wyszczerzył swe uzębienie. Podobało mu się to . Kochał widzieć lęk — Klękaj, psie.


Parker potrząsnął głową, aby nie zatracić się dalej w przykre wspomnienia. To było.. straszne. Jak każdy tutaj klient. Nie chciał o tym myśleć. Było coraz gorzej. Z każdą godziną spędzoną w tym miejscu młody bohater jeszcze bardziej się bał. Jeszcze większe traumy tworzył w swym umyśle. Wchodził w jeszcze większą popraną paranoje, której nie potrafił uniknąć. Chciał po prostu umrzeć. Pragnął tego. Pragnął walonej śmierci, bo już nie umiał żyć. Nie potrafił funkcjonować jak człowiek po tym wszystkim. Nie miał już nadziei. Żadnej. Z jego ciała wybrnęła nędzna dusza, a zostało jedynie puste, przestraszone spojrzenie, którym obdarowywał każdego napotkanego człowieka na swej drodze.

Parker nie nadawał się już do życia w społeczeństwie. I to było straszne.

Ponownie głośno zapłakał, chowając twarz w kolana. Jego biedne bolące ciało drżało na tyle, że ledwo mógł utrzymać swe nogi w jednym miejscu. Wiedział, że wybawieniem z tego stanu byłoby wzięcie dawki magicznej dla niego substancji. Wybawiło by go to z tego strachu, z tej cholernej paranoi. Pozbawiło by go tego, czego nienawidzi. A obdarowało tym co kocha. Jednak wiedział, że nie mógł. Do jutra została mu ostatnia dawka, resztę wyćpał już wcześniej. A to dopiero w domu zaczyna się prawdziwa bitwa z jego myślami. Z demonami, które otaczają na okrągło umysł młodego Parkera. Z myślami samobójczymi. Gdy jest sam, jest po prostu najgorzej. Wolał wtedy się doprowadzić do błogiego stanu, dzięki amfetaminie.

Tymczasem miliarder wraz z dwoma kompanami jechali z nieludzką prędkością w stronę wskazanego adresu. Nie obchodziły ich żadne przepisy co do prędkości na drodze. Nie obchodziło ich to, że mogli spowodować masę wypadków. Nie obchodziło ich to ile ludzi na nich wyklinało, nazywając ich piratami drogowymi. Liczył się tylko on. Peter. Tylko ten mały, cudown chłopiec się dla nich liczył.

Za nimi jechały dwa wozy od agencji, gdzie znajdowało się masę żołnierzy Tarczy, którzy zamierzali pojmać każdego, kto znajdował się w tym okrutnym budynku.

Please, have mercy on me | Irondad | SpidersonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz