ELODIE
Raz w tygodniu starałam się znaleźć dzień, w którym odpoczywałam i niczym się nie martwiłam. Najbardziej pomagało mi w tym towarzystwo mojej najlepszej przyjaciółki. Uważałam, że marnowała się w Wineley, ale ona miała inne zdanie w tej kwestii. Wiedziałam, że do niczego jej nie zmuszę, choć zasługiwała na o wiele więcej, niż śpiewanie w jakimś tam barze.
Na co dzień łączyłam pracę i rodzicielstwo. Z początku wydawało mi się być to niemożliwe, ale z pomocą rodziców oraz dziadków poszło to o wiele sprawniej. Nie bałam się zostawić Lottie u mamy. Wszyscy mieliśmy ze sobą dobre relacje. Życie chociaż w tej jednej kwestii nie rzuciło mi kłód pod nogi. Nie lubiłam, gdy płakało się nad moim losem. Niczego mi nie brakowało. Cudowna córeczka, którą kochałam całym sercem, wspaniali, wspierający rodzice, ukochani dziadkowie i najwspanialsza przyjaciółka, dzięki której choć na parę godzin zapominałam o codzienności.
Zdarzały się momenty, w których zastanawiałam się czy byłam dobrą mamą, czy dawałam Charlotte tyle, na ile naprawdę zasługiwała. Ale te wątpliwości znikały, gdy te małe chodzące szczęście, przytulało się do mnie i mówiło, że mnie bardzo mocno kocha. Te dwa słowa sprawiały, że serce na nowo się sklejało. Kawałek po kawałeczku. Moją jedyną miłością była Lottie. I choć wszyscy dookoła mnie uważali, że potrzebowałam wsparcia mężczyzny, to ja absolutnie się z nimi nie zgadzałam. Może moje uprzedzenie wymknęło się spod kontroli, ale inaczej nie umiałam.
O dziwo Bar u Monty'ego funkcjonował najlepiej w niedzielę, a nie w soboty lub piątki. W Wineley panowały trochę inne zasady niż w miastach. Zazwyczaj większość pracowała od poniedziałku do soboty, a niedzielę zostawały dniami wolnymi. Moja cukiernia prosperowała właśnie w taki sam sposób, co i reszta sklepików. Bez problemu na następny dzień każdy wstawał do Pracy.
Zasiadłyśmy przy barze, skąd był najlepszy widok na wejście i parkiet. Bar u Monty'ego przypominał typowe bary amerykańskie z klimatem kowbojów. Drewniane podłogi, country muzyka (choć często młodsi prosili o muzykę pop lub coś, co stawało się viralem na Tik Toku). Najczęściej ludzie zamawiali tutaj piwo. Pracownicy nosili kowbojskie kapelusze i buty. Najlepiej wyglądały w takim wydaniu kelnerki. Na ścianach wisiały różne plakaty filmowe z akcentem westernowym. Nie zabrakło zawieszonej flagi Stanów Zjednoczonych oraz ledów z napisem Cowboy Bar. Było sporo miejsca do tańczenia, a Monty zainwestował w małą scenę, na której dość często występowała moja przyjaciółka – Kendra Coldwell.
Rude włosy związała w wysokiego kucyka, lekkie piegi odznaczały się na jej nosie i policzkach, dodając jej uroku. Brązowe, wręcz czekoladowe oczy, taksowały wzrokiem ludzi, którzy wchodzili do baru. Mocne rysy twarzy dodawały jej temperamentu, choć naturalnie miała go bardzo dużo. Zazwyczaj najpierw było ją słychać, a dopiero później widać.
– Co pijemy, mamuśka? – Uderzyła z otwartej dłoni w bar.
– Sok pomarańczowy.
– Chyba sobie ze mnie kpisz? – prychnęła.
– Jakbyś zapomniała, to mam córkę.
– Nie mogłabym zapomnieć, bo jestem zajebistą ciotką tej małej księżniczki. – Uśmiechnęła się dumnie.
– Tak? – Uniosłam brew. – Nie nazwałabym jej księżniczką po tym, jak uczysz ją jakiś durnych tekstów. Ostatnio wyśmiała tego nowego weterynarza. Zdeptała jego ego, tak jak zrobiłabyś to ty.
Kendra parsknęła głośnym śmiechem. Zawsze, gdy ją coś szczerze rozbawiło, to między śmiechem wydobywała z siebie nietypowe kwiczenie.
– No cóż, teraz już pan doktor wie, gdzie jest jego miejsce.
CZYTASZ
Każdy Twój Uśmiech | +16
Romance„Każdy twój uśmiech jest tym, który leczy moje rany." Maven Namgung nienawidzi poniedziałków. A w szczególności tych poniedziałków, gdy dzieje się coś złego. Po jednym niepokojącym telefonie dziadka decyduje się zwolnić z pracy na jeden dzień i poje...