6. Zapach szarlotki

1.9K 97 20
                                    

MAVEN

Poniedziałek. Czyli dzień tygodnia, którego najbardziej się obawiałem. Po tymczasowym zamieszkaniu w Wineley tym bardziej. No dobrze, powód tych obaw był nieco inny i zdecydowanie różniący się od reszty. Poprzedniego dnia za bardzo pozwoliłem sobie na swobodę, mając gdzieś to, że dookoła mnie i Elodie było pełno ludzi, którzy nam się przyglądali. A ja dość szybko przekonałem się o konsekwencjach swoich czynów. Niby to tylko taniec, niby nic wielkiego, ale dla ludzi z tej wioski to oznaczało już ślub, zakochanie się w sobie i nie wiadomo, co jeszcze. Kolejny powód, przez który tak bardzo nie chciałem tutaj zostać. Dziadkowie naprawdę dobrze to sobie obmyślili.

Z rana pojechałem do sklepu, żeby kupić chleb albo kilka bułek. Miałem jeszcze trochę czasu przed zaczęciem pracy, więc liczyłem, że zdążę jeszcze zrobić sobie śniadanie i napić się kawy. Cole nadal stał twardo przy swoim, że w szpitalu nie będziemy jej pili i że musimy uszanować słowa mojego dziadka. Cwaniak uderzał w mój czuły punkt. Nie trudno było się domyślić, że dla babci i dziadka odmawiałem sobie dogodności, które posiadałem na co dzień, mieszkając z dala od Wineley. Dziadków tak pochłonęła ta cała podróż, że nawet za dużo nie dzwonili. To bardziej ja wysyłałem do nich wiadomości, chcąc się dowiedzieć, czy dobrze się czuli, czy podobała im się wycieczka i takie tam.

Nie obawiałem się wszystkich mieszkańców Wineley. Chodziło mi i wyłącznie o ciotki, które i tak zbyt często wspominały o Elodie w moim towarzystwie, jakby próbowały mi coś zasugerować. Racja, mogłem powiedzieć, że już z kimś się umawiałem, ale to nie byłoby okej w stosunku do Elodie. Jeszcze ludzie zaczęliby na nią gadać, że tańczyła z zajętym facetem. Zbyt wiele dobrego dla mnie zrobiła przez ten tydzień. Nie mógłbym jej się odwdzięczyć w tak okrutny sposób.

Zsiadłem z roweru i zostawiłem go blisko budynku. Musiał zostać niedawno wyremontowany, bo wyglądał zdecydowanie lepiej niż parę lat temu. Na przodzie znajdowały się doniczki z różnymi kwiatami. Taki domowy, wiejski klimat. Dookoła latały pszczoły. Do uszu docierało ich bzyczenie. Akurat ich się nie bałem. To raczej osy stały się moimi wrogami, jeżeli chodziło o owady.

Gdy tylko wszedłem do małego sklepu, to rozmowy ucichły. Dość szybko zrozumiałem, że pewnie kasjerka i jakaś starsza pani dyskutowały namiętnie na temat wczorajszych zabaw w barze. Zachowywali się tak, jakby byli z innej planety i nie umieli się bawić. Taniec to taniec. Nie pocałowałem jej. Nie ocierałem się o nią. Nie zrobiłem nic, co wskazywałoby na to, że między nami wcześniej już do czegoś doszło. Jezu, to nawet brzmiało abstrakcyjnie.

W tym sklepie byłem już trzy razy, nic się przez ten czas nie zmieniło. Te same biały ściany, cała lodówka z alkoholami, lodówka z lodami, osobna półka na różne słone przekąski oraz słodycze, osobna półka na nabiał. Na ladzie stały mniejsze stojaczki z gumami do żucia. Na szczęście działała tutaj klimatyzacja, więc nie odczuwałem zbyt wielkiej duchoty. Nie zabrakło też osobnej części poświęconej szynkom i innym produktom.

Pani Andrea była właścicielką tego sklepu i zazwyczaj to ona pracowała. Z tego, co słyszałem, to zatrudniła jakiś czas temu jeszcze jedną osobę do pomocy, ale jednak wolała sama wszystkiego pilnować. Siwe włosy uczesała w wysokiego koka. Na policzku wyróżniał się nieco większy pieprzyk.

– Dzień dobry – odparłem. Podszedłem do półki, gdzie znajdowało się pieczywo. Pierwsze, co zawsze robiłem to sprawdzałem ich świeżość. Lekko dotykałem, aby sprawdzić czy chleb będzie miękki, czy też twardy. Nie zwracałem uwagi na rzucane w moją stronę spojrzenia. O mnie mogli mówić, co tylko chcieli. Ale gdybym usłyszał imię Elodie i jakieś niepochlebne słowa skierowane w jej stronę, to szybko zareagowałbym.

Każdy Twój Uśmiech | +16Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz