11. Bob Budowniczy

1.8K 109 43
                                    

MAVEN

Coś się we mnie zmieniało. Ciężko było stwierdzić co i sam nie wiedziałem, jakim cudem tak szybko. Wydawało mi się to być dziwne. Skąd taka zmiana? Gdzie ta moja wszechobecna niechęć do tego miasteczka? Nadal gdzieś tam we mnie tkwiła, ale przez dwie osoby, zostało to dość mocno stłumione. Tłamsiłem w sobie tą nienawiść, zastępując ją czymś na pozór szczęścia i korzystania z chwili. Tylko, że korzystanie z chwili nie należało do najlepszych pomysłów. Bo Elodie razem z Charlotte zasługiwała na coś więcej niż na znajomość z krótkim terminem ważności. Tym bardziej Lottie. Miała dopiero cztery lata, więc nie kontrolowała jako tak małe dziecko, przywiązywania się do innych.

I choć Elodie nie odzywała się do mnie przez tydzień, to ja zamiast zapomnieć i wrócić do własnej codzienności, to postanowiłem przy pierwszej lepszej okazji z nią porozmawiać. To absurdalne, ale brakowało mi jej przez ten czas. Przyznanie się do tego przed samym sobą, kosztowało mnie naprawdę wiele.

Sam z siebie nigdy nie wybrałbym się na zbieranie jakiś tam pomarańczy. Ale jak tylko Cole o tym wspomniał, że będzie musiał szybciej wyjść, bo rodzice Elodie organizują coś takiego, to nie mogłem już tego kontrolować. Pierwsze co, zrobiłem to zapytałem, czy mógłby mnie podwieźć. Jego humor diametralnie się zmienił, ale średnio mnie to interesowało. Potem, gdy Elodie się do mnie przytulała, też nie wyglądał na zadowolonego. Domyśliłem się, że Elodie mu się podobała i zapewne liczył, że coś między nimi się wydarzy. Ale El ani razu o nim przy mnie nie wspominała. Dość często opowiadała o Ken, Monty'm, Rhettcie, ale o Cole'u nie wypowiedziała ani jednego słowa. Dawało mi to jasny znak, że nie była nim zainteresowana.

Dlaczego mnie to, do cholery, ucieszyło?

Obiecałem Elodie, że przyjadę do niej, żeby pomóc jej w strategii promocji cukierni. Zasługiwała na to. Niby miałem inne plany na ten dzień, ale bez problemu z nich zrezygnowałem.

Nadal jeździłem rowerem. Niby rozmawiałem z Rhettem czy miałby na sprzedaż jakiś samochód, ale on za bardzo nie miał czasu na takie rozmowy. Skupiał się na festynie, który stawiał na pierwszym miejscu.

Prosto z pracy przyjechałem do domu, odświeżyłem się i zjadłem coś na szybko (oczywiście od wspaniałych ciotek, które dwa razy w tygodniu przychodziły z zapasami jedzenia).

Akurat Elodie siedziała na dworze, a Lottie puszczała bańki mydlane. Kobieta czytała jakąś książkę. Przymrużyłem oczy, żeby rozczytać tytuł. Caraval. Po okładce mogłem stwierdzić, że to jakaś fantastyka.

El musiała mnie zauważyć, bo włożyła zakładkę i zamknęła książkę, kładąc ją na stole. Otworzyłem furtkę, a tym samym znalazłem się na podwórku.

Nie zdążyłem nic z siebie wydusić, bo ten mały potworek podbiegł do mnie i przytulił się do mojej nogi. Spojrzałem na dziewczynkę i delikatnie się do niej uśmiechnąłem. Co się ze mną dzieje?

– Hej, przylepo – zażartowałem.

– Kwiatuśku – poprawiła mnie.

– Oj no dobrze, kwiatuszku. – Pogłaskałem ją po główce.

– A wieś cio?

– Z chęcią się dowiem co – odparłem rozbawiony.

– A wieś, zie będę miała małe kulciaćki.

Spojrzałem na małą zdezorientowany. Kurczaki? Chyba nie tylko kurczaki. Co wiązało się z tym, że miały też być kury i cholerny kogut. Nienawidziłem kogutów. Przecież to dzikie, zbuntowane zwierzę, które rzuca się na wszystkich. To gorsze od byka.

Każdy Twój Uśmiech | +16Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz