31. Przeznaczenie

1.3K 76 10
                                    

MAVEN

Dziadkowie przyjechali z samego rana. Zaproponowałem im, że to ja ich przywiozę z lotniska, ale uparli się, że wrócą z mężem cioci Grace. Stwierdzili, że należy mi się więcej snu. Ale ja nie spałem. Kręciłem się z boku na bok. Rozmyślałem. Wspominałem. Bo choć leżałem, tuląc do siebie El, która poprosiła mnie, żebym został z nią i z Lottie, to i tak nie potrafiłem zasnąć. Obserwowałem jej twarz pogrążoną w śnie. Taką spokojną, beztroską... A o poranku, zakradłem się do pokoju Lottie. Ucałowałem ją w czoło, nakryłem bardziej kołdrą i po prostu przez krótką chwilę na nią patrzyłem.

Elodie często nazywała Lottie jej szczęściem. Ciężko mi stwierdzić, kiedy ona we dwie stały się moim szczęściem. Próbowałem przypomnieć sobie dzień, w którym do tego doszło, ale nie dało się. To pojawiło się tak niespodziewanie, że nie zarejestrowałem tego momentu.

Zdążyliśmy zjeść wspólnie śniadanie, a potem ja poszedłem do siebie, żeby się przebrać. Spakowany byłem już od tygodnia, żeby nie robić tego na ostatnią chwilę. Schowałem również te cudowne prezenty od moich kobiet, Rhetta i Kendry.

Wychodząc z domu, czułem się tak, jakbym wybierał się w długą i męcząca podróż.

Wineley, którego nie znosiłem, przemieniło się w Wineley, które kochałem, bo poznałem tutaj dwie najważniejsze dla mnie kobiety.

Przed bramą zaparkował samochód należący do męża cioci. Wysiedli zaraz z niego moi cudowni dziadkowie, do których podszedłem. Na podwórku stał już mój mercedes, którym nie jeździłem przez trzy miesiące. Przyzwyczaiłem się już do samochodu, który kupiłem u Rhetta. Doszedłem do wniosku, że zostawię go dziadkowi.

Popatrzyłem przed siebie, a dokładniej na dom El i Lottie. Ukuło mnie w klatce piersiowej. Czemu to było tak cholernie ciężkie? Przecież nie nazywaliśmy tego pożegnaniem. To nie było nic przelotnego. Wiedziałem, że miałem dla kogo tutaj wrócić. Więc czemu to aż tak bolało?

Wujek odjechał, a ja podszedłem do dziadków, którzy mocno mnie wyściskali.

– Synku, jak dobrze cię widzieć na żywo – wyszeptała ze wzruszeniem babcia.

Odsunęliśmy się od siebie, a dziadek popatrzył na mnie znacząco.

– Na pewno chcesz wyjeżdżać? – Uniósł brew.

– Nie chcę, ale muszę. Sporo spraw mam do załatwiania, które czekały na mnie aż trzy miesiące. Poza tym, Asher zasługuje na trochę odpoczynku. – Uśmiechnąłem się słabo.

Poklepał mnie po ramieniu i ciężko westchnął. Babcia przyglądała mi się z troską.

– Dziadek opowiedział mi o tobie i El. Elodie jest wspaniałą kobietą i od zawsze mówiłam, że zasługuje na kogoś o dobrym sercu. Trafiła na ciebie, a ja chyba nie mogę być już szczęśliwsza – przyznała z ulgą. – Słyszałam też o Cole'u. Bardzo dobrze, że Austin się nim zajął, i że się stąd wyniósł. Twój dziadek mnie nie słuchał, gdy mówiłam, że mam złe przeczucia, co do tego chłopaka.

Dziadkowie jako jedyni razem z Asherem na czele znali moje prawdziwe wnętrze, a nie maskę, którą tworzyłem latami. Do ich grona dołączyła Elodie z Charlotte, ale o tym chyba nie musiałem wspominać.

Babcia znała El znacznie dłużej, poza tym, razem z dziadkiem byli moimi autorytetami, więc usłyszenie z ich ust, takich słów, znaczyło więcej, niż ktokolwiek mógłby się domyślać. I nie sposób było się nie zgodzić w kwestii Cole'a. Chociaż trochę uspokajał mnie fakt, że wyjechał.

Przed dom wyszła Elodie razem z Lottie, która trzymała ją za dłoń. Zmierzały w naszą stronę. Przełknąłem z trudem ślinę.

– Dzień dobry – przywitała się serdecznie z moimi dziadkami, którzy ją mocno przytulili, tak samo zrobili z Lottie, która również się z nimi przywitała, sepleniąc się przy tym.

Każdy Twój Uśmiech | +16Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz