7. Złe pszczółki

1.8K 104 34
                                    

MAVEN

Dopisywało mi powoli szczęście. Andrea się odczepiła, nie wypowiadała się już na temat Elodie, a mnie co i rusz zabijała wzrokiem, gdy przyjeżdżałem po coś do sklepu. Cole zaczynał rozumieć, że mamy tworzyć zgrany duet, a nie ciągle skakać sobie do gardeł, gdzie ja i tak miałem w nosie to, co do mnie mówił. Dziadkowie świetnie spędzali czas. Z Asherem udawało mi się nadal utrzymywać dobry kontakt. Pomimo tego, że oboje pracowaliśmy, to dawaliśmy radę porozmawiać przez telefon chociaż piętnaście minut. Przyjaźń z nim była dla mnie bardzo, ale to bardzo ważna. Nie bałem się użyć słowa, że traktowałem go jak rodzonego brata. Po tym, gdy przejechałem się na wielu ważnych osobach w moim życiu, zdobyłem pewność, że Asher był tym jednym przyjacielem, który nigdy mnie nie zdradził, nie oszukał, nie wyśmiał, nie negował moich problemów. Trwał przy mnie. Jak brat z bratem. A to najlepsza definicja przyjaźni jaką można zyskać.

Szedłem chodnikiem w stronę domu, trzymałem jedną ręką rower i prowadziłem go, a w drugiej trzymałem telefon.

– Czyli chcesz mi powiedzieć, że jakieś starsze panie zrobiły aferę na pół wsi, bo ta cała twoja Elodie z tobą zatańczyła? – parsknął głośnym śmiechem.

– Żadna moja Elodie. I tak, właśnie tak było. Na razie to ucichło, ale to może dlatego, że unikam ciotek i się wymiguję od rozmowy z nimi.

– O wow, wielki Maven Namgung obawia się trzech kobiet – nabijał się ze mnie.

– Nawet nie zdajesz sobie sprawy do czego one są zdolne.

– No trudno, jakoś przetrwasz. Chyba nie jest, aż tak źle?

Zastanawiałem się nad odpowiedzią. Nadal nie znosiłem Wineley, tych wścibskich ludzi, tych ciekawskich spojrzeń, tych miejsc, które źle mi się kojarzyły, ale... Ale została tutaj jakaś mała cząstka mnie, która sprawiała, że nie potrafiłem w pełni znienawidzić tego miejsca. Zresztą, nie mieszkały tutaj same irytujące osoby. Monty okazał się być naprawdę przyjazny, Kendra totalnie nie liczyła się z opinią innych. Elodie. Elodie wyróżniała się na tle ich wszystkich. Tak samo, jak mała Lottie.

Zdecydowanie za długo myślałem.

– Jest znośnie.

– Coś jest na rzeczy – zgadywał Asher.

– Nie – zaprotestowałem.

– Gadaj.

– Zaraz się rozłączę – pogroziłem mu.

– Nie zachowuj się, jak mięczak. Gadaj, co tam się wydarzyło?

– Nic.

– Ale ty jesteś rozmowny – zironizował.

Zbliżałem się powoli do domu dziadków. Nadal nie potrafiłem go nazywać swoim, choć wiedziałem, że to u dziadków znajdowała się moja bezpieczna przystań, której momentami mi brakowało, gdy żyłem z dala od Wineley. Ale ten jeden głos w mojej głowie, nie pozwalał mi zostać na dłużej. Nawet wtedy, gdy babcia mnie o to prosiła.

Odgoniłem od siebie osę, która irytujący brzęczała blisko mojego ucha.

– Zasrane owady – burknąłem.

– Uciekaj – odpowiedział z rozbawieniem Asher.

– Ha, ha. Ale się uśmiałem. Boki zrywać. Sam byś spieprzał przed tymi wściekłymi osami.

– Ale ty jesteś sztywny, Boże. Niech ktoś ci wyjmie kija z dupy, bo długo tak nie pociągniesz.

Wywróciłem oczami. Z jednej strony kochałem go, jak brata, a z drugiej pragnąłem go udusić za większość tekstów.

Każdy Twój Uśmiech | +16Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz