Rozdział 31

108 11 4
                                    

Pov William

Nie chcę niczego.

- Co? - nie wierzyłem w to co słyszałem. Może po prostu miałem problemy ze słuchem? Coś mogło w tym być. Jak to nie chciała? Katherine zrobiła jej aż takie pranie mózgu? - Emory...

- Nie, William. Nie chcę z tobą być. Nie mogę  - patrzyłem na nią jakby mówiła do mnie w innym języku. Ona naprawdę traktowała tamtą noc jako błąd. Kurwa, miałem się do niej nie zbliżać. Mówiła, że nie dostanę nic więcej niżeli przyjaźń, ale mój głupi mózg postanowił to zignorować. Wiedziałem, na co się pisałem. Mogłem obwiniać za to tyko i wyłączenie siebie. Byłem głupi myśląc, że coś się zmieniło.

Zakochałem się w Emory Mai White i to było jebane przekleństwo.

- Dlaczego?

- Nie chcę na każdym kroku martwić się o siebie i przyjaciół, bo twój ojciec może nam coś zrobić. Nie chcę tak żyć! - spojrzałem na, jak na wariatkę. Miała trochę racji, ale Stefano nie był już zagrożeniem, póki dla niego pracowałem. Wszyscy byli bezpieczni. Co prawda względnie, ale... To było idiotyczne. Miała cholerną rację.

- Emory...

- Przepraszam, ale ja nie mogę - po tych słowach odeszła w swoją stronę, a ja po prostu stałem w miejscu. Patrzyłem na jej plecy, jak odchodziła w kierunku akademika.

- Poczekaj! - nie mogłem znów się poddać. Może i miała racjonalny argument, ale musiałem zawalczyć. Szybko ruszyłem za nią, ale gdy mnie usłyszała, tylko przyspieszyła kroku. Biegiem znalazłem się przy niej. Moja dłoń odnalazła jej ramię. Musiałem ją jakoś zatrzymać - Emory, nie zostawiaj mnie. Nie teraz.

- A kiedy? Will, mówiłam ci coś. Miałeś nie oczekiwać ode mnie niczego więcej niż przyjaźni. Uszanuj moją decyzję - spojrzałem w mojej oczy, z których ciekły samotne łzy. Naprawdę płakała przeze mnie? Odwróciłem na chwilę wzrok. Szukałem w sobie odwagi, by powiedzieć jej te kilka słów. Musiała wiedzieć. Głęboki wdech napełnił moje płuca chłodnym powietrzem. Teraz albo nigdy.

- Kocham cię - zmarszczyła brwi, jakbym zwrócił się do niej w obcym języku. Mogłem zwariować, nie wykluczałem tego. Tym bardziej nie można było o mnie powiedzieć, że nie byłem masochistą.

- A ja ciebie nie.

Nie dostrzegłem na jej twarzy ani cienia zawahania, czy fałszu. Zwyczajnie zrobiłem sobie nadzieję na niemożliwe. Na swoje własne życzenie. Nie potrafiłem skruszyć jej lodowego serca.

- To przez niego, tak? Tego całego Ezrę? To z nim... - nie skończyłem, bo poczułem piekący ból na policzku. Włosy opadły mi na czoło przez nagły ruch głową. Dotknąłem ręką pulsującego miejsca. Tradycyjnie, kurwa, rozcięła mi wargę pierścionkiem.

- Pierdol się. To nie przez niego. On jest tylko moim kolegą - burknęła.

Jak to kurwa, chujowo brzmiało.

- Emory... - odsunąłem dłoń od policzka, żeby złapać jej dłoń.

- Rozejdzmy się w zgodzie. Nie chcę się kłócić  - odparła cichszym tonem. Pokręciłem głową w akcie desperacji. Patrzyłem na jej mokre od łez policzki i nie rozumiałem niczego. To co mówiła kłóciło się z tym, co widziałem na jej twarzy.

Możliwe, że byłem chorym pojebem, ale jej łzy dały mi nadzieję, że jeszcze nie wszystko było stracone. Nie mogła być w stu procentach pewna swoich słów. Gdyby była, jej twarz nie pogrążyłaby się we łzach.

Kogo ja oszukiwałem, miałem zbyt wielką wiarę w naszą relację.

- To Katherine naopowiadała ci głupot, prawda? Opowiedziała ci o Adele?

I Wanna Die When You Touch My BodyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz