rozdział trzydziesty pierwszy.

21 5 0
                                    

Choć nie miałam najmniejszego problemu, by sprzeciwić się pomysłowi Dwighta, skapitulowałam, jako iż jego ględzenie było nad wyraz irytujące. Grant najmądrzejszy nie był, niemniej jednak na tle swojego kolegi wypadał jako obraz wszystkich cnót, elokwencji i niezmierzonej wręcz ogłady. Grant był, do cholery jasnej, wychowany przez panią Cindy, więc nie mógł być wcale aż tak zdegenerowany, jak mi się początkowo zdawało. Widać było w nim przebłyski spokoju i dobrego wychowania, które najpewniej chciała w niego wtłoczyć matka.

Dae tego nie miał. Fakt faktem, po upływie pierwszych trzydziestu minut byłam w stanie przyznać, że był naprawdę śmieszny, jeśli akurat nie zebrało go na zuchwałe, ociekające brawurą żarciki. Gdy nie przechwalał się swoim szybkim i niebezpiecznym jestestwem w szarawych zakamarkach miasta, był znośny.

Z Cadenem chciałam jednak pomówić przed wejściem na stację.

– Dołączymy do ciebie za chwilę – rzuciłam do Dwighta, gdy wysiedliśmy już z samochodu.

– Bo? – odparł zmieszany Grant.

– Chcę cię o coś poprosić, dzieciaku – szepnęłam, uśmiechając się głupio. – Chodź – skinęłam głową w stronę zacienionej części parkingu. Ruszyłam z miejsca w pełni świadoma tego, że chłopak za mną pójdzie.

– Czego chcesz, Lolly? – burknął głosem ociekającym chwilową, sporawą niechęcią.

– Nie chcę, żebyś pił – westchnęłam, nim delikatnie wzruszyłam ramionami. – Wspomniałam już o tym kiedyś i chciałabym wspomnieć również teraz. Nie myśl sobie, że robię z ciebie jakiegoś...

– Alkoholika? Robisz. Robisz i nie próbuj mi wmawiać, że nie. Wcale nie mam problemu, Lorelei. Wydaje ci się, bo widzisz to, co chcesz widzieć.

– Widzę to, co mam przed oczami, Caden – wypaliłam, w duchu śmiejąc się z własnej nieelokwencji. Głupszego zdania od dawien dawna nie palnęłam. – Och, wiesz przecież, o czym mówię.

– Nie, nie wiem i nie chcę wiedzieć. Wkurwia mnie to, że poczuwasz się zbyt mocno na swojej pozycji i myślisz, że możesz dyrygować przebieg mojego życia. Włazisz, gdzie chcesz; robisz, co chcesz i paplasz, co tylko chcesz. Widzisz świat wyłącznie w swoich barwach i masz paskudnie zamknięty łeb, bo nie dopuszczasz do siebie innych opcji. Łatwo jest mówić do kogoś dzieciaku, trudniej jest samemu dorosnąć i zobaczyć, że świat wygląda nieco inaczej, niż w twojej głowie.

– A pij sobie, ile tylko chcesz – prychnęłam, unosząc przy tym brwi. – Chcę dobrze, ale nie umiesz przyjąć tego do wiadomości.

– Ty chcesz dla mnie dobrze? – odparł z kpiną w głosie. – Szybciej uwierzę, że ta baba napadła mojego ojca i zmusiła go do seksu.

– Droga wolna, Caden. Pij, baw się, strzelaj w co popadnie. To nie jest już mój problem.

– Co?

– Pstro. Chuj mnie interesuje, w jaki sposób wrócisz do domu. Masz koleżkę, niech on ci teraz pomaga – rzuciłam, nim ruszyłam w stronę samochodu.

– Bylebyś tego słowa dotrzymała i nie pałętała się już po moim domu – syknął zza moich pleców.

– Jesteś za głupi, żeby zauważyć, kiedy się po nim pałętam – odparłam, po czym wpakowałam się do samochodu.

Cholerny idiota. Cholerny, kurwa, idiota.

– Johnny? – stęknęłam do słuchawki, gdy kolega odebrał moje połączenie. – Samochód jest twój.

Ciemniejsza strona bieliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz