Rozdział 1

256 38 4
                                    

Jak tylko wysiadłam na centralnym, wciągnęłam w nozdrza potężny haust powietrza. Chciałam poczuć już zapach formaliny z prosektorium, ale na razie mogłam jedynie go sobie wyobrazić. Nie zrażając się, czym prędzej ruszyłam szlakiem nawigacji. Zignorowałam chłód i dźwięki dworca, na Pałac Kultury i Nauki nawet się nie obejrzałam. Dzisiaj interesował mnie wyłącznie pewien potężny gmach, znajdujący się Chałubińskiego. Dostrzegłam go na horyzoncie dosłownie po chwili. Ciarki obiegły moje ciało. Wyłączyłam telefon i przyspieszyłam, a pięć minut później zatrzymałam się i zamarłam z zadartą brodą.

„COLLEGIUM ANATOMICUM" – głosił szyld. Nie mogłam przestać go czytać. Nikt nie mógł odebrać mi tego, jak dumna z siebie byłam. Serce kotłowało mi w piersi, do oczu cisnęły się łzy.

Oto znalazłam się na terenie kampusu Lindleya w centralnej Warszawie. Oto stałam przed miejscem, które studenci medycyny nazywają potocznie anatomikiem i właśnie od teraz ja również mogłam to robić. Ponieważ...

Oto czas zacząć studia. Do których dążyłam po trupach.

Poprawiłam swoją wysłużoną torbę i wyprostowałam się triumfalnie, a następnie poszłam w ślad za gęstwiną młodych ludzi.

To przyszli lekarze. Jak ja...

Budynek z zewnątrz zrobił na mnie ogromne wrażenie tylko ze względu na to, czym był. Środek jednak...

Wow.

Rozdziawiłam usta, stając w przejściu jak wryta. Ktoś na mnie wpadł, ale zaraz zniknął bez słowa. Ruszyłam za tłumem, chłonąc każdy szczegół – wysokie budownictwo, szerokie schody niczym w pałacu, zdobione balustrady, wielkie okno, żyrandole i marmury. Dużo marmurów. Przestrzeń wypełniały podekscytowane głosy studentów.

We mnie ekscytacja zmieszała się właśnie z przerażeniem. Bałam się, czy postępuję dobrze. Jeszcze parę tygodni temu miałam sprecyzowany cel odnośnie tego kim chcę zostać – chirurgiem. Przez zamiłowanie do dzieci kusiła mnie też pediatria, ale nie za mocno. Chciałam otwierać klatki piersiowe, a nie je osłuchiwać. Z kolei na chirurga dziecięcego byłam za miękka.

Dzisiaj jednak rozważałam, czy ten wyborowy zawód nie był tylko iluzorycznym marzeniem. Może naoglądałam się zbyt wielu seriali. Z całą pewnością miałam świadomość, że moje wyobrażenia przeceniały realną rzeczywistość pracy w służbie zdrowia - wiedziałam, że życie nie wygląda jak na filmach i że lekarze zderzają się z tak frustrującymi formalnościami, że ich pierwotna altruistyczna chęć niesienia pomocy w pewnym momencie wyparowuje, a w jej miejscu pojawia się permanentna, wiekuista znieczulica. I to właśnie stanowiło dla mnie wyzwanie, które pożądałam podjąć – zamierzałam pokazać wszystkim, że da się pozostać wybitnym specjalistą z sercem na dłoni. Nie byłam święta, skłamałabym, gdybym stwierdziła, że nie tkwiła we mnie pewna próżność. Nie mogłam doczekać się tego prestiżu, gdy ogół narodu zacznie postrzegać mnie jako kogoś na kształt Boga. Biały kitel, drewniaki i stetoskop przewieszony przez ramię wydzielają tę majestatyczną aurę, której potrzebowałam dla docenienia swoich wysiłków i zwieńczenia sukcesu – wyrwanie się z głębokiej wsi do stolicy dla większości znanych mi ludzi jest niemal niczym oszukanie przeznaczenia, a studia medyczne to już w ogóle nieosiągalny abstrakcyjny wytwór. Nikt poza mamą nigdy nie wierzył, że mi się uda. Gdy byłam mała chciałam udowodnić coś sceptykom, ale szybko zaczęły przyświecać mi inne wartości. Pragnęłam uratować choć jedno ludzkie życie. Ten cel determinował mnie przez ostatnie lata, pozwalając mi przetrwać najtrudniejsze przeszkody, a tych miałam dużo.

Pochodziłam z maleńkiej wsi, w której rzecz jasna nie było szkół. Musiałam dojeżdżać rozlatującym się autobusem czterdzieści minut w jedną stronę, a w zimie i godzinę.

Przez całe liceum (które w żadnym wypadku nie należało do dobrych) kułam, nie płacząc za brakiem jakiegokolwiek życia towarzyskiego. Oszczędzałam każdy grosz, dlatego uniknęłam brania korepetycji. Sama natomiast udzielałam odpłatnie lekcji młodszym rocznikom. Jedna rodzina zatrudniła mnie nawet do nauki języka angielskiego niemowlaka. Miałam tylko czytać książki, obojętnie jakie, nieważne, że połowy tekstu sama nie rozumiałam ani że dziecko spało. Jego rodzice życzyli sobie, żebym czytała. Taniej wyszłoby im puszczenie audiobooka, ale nagranie nie pilnowałoby przy okazji ich pociechy. To była rozkoszna praca, jedna z przyjemniejszych. Kochałam dzieci, stąd pomysł by zostać pediatrą. Po wakacjach jednak moje horyzonty trochę się poszerzyły. Specjalizacja przestała być już taka istotna. Wiedziałam tylko, że już nigdy nie chcę tyrać fizycznie tak, jak przez ostatnie cztery miesiące. Spędziłam je w Anglii. Ten wyjazd sam w sobie był niezwykle ryzykowny i odważny dla samotnej osiemnastolatki, ale postawiłam wszystko na jedną kartę i ostatecznie zarobiłam pieniądze pozwalające mi na przetrwanie w stolicy przez najbliższe pół roku. Osiągnęłam to pracując na dwie zmiany w dwóch różnych fabrykach. Gdyby nie determinacja do studiowania, nie wytrzymałabym tygodnia. Żyłam jak zombie. Byłam pewna, że widok niewyspanych ludzi czekających na autobus o świcie już zawsze będzie budził we mnie litość i olbrzymią pokorę. Nie chciałam, żeby moje życie wyglądało w ten sposób, to jak koszmar, który co dzień zaczyna się od nowa i nigdy nie kończy. Prócz tego doświadczenia, rosłam, obserwując zażynającą się mamę i tyle wystarczyło, żeby przepełniły mnie silne ambicje.

A teraz bałam się, że popełniam błąd wykorzystując zgromadzone środki i brukając te wszystkie wysiłki na jakiś plan B. Mimo że złożyłam podanie na kilka uniwerków w Polsce, nigdzie nie dostałam się na kierunek lekarski. Przyjęto mnie za to na kierunek lekarsko-dentystyczny, zwany potocznie stomą, czy też lek-dentem.

Bez wątpienia stomatolog to lekarz, ale...

„–Co robi dentysta, gdy zasłabnie mu pacjent?

–Dzwoni po lekarza".

Jeszcze nawet nie rozpoczęłam pierwszych zajęć, a ten żart usłyszałam w tle już kilka razy...

Obawiałam się, że pokierowało mną to, że jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma, a przecież nie wszystko było skończone. Mogłam zrobić przerwę, wykorzystując ją na naukę, pracę i odłożenie większej ilości gotówki, by następnie poprawić maturę i dostać się na wymarzone studia za rok. Przeszłam samą siebie, by osiągnąć ten cel. Czy naprawdę powinnam całkiem go porzucić?

Z drugiej strony, stomatologia miała ogromne plusy. Edukacja była o rok krótsza niż na lekarskim. Tutaj po pięciu latach robiło się dwunastomiesięczny płatny staż i tym samym zaczynało się prace w zawodzie. Studenci lekarskiego w tym czasie dopiero kończyli studia, a następnie zaczynali kolejne, by zrobić specjalizację. Na chirurgie mogły pozwolić sobie dzieciaki, których wspierali rodzice. Ja na wszystko musiałam zarobić sama, a nastawiałam się na tak dużo nauki, że obawiałam się o możliwości dorabiania. Ale zrobię wszystko.

Nie użalałam się nad sobą, nigdy.

Brałam swój los na klatę i starałam się go poprawić.

Stomatologia to dobry wybór, Julka – przemówiłam sobie do rozsądku.

Mimo to, tliło się we mnie zawiedzenie...

Decyzja, którą chyba już podjęłam miała rzutować na całe moje życie. Ona była moim przyszłym życiem.

A więc stomatologia?

To pytanie błąkało mi się w umyśle, kiedy zastygłam na widok przeludnionego na piętrze korytarza.

To z nimi spędzę najbliższe pięć lat...

WUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz