Chloe Fairchild, przeżywa ogromny dramat po stracie swojego męża, który ginie na służbie tuż przed tym, jak miała mu powiedzieć o ich pierwszym dziecku. Zmagając się z żałobą i samotnością, Chloe stara się znaleźć siłę, by wychować córkę, mimo że ka...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Chloe
Uciekłam. Zwiałam jak ostatni tchórz, chociaż wątpliwości co do jego prawdomówności targały mną jeszcze długo. Myśli o tym, co zaszło, były jak mętna woda – przepełnione emocjami, których nie potrafiłam zdefiniować. Caroline nigdy nie mówiła mi szczegółów o swoim bracie, nigdy nie wspominała jego wieku ani nie pokazywała zdjęć. Nie pytałam też. Nie był dla mnie interesujący. I choć rozmawiałyśmy o różnych rzeczach, on nigdy nie pojawiał się w tych rozmowach.
A jednak... kiedy zobaczyłam tamtego mężczyznę, w chwili gdy nasze spojrzenia się spotkały, coś drgnęło. Czułam, jak jego wzrok przenika mnie, jakby próbował rozgryźć każdą moją tajemnicę, jakby widział we mnie coś, czego nie widziałam sama. To było niepokojące. Absurdalne. Niepożądane. Jak mógł tak głęboko na mnie wpłynąć, skoro był obcy?
Złość na siebie piekła mnie niemal fizycznie. Jak mogłam dopuścić do tej chwili słabości? Naraziłam się na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Gdyby to, co myślałam na jego temat, było prawdą, gdyby rzeczywiście był włamywaczem, kto wie, czy teraz nie leżałabym gdzieś bez życia, a Zoe nie zostałaby sierotą. Cóż, nie byłam wtedy racjonalna. Instynktownie zareagowałam jak matka, chociaż rozum wiedział, że nie mogę sobie pozwolić na takie błędy.
Z każdym krokiem, który oddalał mnie od tamtego miejsca, serce tłukło się jak oszalałe, a poczucie winy rosło. W głowie pulsowały myśli, niewyraźne, rozmyte jak odbicie światła na tafli wody, jednocześnie mroczne i przyciągające. Wiedziałam, że tamten moment nie powinien się wydarzyć, a jednak coś sprawiało, że wciąż na niego wracałam myślami. Przeszywająca mieszanka emocji - strach splątany z fascynacją i irytacją - zagnieździła się we mnie i nie chciała odejść.
Następnego dnia nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Czekałam przy oknie, wypatrując jego sylwetki w drzwiach lub na parkingu, wciąż próbując pojąć, co takiego mnie do niego przyciągało. Ostatecznie doczekałam się, wyszedł z domu elegancko ubrany, ale nie widziałam jego samochodu. Dopiero gdy usłyszałam warkot silnika, który z minuty na minutę się oddalał, zebrałam się do wyjścia.
Przez to koczowanie spóźniłam się do pracy, a gdy w końcu udało mi się tam dotrzeć, moje zniecierpliwienie sięgnęło zenitu. Ktoś bowiem zaparkował wielgachne auto na moim miejscu – pojazd tak niepasujący do eleganckiego budynku, że aż mnie zmroziło.
Poirytowana i przygotowana na konfrontację weszłam do kliniki, a gdy okazało się, że to mój nowy sąsiad, moje serce znów tańczyło dziwny taniec w piersi. W świetle dnia byłam w stanie bardziej mu się przyjrzeć. Z bliska był jeszcze bardziej pociągający – miał ten spokojny, niemalże chłodny wyraz twarzy kogoś, kto wie, że zawsze ma wszystko pod kontrolą. Jego ciemne włosy były starannie przycięte, a spojrzenie skupione i przenikliwe, jakby dostrzegał rzeczy, które umykały innym.