Korzenie gniewu - IV

1.1K 78 15
                                    

W spokoju ruszyliśmy do parku. Podziwiali z zachwytem jego zielone górki, trawę i dużą fontannę. Wszystko o tej porze roku wyglądało prześlicznie. Cole znów wpatrzony w drzewa milczał, Jay gadał zaś jak najęty. Dosłownie byli swoimi przeciwieństwami. Kai natomiast szedł i mruczał coś pod nosem z Zane'm. Milczałam, bałam się odezwać. Jay mówił coś do mnie cały czas, nie za bardzo go słuchałam. W końcu Cole zerknął na nas, zauważył, że Jay mnie męczy.

- Jay, pioruńsko dużo gadasz... - mruknął, zdziwiona spojrzałam na niego. O co mu chodziło, sama nie wiem, ale przynajmniej rudzielec był cicho.

Doszliśmy do ławek przy fontannie, tej największej w parku. Usiadłam wygodnie i pokazałam na wolne miejsca, po chwili chłopcy usiedli.

- Nie siadasz? - zwróciłam się do Cole'a, milczał. Chyba nie usłyszał.

- Nie dzięki, postoję. - widziałam powagę na jego twarzy.

Połowa dnia zleciała nam na rozmowie o wszystkim i o niczym. Martwiłam się o Cole'a, coś go trapi, tylko co... Wracaliśmy do miasta, stanęliśmy w miejscu naszego pierwszego spotkania.

- Może, przejdziemy się jeszcze? - zaproponował Kai. Dziwiłam się dlaczego nie był zmęczony, podobnie jak reszta.

- Sorki, ja nie daję rady! - usiadłam na tej samej ławce.

W jednej chwili z nieba zniknęło słońce, wiatr przywiał chmury... fioletowe chmury? Z całego miasta zniknęła radość, na wszystkich drogach pojawił się smutek i przygnębienie. Spojrzałam nerwowo na uciekających ludzi na wszystkie strony. Chłopcy stali wpatrzeni w przeogromny wieżowiec niedaleko miejsca, w którym byliśmy. Nagle z nieba zaczęły pojawiać się czarne słupy światła. Wszystkie słupy połączyły się nad wieżowcem. Po chwili rozbłysło fioletowe ostre światło. Zakryłam ręką oczy, promienie raziły moją twarz. W pewnym momencie wszystko zgasło, odsłoniłam twarz i ujrzałam coś zdumiewającego, w powietrzu unosił się mężczyzna...

Mężczyzna miał czarne, płomienne skrzydła ogromnych rozmiarów. Nosił srebrną zbroję z fioletowymi zdobieniami, głównie paskami. Na rękach miał długie stalowe, srebrne rękawice z długimi ostrzami pomiędzy palcami. Na jednej z rękawic miał cztery ostrza. Do jego zbroi idealnie komponowała się fioletowa, dość długa peleryna. Moją uwagę przykuły dobrze opancerzone ramiona ze stali z kłami smoka, stwierdziłam gdyż są długie i zawinięte.

Postać uniosła ręce ku górze razem z płomiennymi skrzydłami. W jego dłoniach pojawiły się dwie długie, dwustronne kosy z dwoma ostrzami. Nigdy w życiu nie widziałam takiej broni, lecz to dopiero był początek pokazu... Mężczyzna zarzucił kosy na plecy i wystawił ręce przed siebie. Po chwili w rękach dzierżył dwa szerokie, nierówne miecze. Przyglądając się orężu zauważyłam na rękojeściach wyryte dwie czaszki. Ze świecących ślepi skapywała czerwona maź, podobna do lawy. Całe miecze były nią pokryte. Z przerażeniem przyglądałam się jego twarzy w szczelnym hełmie. Postać zbliżyła się do nas, a właściwie podleciała. Przestraszona chciałam zacząć uciekać, lecz coś mnie powstrzymywało, kazało mi tu zostać. Znów spojrzałam na jego hełm, domyśliłam się, że uśmiecha się szyderczo.

- Marne miejsce by ukryć się przede mną! - odezwał się potwornym głosem z otchłani.

- Ale lepsze niż ten twój wymiar! - wrzasnął Jay, potwór spojrzał na niego z wyższością.

- Umilkniesz, albo ukrócę twój żywot... Bo chyba zapomnieliście o czymś. - zwrócił się do wszystkich bawiąc się ostrym końcem jednego z mieczy. Po chwili spojrzał na nas.

- Zaraz jest was czterech? - zaczął wskazywać na chłopców mieczem licząc. - Czyli załatwiłem na dobre tego zielonego! - zaśmiał się złowieszczo, nie rozumiałam o co chodzi.

❝Meadow❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz