Wkoło wrogość - XIV

376 43 11
                                    

Plan wymyślony, mogę ruszać. Sprawiłam aby na moich nadgarstkach i szyi pojawiły się kajdany te same co miała Riley. Nie łączyłam ich wszystkich łańcuchem, potrzebowałam ubarwienia mojego ubioru. Dla lepszego efektu ponoszę te kajdany, wtedy mi uwierzą. Moja zmyślona historia polegała na tym, że jakimś cudem udało mi się od niej uciec. Ale to dziwnie brzmi gdy mówię o sobie. Musiałam dobrać jeszcze kilka dodatków do mojego ubioru abym wyglądała na przerażoną. Powkładałam niedbale gałązki drzew we włosy targając je przy tym. Po zniszczeniu fryzury byłam gotowa zająć się strojem. Ubrudziłam ubrania ziemią i gdzieniegdzie porozrywałam materiał, głownie na koszulce. Wyglądałam fatalnie, byłam z siebie dumna. Ostatnim elementem było połączenie wszystkich bransolet łańcuchem. Oczywiście dbałam o główny szczegół, ręce musiały być skute za plecami. Długi łańcuch od obroży zwisał do mojego pasa. Po wykonaniu wszystkich elementów przystąpiłam do ujawnienia mojej obecności. Zaczęłam cofać się do tyłu, tak aby zachować pewien dystans od polany. Ostatnim krokiem wykonałam obrót i biegłam jak szalona dookoła miejsca, w którym był intruz. Udawałam przerażoną dla lepszego efektu obrotu spraw. Po dłuższej chwili Marcel usłyszał, że nie jest tutaj sam.

- Kto tam jest? - podniósł się z zielonkawej trawy rozglądając dookoła.

Nadal biegłam, po chwili wywróciłam się o jakiś korzeń. Upadłam z hukiem twarzą w kałużę. Podniosłam głowę, nie zrobiłam tego specjalnie. Zdenerwowałam się, przysięgam, że kiedyś zniszczę ten wymiar !! Podniosłam się z trudem ze względu na skute ręce. Spojrzałam na mokre ubrania, osiągnęłam to, czego chciałam. Teraz pora na moją główną część pomysłu. Wbiegłam na polanę, odwróciłam głowę i niby przypadkowo zderzyłam się z tym chłoptasiem. Oboje leżeliśmy na ziemi, wciąż udawałam przerażenie, grzywka częściowo ubrudzona błotem zasłaniała moje oczy, ułatwiła mi sytuację.

- Riley? - zdumiony spojrzał na mnie, zdmuchnęłam część grzywki.

Chłopak zbliżył się i odgarnął resztę włosów z mojej twarzy spoglądając mi w oczy. Poczułam nutkę mięty od niego, chyba jest w niej zakochany...

- To ty! - zaczął mnie mocno ściskać, super kupił to!

Teraz będzie z górki, chłopak puścił mnie po czym spoglądałam na jego oczy, nie mogę pochłonąć jego wyglądu, dlaczego?

- Jak udało ci się uciec? Czekaj, nic nie mów, chodźmy do reszty. Martwiliśmy się o ciebie... - zaśmiałam się w duchu na jego słowa, on na prawdę myśli, że jestem Riley.

Złapał mnie za kajdany i wyprowadził z lasu. Teraz dzięki obeznaniu przed tego "przyjaciela" na wyspie będę miała szansę na ucieczkę. Po dłuższej chwili wydostaliśmy się zza krzewów wyspy kierując się w stronę wodospadu. Nurt rzeki spływał na sam dół kanionu. Spoglądałam rozbawiona na jego głębokie wnętrze, tyle można zrobić zła... Była to nietypowa budowla, skały tworzyły ścianę blokując wodę i jednocześnie prowadząc ją do kanionu. Po drugiej stronie ogromnego wodospadu znajdował się wielki szkielet smoka. Największego jakiegokolwiek widziałam w życiu.

- Tutaj musisz uważać, bo przejdziemy na drugą stronę. - pokazał na strumień wylewający się zza skalnej ściany.

Spoglądał na mnie z ostrożnością, myśli, że się boję... żałosne. Chwycił moje ramię i pociągnął mnie w stronę potoku wody. Oparliśmy się o kamienną, wilgotną powierzchnię i powoli przemieszczałam nogi w kierunku szkieletu. Noga za nogą przesuwała się po śliskiej posadzce, w końcu przedostaliśmy się na drugą stronę. Marcel odetchnął z ulgą, widziałam jego strach podczas przechodzenia... nie skomentuje tego.

Podeszliśmy do ich bazy, robiła wrażenie, ale nie na mnie. Mam większą komnatę niż ta ich "baza". Chłopak stanął przed wejściem, nie wiedział co zrobić. Zaśmiałam się w duchu, po chwili zaczął kopać w czaszkę szkieletu. Powstrzymywałam się od wybuchu śmiechu. Po co pukać skoro można kopać? Już go lubię z takim podejściem do życia... Pysk szkieletu zaczął świecić kolorowymi barwami po czym otworzył się ukazując długie schody. Machnął ręką aby szła za nim. Spokojnym krokiem ruszyłam za czarnowłosym, przed oczami zauważyłam stalowe drzwi, przypominały wejście do windy.

- Jak je otworzysz tym razem? - zaciekawiona czekałam na odpowiedź.

- Chłopaki? - zaczął wrzeszczeć, po chwili ktoś łaskawie go usłyszał.

- Marcel? Po co żeś wychodził! - usłyszałam męski płynny głos.

Drzwi przed nami otworzył Kai, po chwili stał jak wryty.

- Riley? - co oni się tak o nią troszczą...

Rzucił się na mnie, zaczynam się denerwować tymi uściskami. Jednak nie powiem, ci chłopcy nie grzeszą urodą. Rozmyślając nad głównym planem, patrzyłam uśmiechnięta na odrywającego się Kai'a. Uśmiechnęłam się do niego sztucznie, uznał to za serdeczny uśmiech.

- Wejdźcie, Riley nie byłaś jeszcze u nas, więc... Oto nasze, tak jakby mieszkanie! - wskazał uradowany na środek pomieszczenia.

Weszliśmy do środka, grota była przeogromna, wszystko pięknie obłożone stalą i tytanem. Poza sufitem, z którego zwisały stalaktyty. Natomiast z wnętrza "przepaści" wyrastały stalagmity dość sporych rozmiarów. Ich baza nie robiła na mnie wielkiego wrażenia, w sumie może troszeczkę, ale minimalne! Musiałam udawać zachwyconą tym miejscem... sama nie wiem dlaczego to robię.

- Jak tutaj pięknie! To wy tutaj na prawdę mieszkacie ?! - w duchu pomyślałam... "Co ja robię?" , no trudno.

Kai radośnie pokiwał głową, wtedy zauważyłam biegnącego Jay'a i Zane'a...

- Riley! - świetnie, kolejni nieproszeni!

Ściskali mnie mocno, jednocześnie puścili mnie uśmiechając się do mnie.

- Jak udało ci się uciec? - spokojny Zane zaczął rozmyślać odnośnie tego pytania.

- Przez nieuwagę Marlis... Niestety z tego co widzicie ucierpiałam trochę... - uniosłam dłonie na wysokości pasa.

Zerknęłam na kajdany a potem na ubrania.

- Ale... Przecież z ich wymiaru nie można, od tak, się wydostać... - zaczęłam się pogrążać.

- Mówię jak było... Po prostu gdy Marlis nie zauważyła mojej ucieczki z lochów znalazłam pewne pomieszczenie z portalami. Następnie trafiłam do Ninjago, potem znalazłam Marcela niedaleko stąd... Tak właśnie uciekłam. - wszyscy dziwnie się na mnie spojrzeli, się wkopałam.

- Wyrwałaś przy tym kajdany i tą obroże ze ściany, tak? - spojrzał podejrzliwie Kai.

- Byłam uwięziona na środku sali, łańcuch obwiązany był dookoła filaru a nie do ściany... - mruknęłam, nie powinnam się aż tak ujawniać.

- Już w to wierzę, a jak niby miałabyś się stamtąd wydostać, skoro masz krótki łańcuch na nadgarstkach? - ten brunet zaczyna mnie powoli irytować...

Spojrzałam wrogo w jego oczy, zbliżył się do mnie marszcząc ze złości brwi.

- Właściwie to z jakiego wymiaru? Zane... - niebieskooki zwrócił się do blaszaka.

- Chodziło mi o... - w tym momencie wiedziałam, że będzie miał zamiar wytłumaczenia się z tej sytuacji.

Nie słuchałam jego tłumaczeń, interesowało mnie coś innego. Nie ma z nami tego ponuraka i tej blondyny, jak na razie przeżyję... Wykrakałam, o "wilczycy" mowa...

- Riley, ty żyjesz! - aby zdobyć zaufanie tej dziewczyny musiałam odwzajemnić jej uścisk.

Serdecznie powitała mnie, jak wszyscy w tym pomieszczeniu. Ale byliby zdziwieniu gdyby wiedzieli, że to nie Riley... Następnym moim celem będzie przez te kilka dni zyskać ich "wyglądy" a raczej przemiany. Wtedy tylko jedynym z nich zostanie Cole, ale nim później się zajmę... Tylko muszę się dowiedzieć gdzie on jest. Przyjaciele nie porzuciliby go samego na tamtej wyspie.

Muszę dowiedzieć się gdzie go trzymają, jest główną częścią mojego planu...

~~~~~~
Powróciłam do życia, cieszycie się? :D Liczę, że tak ;3 Przepraszam z góry za błędy, przysypiam trochę przed klawiaturką... Dzisiaj trochę krótszy niż zawsze, ale chyba wybaczycie mi... Dawno nie było rozdziałów ze względu na moich przyjaciół itp. [ Sami pewnie rozumiecie ;* ] Z góry dziękuję za mobilizację i takie cudowne komentarze od was ;D Dziękuję także za 1.1k oczek pod książką i 198 gwiazdek... [ Przynajmniej tyle było kiedy pisałam ] Jesteście niesamowici!

❝Meadow❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz