Koniec zmagań - XXXII

225 8 6
                                    

~——✿❀✿——~

*Falen*

Cisza, nie ma już nic. Wszystko zniknęło...

Otworzyłem oczy zerkając na pomieszczenie. Nie dostrzegalne promienie światła przebijały się przez kraty najprawdopodobniej celi. Gdzie jestem? Muszę tu być? Rozejrzałem się dookoła, obracając wokół siebie. Cztery ściany, a na ich końcu ktoś... dobrze znana mi osoba.

Nastolatka o łososiowatych włosach kręconych niczym delikatne fale mórz. Zamkniętych oczach i starganych nadgarstkach przez łańcuchy stali. Uniesiona głowa, zranione nogi ociekające szkarłatem krwi. Nie otwarte powieki, czułem w sobie zawód. Jak niby miała tu dotrzeć? Przecież dawno temu zniknęła, przepadła...! Rose, imię znaczące tyle co róża. Nadane przez matkę; kobietę kochającą mnie na zabój.

Prędko coś przykuło moją uwagę, otworzyła zieleń oczu przypatrując mi się z nienawiścią. Odwzajemniłem wzrok. Widok ten nie radowałby nikogo w pobliżu, szarpnąłem rękami wyczuwając długi i ciężki łańcuch ciągnący od rąk do podłoża ku ścianie.

— Zejdź mi z oczu — warknęła wyszczerzając kremowe usta w grymas.

Nie byłem w stanie ogarnąć jej nienawistnego ducha, to że się urodziła z mojej winy nie było pierwszym zmartwieniem Rose.

— Nie kochasz siebie, mam rację?

— A jak myślisz, staruchu? — dodała.

- Ja stary? - uniosłem ramiona w zmyślnym geście zdenerwowania napinając łańcuch. - Kto pilnował cię jak umierała matka?

— Juliet nie jest moją matką! Nie zgodzę się na to, że ta cała Riley jest cudowną dziewczyną, a wy ją kochacie! To upierdliwe — mruknęła spuszczając wzrok bez uczuciowo.

— Śmieszna jesteś, nie chcę mówić ci czegoś o czym nie wiesz.

"Juliet zdradzała Rastona, ze mną..." - w myślach to była bolesna prawda.

Zakończyłem. Miałem dość. Zwykła bohaterka kolejnych zdarzeń. Wymądrzałaby się powierzchownie, coś przyszło mi na myśl.

— A ty w ogóle wiesz, że ona nadal żyje?

— Ta? Nic mi do tego — prychnęła szarpiąc za kajdany.

— Miała sen, byłaś w nim jako jej kochana siostrzyczka, która zawsze potraf—

— Tobie już podziękuje, Slan zregenerował siły, więc się wynoszę! — wrzasnęła w pośpiechu, a jej dłonie mignęły jaskrawą zielenią.

Pieczęcie jakie wyryte były na jej nadgarstkach od narodzin zatopiły się blaskiem i pyłem. Stan tej mocy jest nie tyle co dobry, co bezpieczny - to wyróżnia ją spośród grona uzdolnionych.

Ściana, która obecnie została wskazana na cel już po chwili runęła pod wpływem ciosu z łba węża. Odwróciła głowę na mnie by ostatni raz móc zdobyć odwagę i uratować "komuś" życie. Wysunęła jedną z rąk przecinając z oddali moje ciało zieloną kreską w miejscach łańcucha (jej technika naprawdę robiła wrażenie). Metrowy wąż wyskoczył rozdziawiając pysk z kłami i za szarpnął kajdany łamiąc w sekundzie zabezpieczenia. Ślepia, które równie dobrze chciały zamordować moją osobę powstrzymywane były przez Rose. Wstałem z kolan delikatnie przeciągając się z uśmiechem...

— Dzięki temu jeszcze ci się przydam — westchnąłem teatralnie. — Jednak nie jesteś takim potworem żeby nie uratować tatuśka!

— Wyłaź i nie marudź, tato — pokazała dłonią z drwiną na rozsypaną ścianę, skłaniając się nisko.

❝Meadow❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz