Siedziałam w pokoju na moim twardym łóżku, obłupując kawałek czarnego lakieru z mojego paznokcia. Za drzwiami słyszałam kroki, które z każdą chwilą stawały się głośniejsze. Zeskoczyłam z materaca i zaczęłam uważniej nasłuchiwać. Było już prawie trzydzieści minut po dwudziestej, więc na korytarzu nie powinno być nikogo, jednak pomimo tego kroków przebywało i byłam pewna, że z pokoi musiało wyjść dużo więcej dziewczyn niż tylko jedna. Nagle ktoś zapukał do moich drzwi.
- Proszę! - krzyknęłam, bujając się na piętach. Do pokoju weszła przeraźliwie chuda i wysoka kobieta z brązowymi, ściśniętymi w koka włosami i mocnym makijażem. Opiekunka dziewczęcego skrzydła budynku.
- Przygotuj się - oznajmiła zimno. - Przyjechała nowa rodzina, poszukują nastolatek w twoim wieku.
Po tych słowach zamknęła z hukiem drzwi. Słyszałam jak w pokojach obok dziewczęta szykują się, zapewne robiąc sobie makijaż i próbując dobrać odpowiedni strój, chociaż za dużego wyboru nie miały. Wolno nam było nosić jedynie czarne plisowane spódniczki do kolan lub tego samego koloru długie dżinsy oraz białą wyjściową koszulę na przemian ze zwykłym jasnym podkoszulkiem. Pamiętałam, że ja także kiedyś ekscytowałam się możliwością poznania nowej pary szukającej dziecka, możliwe, że mojej nowej rodziny. Jednak to przeszło z czasem, kiedy zrozumiałam, jak niewielkie mam szanse zostać wybrana spośród innych kilkunastu dziewczyn. Co innego młodsze dzieci, po takie młode pary przyjeżdżają nawet kilka razy w dniu. Ale ja miałam już siedemnaście lat, a jedyne osoby, które poszukują już tak wydoroślałej dziewczyny, są to najczęściej bogaci ludzie, pragnący posłać mnie na dobrą uczelnię, a potem przekazać swoją dochodową firmę. Nie żebym miała coś przeciwko. Wszystko jest lepsze niż spędzenie kolejnego dnia w tych czterech ścianach pomalowanych na brzoskwiniowy, ohydny kolor. Miałam już dosyć tego niewygodnego materaca, biurka z jedną nogą krótszą od drugiej, za niskiego stołka i nadpękniętego lustra, pod którym leżała mała deska, która niegdyś wisiała na ścianie jako półka.
Cicho westchnęłam i zrzuciłam z siebie piżamę, po czym naciągnęłam na stopy skarpetki. W szybkim tempie ubrałam bieliznę oraz czarne spodnie z wyciętymi dziurami na kolanach, które sama zrobiłam. Nie chciałam wyglądać jak każda inna dziewczyna, ubrana tak samo żałośnie - i to wcale nie chodzi o to, że chciałam się wyróżniać. Po prostu pragnęłam nie być częścią tej masy porzuconych dzieci w domu dziecka, które pozwalają robić ze sobą, co tylko opiekunom się podoba. Dlatego po wielu ich próbach dawania mi nowych, tych samych, czarnych, nudnych par spodni - odpuścili sobie, gdyż w każdej na kolanach pojawiały się dwie, długie dziury. To samo było z podkoszulkiem, którego zaokrąglony kołnierz przerabiałam na taki w kształcie serka. I byłam przez to bardzo usatysfakcjonowana, bo mogłam choć w tej jednej sprawie postawić na swoim.
Kiedy już byłam w pełni ubrana, zarzuciłam na ramiona ciemną, granatową bluzę i zatopiłam w niej swoje ręce, które zniknęły w za dużym, polarowym materiale. Podwinęłam kilka razy rękawy tak, żeby chociaż koniuszki moich palców wyszły poza gruby materiał i rozczesałam nimi moje gęste, splątane włosy. Stanęłam przed lustrem, dokładnie się sobie przyglądając. Długie, falowane włosy w kolorze ciemnego brązu, niezbyt duże piwne oczy, wąskie usta, pucułowate policzki i trochę za szeroki nos. Jednak mimo wszystko lubiłam swój wygląd, bo pośród tych wielu niedoskonałości, można było dopatrzeć się piękna. Można było albo właściwie i nie, jednak wolałam wierzyć w tą pierwszą opcję. Czułam jak w kącikach moich oczu zbierają się łzy, które szybko odpędziłam, mrugając. Nie lubiłam okazywać słabości i wcale nawet nie brałam pod uwagę tego, że dzisiaj może być mój dzień na opuszczenie tego piekła. Ale mimo wszystko w moim sercu chyba musiał tlić się gdzieś promyk nadziei, bo inaczej nawet nie pomyślałabym o uronieniu jakiejkolwiek łzy.
Kiedy wszyłam na korytarz, nikogo już tam nie było. Wolnym krokiem skierowałam się w stronę pomieszczenia, gdzie poznawaliśmy różne rodziny pragnące zaadoptować którąś z nas. Złapałam za klamkę ciężkich, drewnianych drzwi i mocno je popchnęłam. Ustąpiły z głośnym skrzypnięciem, a mój plan cichego wślizgnięcia się do środka od razu poszedł w zapomnienie.
- Przepraszam - mruknęłam ledwie słyszalnie, po czym nawet nie patrząc na przybyłą rodzinę, zaczęłam przeciskać się pomiędzy wąsko ustawionymi krzesłami, żeby dojść do ostatniego, w samym kącie, które najmniej rzucało się w oczy.
- Spóźniłaś się - syknęła do mnie moja opiekunka, kiedy przechodziłam koło niej. Zbyłam ją przewróceniem oczami. Kiedy w końcu zasiadłam na swoim ukochanych miejscu, podniosłam wzrok na nową rodzinę. Na środku pomieszczenia siedziała kobieta w pięknej, bladoróżowej sukience, a obok niej znajdował się mężczyzna w średnim wieku ubrany w zapewne bardzo drogi garnitur. Jednak to nie oni zwrócili moją uwagę, lecz chłopak, który również zajmował miejsce koło nich. Był mniej więcej moim wieku, jego koszulka mocno opinała się na umięśnionym ciele, a brązowe loki były zaczesane do tyłu, jednak niektóre niesforne kosmyki opadały mu na oczy. Chłopak miał opaloną skórę i pulchne, malinowe wargi. Kiedy przemieściłam swój wzrok na jego oczy ujrzałam obezwładniający zielony kolor. Zamrugałam kilka razy, zastanawiając się, czy to możliwe, że ktoś ma tak piękny naturalny kolor tęczówek, czy to jedynie efekt soczewek. I kiedy tak myślałam, dostrzegłam jeszcze jedną rzecz. Jego spojrzenie kierowało się prosto na mnie, a kiedy zauważył, że to do mnie dotarło, ułożył wargi w mały uśmieszek.
Szybko spuściłam wzrok na swoje stopy. Nie chciałam, żeby na mnie patrzył. Nie chciałam, żeby nawet mnie zauważył. Zaczęłam skubać skórki przy moich krótko obciętych paznokciach. Słyszałam, jak rodzina zaczęła rozmawiać z dziewczynami, pytali się o ich zainteresowania, opinie na różne tematy i innego tego typu bzdury. Czułam się, jakbym była na targowisku, gdzie każda z nas próbuje się sprzedać i prawdę mówiąc; rzygać mi się od tego chciało.
- A ty? - nagle usłyszałam gruby, zachrypnięty głos z mocnym brytyjskim akcentem. - Masz jakąś pasje?
Uniosłam głowę i dotarło do mnie, że chłopak zwraca się bezpośrednio do mojej osoby. Cała moja podświadomość krzyczała, żebym go zignorowała, jak to robiłam zazwyczaj lub po prostu pokręciła przecząco głowę. Jednak jego świdrujące, niesamowite spojrzenie nie pozwoliło mi na to.
- Lubię malować - odpowiedziałam piszczącym głosem, przez co odchrząknęłam i powiedziałam jeszcze raz. - Lubię malować, rysować. Interesuję się sztuką.
Zobaczyłam na twarzy chłopaka zdziwienie, na co uniosłam wysoko brwi. To, że nie mam rodziców, nie musi oznaczać, że jestem głupią nastolatką, która wielbi makijaż, obcasy i „Bravo Girl!".
- Nietypowe raczej dla... was - mruknął, podsumowując moją pasję.
- To, że inne dziewczyny wolę zajmować się gównem, nie oznacza, że ja też taka jestem - odburknęłam, wstając. Chwilę później weszłam do mojego małego pokoiku, zatrzaskując za sobą drzwi. Wdziałam, że powinnam po prostu pokręcić głową.
Hej :) Rozdział miał być jutro, jednak publikuję go dzisiaj, bo jutro będę niestety cały dzień w samolocie ehh
Piszcie jak Wam się spodobał rozdział!
CZYTASZ
Orphanage ◆ h.s
FanfictionOpowieść o zamkniętej w sobie dziewczynie, która od najmłodszych lat mieszka w sierocińcu. Dopiero kilka miesięcy przed ukończeniem pełnoletności zostaje adoptowana przez małżeństwo o nazwisku Styles. Gemma myśli, że los się w końcu do niej uśmiechn...