Rozdział 2

1.9K 117 11
                                    

Zrzuciłam z siebie bluzę i wgramoliłam się pod kołdrę, zakrywając nią całe swoje ciało. Był luty, na dworze panował mróz, a w budynku nie było ogrzewania. Zaczęłam tracić czucie w palcach, choć prawdę mówiąc mało mnie to w tamtym momencie interesowało. Byłam naprawdę zła na tego zielonookiego chłopaka. Może jestem zbyt przewrażliwiona, jednak wśród tych wszystkich rzeczy, które nakazują mi robić, lubię mieć coś własnego. Jak na przykład hobby. A brunet po prostu mnie obraził swoim komentarzem. Bo co to miała znaczyć „dla was"? Brzmiało to tak, jakbym była gorsza. To, że jestem sierotą, nie oznacza, że muszę być zepsuta. Może skrzywdzona, ale na pewno nie zepsuta. Z tymi myślami pogrążyłam się we śnie, dziękując Bogu, że pani Isabelle, nasza opiekunka, nie przyszła mnie ochrzanić za niestosowne zachowanie.

Rano obudził mnie głośny dźwięk budzika stojącego na ziemi niedaleko mojego łóżka. Z jękiem podniosłam się i wyłączyłam to cholerstwo. Była równo szósta rano, a ja miałam jedynie dziesięć minut zanim byłabym zmuszona zejść na codzienny apel w auli.

Sprawnie rozczesałam swoje włosy, zmieniłam wczorajsze ubranie na świeże i udałam się do toalety. Jak zwykle kolejka do niej ciągnęła się przez cały korytarz, a ja naprawdę nie chciałam się ponownie spóźnić. Gdybym po wczorajszym występku i dzisiaj podpadła pani Isabelle, zapewne w ogóle zabroniłaby mi korzystać z łazienki.

Zaczęłam się przepychać przez masę zaspanych nastolatek, co jakiś czas słysząc nienawistne komentarze pod moim adresem lub ich oburzone piski. W końcu udało mi się dostać do jednej z umywalek, gdzie przemyłam twarz i umyłam sprawnie zęby. Gdy skończyłam, usłyszałam jak dziewczyna, przed którą się wepchnęłam syczy przez zęby „suka" w moją stronę. Zacisnęłam mocno szczękę, starając się ją zignorować, bo nie miałam czasu na kłótnię.

Równo o szóstej dziesięć dotarłam do auli, siadając na plastikowym krześle. Apel jak zwykle zaczął się od wyśpiewania hymnu naszego domu dziecka, co było trochę absurdalne, jednak nie ja ustalałam tutaj zasady. Potem usłyszeliśmy, co w najbliższym czasie się wydarzy oraz dostaliśmy kilka informacji na temat wycieczki, która odbędzie się za kilka miesięcy. Prawdę mówiąc, choć starałam się to ukryć, byłam nią trochę podekscytowana. Za murami domu dziecka byłam tylko raz w ciągu mojego siedemnastoletniego życia. Byliśmy w tedy w jakimś małym miasteczku, gdzie obejrzeliśmy kilka zabytków. Jednak one mnie w ogóle nie zainteresowały. Bardziej podziwiałam te wszystkie nowoczesne telefony, które ludzi mieli w dłoniach i kolorowe wystawy w sklepach. Na koniec apelu pani Isabelle przydzieliła kilku dziewczynom i chłopakom obowiązki, a następnie pozwoliła udać nam się na śniadanie.

Śniadania tutaj także odbywały się zawsze tak samo. Każdy miał przydzielone swoje miejsce, które punkt siódma zajmował. Później czekaliśmy kilka minut, aż dzieci przydzielone w tym dniu do pomagania w kuchni wniosą na stoły metalowe tace; jedną z jajecznicą, drugą z serem, szynką oraz masłem i ostatnią z chlebem.

Chwyciłam w dłoń kromkę chleba, którą po chwili zaczęłam skubać. Z reguły innych rzeczy nie starczało dla wszystkich, a swoją porcję szynki, sera i jajecznicy wolałam oddać maluchom, które jeszcze rosły i mimo wszystko potrzebowały bardziej niż ja wartościowych posiłków.

Zanim zdążyłam zjeść chociaż połowę bułki, usłyszałam jak pani Isabelle woła mnie z końca sali. Z niechęcią podniosłam się z ławy, po czym podeszłam do mojej opiekunki. Kobieta rzuciła mi na powitanie zdegustowane spojrzenie, żeby po chwili odchrząknąć i unieść wysoko brwi.

- Jesteś dzisiaj zwolniona ze wszystkich zajęć - powiedziała powoli, patrząc się na mnie w charakterystyczny dla niej, sukowaty sposób. - O jedenastej przyjedzie do nas wczorajsza rodzina. Chce się spotkać z tobą i dwiema innymi jeszcze dziewczynami. Wykąp się, umaluj i proszę, nie zrób mi wstydu i tym razem. - Ostanie słowa praktycznie wyszczekała.

Orphanage ◆ h.s Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz