Po chwili do kawiarni wmaszerowali rodzice Harrego. Oboje byli uśmiechnięci i sprawiali wrażenie szczęśliwych. Kiedy Robin skierował się do kasy, Anna podeszła do nas.
- Widzieliście? Pada śnieg! - krzyknęła uradowana, na co Harry prychnął. Na szczęście kobieta wcale się tym nie przejęła. - Zjedliście już? Jeśli tak, to może wróćcie i popilnujcie namiotów, bo nie powinniśmy ich zastawiać samych na tak długo. Niby to bezpieczna okolica, ale ostrożności nigdy za wiele, prawda? - dodała, posyłając nam uśmiech i zdejmując z głowy białą, bawełnianą czapkę. Jej brązowe pukle od razu opadły kaskadami na plecy.
- Tak, możemy iść - przytaknęłam, zerkając na Harrego i czekając również na potwierdzenie z jego strony.
- No dobra - skinął głową, po czym podniósł się z krzesła. Po chwili znajdywaliśmy się już na dworze.
Szliśmy po lekko ośnieżonej drużce, która była oświetlona jedynie przez słaby blask księżyca. Mimowolnie podeszłam trochę bliżej chłopaka, bo chodzenie tak późnym wieczorem po ciemku nie było moją ulubioną czynnością.
- Chyba się nie boisz? - uśmiechnął się w moją stronę.
- Nie... po prostu po tej stronie jest mniej ślisko. Ktoś udeptał ścieżkę - mruknęłam szybko, pokazując chłopakowi, że idzie po śladach zrobionych prawdopodobnie przez Robina i Anne.
- Świeży śnieg nie jest śliski - nie nabrał się brunet na moją niezbyt przemyślaną wymówkę. Nie wiedząc, co odpowiedzieć, po prostu spuściłam głowę i skupiłam się na skrzypiących dźwiękach, jakie wydawały moje buty stąpające po śniegu.
Reszta droga minęła nam w ciszy. Po dzisiejszych kłótniach żadne z nas nie miało wielkiej ochoty na pogawędki. Szczęśliwie szybko dotarliśmy na polankę, gdzie z daleka było widać dwa, średniej wielkości namioty.
- Który jest nasz? - szepnęłam, kiedy zbliżyliśmy się do nich. Pierwszy był granatowo-pomarańczowy, a drugi ciemnozielony, wyglądał także na trochę mniejszy.
- Ten drugi - odparł Harry. Podszedł do niego i rozsunął suwak. - Wchodź pierwsza.
Kiedy wgramoliłam się do środka, stanęłam na jakimś przedmiocie, po czym wywróciłam się na brzuch, wydając z siebie okrzyk.
- Chryste, Gemma, żyjesz? - usłyszałam odrobinę rozbawiony głos chłopaka.
- Tak, upadłam na coś miękkiego - odpowiedziałam, siadając po turecku. - Nic tu nie widać.
Brunet dołączył do mnie i zasunął wejście. Wyciągnął rękę do przodu, po czym złapał mnie za nos.
- Harry! - parsknęłam.
- Ah, to ty! - usłyszałam rozbawiony głos chłopaka. - Szukam latarki. - wyjaśnił i ponownie spróbował się przemieścić.
- Au, stoisz kolanem na mojej stopie! - jęknęłam po raz kolejny.
- Tak? Przepraszam. Poczekaj - próbował się przesunąć.
- Nie, to moja dłoń! - syknęłam, gdy ponownie zmiażdżył następną część mojego ciała. - Użyj telefonu, kretynie.
- Nie. Chyba znalazłem - powiedział, łapiąc za coś, co znajdowało się koło mojego uda. - Tak, mam. - dodał, po czym usłyszałam pstryknięcie i z małej, metalowej latarki wydobył się snop światła.
- I tak jest tu ciemno - zauważyłam, sięgając do kieszeni chłopaka i wyciągając jego telefon. Nacisnęłam środkowy przycisk, a jego ekran momentalnie rozjaśniał. - Widzisz? Nawet komórka daje więcej światła.
CZYTASZ
Orphanage ◆ h.s
FanfictionOpowieść o zamkniętej w sobie dziewczynie, która od najmłodszych lat mieszka w sierocińcu. Dopiero kilka miesięcy przed ukończeniem pełnoletności zostaje adoptowana przez małżeństwo o nazwisku Styles. Gemma myśli, że los się w końcu do niej uśmiechn...