Sama nie wiem, ile tam leżałam, ale w pewnym momencie poczułam, jak ktoś odrywa mnie od Johna.
Pielęgniarz. Miał blond włosy, niebieskie oczy i jasną karnację.
- Proszę się odsunąć, musimy dotrzeć do cywila.
Posłusznie puściłam Johna i nieco się odsunęłam. Widziałam, jak blondyn wraz z dwoma kolegami i jedną kobietą podnoszą Johna, kładą go na noszach i pospiesznie wkładają do karetki.
- Emily!! Szybko, tracimy go!!!- krzyknął blondyn do kobiety, która szybko podpięła go do respiratora i rozpoczęła próby wskrzeszania Johna.
Opadając z sił, oparłam się o stolik, strącając przy tym róże.
Od niego.
Istnieje prawdopodobieństwo, że już nigdy mi takich nie da.
Istnieje prawdopodobieństwo, że więcej go nie zobaczę.
Że nie żyje.
Próbowałam odgarnąć od siebie te czarne myśli, ale nie dawałam rady. To było pewne, a w szczególności, kiedy Emily- kobieta, ratująca Johna, odwróciła się do mnie i przepraszająco pokręciła głową.
Nie wytrzymałam.
Sama nie wiedziałam jak
Ale gołymi rękami podniosłam stół i rzuciłam go przed siebie.
Rozwaliłam całą kuchnię.
Ocalali ludzie i ratownicy medyczni spojrzeli na mnie z przerażeniem, a ja odwróciłam się na pięcie i pobiegłam przed siebie.
Wbiegłam na pobliski dach i nie zatrzymując się, z kieszeni wyjęłam nóż. Akurat w dobrym momencie, bo za sobą usłyszałam odgłosy syren policyjnych, a chwilę potem paru policjantów biegło za mną, ze spluwami wycelowanymi właśnie we mnie. Coś tam krzyczeli, że mam się zatrzymać, że zabiłam trzech ludzi, że rozwaliłam pizzerię... I że pójdę do paki.
Akurat tym bym się najmniej przejmowała.
Strzelili.
Pierwsza z kul przeleciała daleko ode mnie, nie robiąc mi żadnego problemu. Druga natomiast, znalazła się niebezpiecznie blisko mojego ucha.
Shit.
Przed kolejnym pociskiem, z łatwością zrobiłam salto w powietrzu, skutecznie go unikając. Podobnie z trzema kolejnymi- seria przewrotów, salt i skoków. Spojrzałam przed siebie- dach się kończył!! Kolejny budynek był trochę bardziej oddalony, co dawało ryzyko upadku i połamania sobie kręgosłupa, a w najgorszym wypadku- śmiercią. Ale taka moja praca- ryzyko.
Niewiele myśląc, skoczyłam.
Pod sobą widziałam wielu ludzi, pojazdy, zwierzęta- miasto. A ja leciałam ponad nimi wszystkimi. To było.. Piękne uczucie.
Do czasu.
W ostatnim momencie chwyciłam się wystającej rynny na dachu. I to mnie uratowało. Zawisłam tam przez chwilę, ale szybko uświadomiłam sobie, że gonią mnie uzbrojeni faceci- tak zwane pieski. Najbardziej znienawidzeni ludzie w Gotham. No bo kto chciałby, żeby jego grzeszki zostały wyjaśnione na forum całego miasta?? Nikt, oprócz nich. A kto nimi kieruje? Niby prezydent miasta, jakiś najważniejszy człowiek na komisariacie.. Ale prawda jest taka, że sznurkami kieruje James Gordon, którego córeczkę nie dawno uśmierciłam. Poprawka- sama się zabiła.
Czas wracać do teraźniejszości!!
Podciągnęłam się na dach i pobiegłam dalej. W głowie obmyślałam, jak by tu zgubić policję.. Lampka w głowie się zaświeciła!!
Stanęłam i ciężko dysząc, odwróciłam się w stronę policjantów. Cały czas mieli mnie na muszce. Jeden z nich odważył się odezwać:
- Ręce do góry i nie ruszaj się!!
Wykonałam polecenie. Mężczyzna podszedł do mnie, a ja w tym czasie szybkim ruchem ręki zabrałam mu pistolet, oddałam strzał w jego klatkę piersiową i ukryłam się za ciałem ( postawiłam je przed sobą). Drugi z glin, oszołomiony trzymał w rękach pistolet, który chwilę potem znowu we mnie wycelował. Prychnęłam i kula z mojej broni przeszyła jego czoło.
DONE.
Popchnęłam glinę przed siebie i powoli zeskoczyłam na ulicę po drugiej stronie budynku. Teraz wiedziałam, że już nic mnie nie powstrzyma. A oczach miałam iskierki szaleństwa.
,, No Mike.. Szykuj się na wolną śmierć.."Witam, witam 😂😂
Nie wiedziałam za bardzo, co dać do tego rozdziału, więc dałam coś takiego???...
W następnym postaram się o fajną akcję...
A teraz: mam nadzieję, że za takie cuś mnie nie zabijecie....
CZYTASZ
Przemiana | zakończone|
FanficKiedy mieszkająca w Gotham Kathia traci swoich rodziców, staje się kimś innym. Poznaje wielu nowych ludzi, ale czy dobrych? Jak się to dla niej skończy?