•Camille's POV•
- Czy możemy spotkać się w następnym tygodniu? - spytałam, wyjmując z kieszeni kurtki kluczyki.
- Myślałem raczej o spotkaniu jeszcze w tym. W końcu nie omówiliśmy jeszcze pierwszej części twoich koszmarów. Co powiesz na piątek o szesnastej? - zaproponował, otwierając swój notes.
- Super. No to jesteśmy umówieni - powiedziałam, zapisując sobie przypomnienie w telefonie.
- W razie jakichkolwiek problemów masz mój numer. Dzwoń o każdej porze dnia i nocy - nakazał, posyłając mi uśmiech.
- Trzymaj się, Cami - dodał, odprowadzając mnie wzrokiem do wyjścia.
- Pan też - odpowiedziałam, wychodząc po chwili. Ruszyłam korytarzem w stronę windy, dzwoniąc do Matti'ego. Chłopak odebrał już po pierwszym sygnale, widocznie oczekując mojego telefonu.
- Wyszłaś już?- spytał. Hałas w tle upewnił mnie, że właśnie kończył przygotowanie obiadu. Ktoś przeszedł obok mnie, ze wzrokiem wbitym w ziemie. Uchyliłam usta chcąc odpowiedzieć na pytanie blondyna, jednak powstrzymałam się, odwracając wzrok na mężczyznę znikającego po chwili za drzwiami doktora Flynna. Czy to...? Nie może być...
- Cami? Jesteś tam? - spytał Matti, wyrywając mnie tym z rozmyślań.
- Ttak - potwierdziłam, wracając myślami do rozmowy z chłopakiem. Pokręciłam głową przywołując windę. - Właśnie wsiadam do windy - wyjawiłam, wyjmując z kieszeni słuchawki.
- W porządku. To ja czekam. Kocham cię - oznajmił. Mimowolnie się uśmiechnęłam, odpowiadając to samo. Gdy skończyłam rozmowę z chłopakiem w mojej głowie krążyła ta jedna dziwna myśl. Pokręciłam głową, karcąc się za to, że w ogóle mogłam pomyśleć... Chwila. Przecież Flynn mówił... Cholera! To był Szary!
•Christian's POV•
- Witaj, Christianie - powiedział mężczyzna, ściskając mi dłoń. Od razu zająłem miejsce na kanapie gdzie jak zwykle przeprowadzaliśmy rozmowę na temat mojej popieprzonej psychiki. Ile to już trwało? Trzy lata? Cztery? Pięć? Po czasie przestałem liczyć.
- Jak się czujesz? - spytał, rozpoczynając kreślenie notatek.
- Tak samo jak przez poprzednie dwa miesiące - przyznałem, wciągając ciężko powietrze do płuc. Tym razem jednak zapach unoszący się dookoła był inny. Kojący. Od dawna przeze mnie utęskniony. To ona. Ona tu była...
- Więc nic się nie zmieniło? - kontynuował. Zignorowałem to pytanie, zgodnie stwierdzając, że teraz akurat zmieniło się naprawdę wiele. Zmarszczyłem brwi uświadamiając sobie, że postać, którą mijałem kilka minut wcześniej najwyraźniej nie była fatamorganą ani żadnym tego typu złudzeniem, tworzonym przez mój umysł.
- Spotykasz się z Camille? - spytałem nagle. Zadrżałem po wypowiedzeniu jej imienia. Nagle brzmiało ono tak obco oraz... boleśnie. Od dnia jej urodzin ani razu nie przepłynęło przez moje usta. Aż do dzisiaj...
- Poprosiła mnie o rozmowę, jeśli o to pytasz - wyjawił, najwidoczniej nie będąc zadowolonym z tego pytania. No cóż widocznie aż za bardzo brał do siebie tą całą klauzurę psychologicznej poufności.
- Dlaczego? - kontynuowałem, nie potrafiąc się powstrzymać.
- Podejrzewam, że masz z tym wiele wspólnego, Christianie. A raczej twoje demony. Zaczęły niszczyć nie tylko ciebie, ale również ją - powiedział, poddając się mojemu naciskowi. - Przejdźmy jednak do ciebie - skwitował. - Zupełnie nic nie uległo zmianie? - spytał, mając widoczną nadzieje na chociażby najmniejszą oznakę pozytywizmu.
- Nie - mruknąłem. - Każdy dzień mija mi tak samo. Rzucam się w wir pracy i ograniczam myślenie do minimum. Czuje się jak wyprana z człowieczeństwa maszyna - powiedziałem, wcale nie panując nad tym co wypływało z moich ust. - Czuję się pusty - sprostowałem. Zupełnie tak, jakby ktoś odebrał mi całe życiowe szczęście.
- Rozumiem cię, Christianie - stwierdził po kilku sekundach przerwy na przeanalizowanie moich słów. - Przez siedemnaście lat nie spędziłeś praktycznie ani chwili w samotności, a teraz gdy twoja córka zdecydowała się na podejmowanie dorosłych decyzji nie potrafisz się z tym pogodzić. To całkowicie normalne - stwierdził, starając się jakoś załagodzić moje pieprzone poczucie winy. Niestety jednak jego gadka była bez sensu, gdyż nie wprowadzała niczego pożytecznego.
- To nie jest żadna dorosła decyzja - wybuchem, nie panując nad sobą. - To ucieczka. Zrobiła to samo co Jessica mimo, że sytuacja z nią była zupełnie inna - wyjaśniłem nieco spokojniej, po kilku oddechach.
- Jaka była więc sytuacja z Jessicą? - spytał, pogłębiając ten temat.
- Uciekła po porodzie. Przez całe dziewięć miesięcy nie potrafiła zaakceptować tego, że nie mogłem pozwolić jej zabić mojego dziecka. Nadal to pamiętam... - powiedziałem, pozwalając sobie na cień uśmiechu. - Przyrzekłem sobie, że nigdy nie pozwolę nikomu skrzywdzić mojej małej córeczki. A potem sam zadałem jej najgorszy cios z możliwych. I to nie jednokrotnie - zakończyłem, ponownie smutniejąc.
- Dlaczego to zrobiłeś, Christianie? - podjął, kreśląc coraz to nowe słowa na papierze trzymanym na kolanach.
- Ponieważ nie chciałem jej stracić. W końcu jednak swoją zażartością w osiągniecie tego celu pokierowałem wszystko w zupełnie przeciwnym kierunku. Odeszła. A wraz z nią całe moje szczęście i chęć do dalszej egzystencji.
- Chciałbyś, żeby wróciła, prawda? - spytał, obdarzając mnie pełnym powagi spojrzeniem swoich brązowych tęczówek. Kiwnąłem głową potwierdzająco, nie potrafiąc zmusić się do wypowiedzenia tego na głos. Bardziej niż czegokolwiek... Oddałbym wszystko; cały swój pierdolony bezużyteczny dobytek, aby tylko wróciła.
- W takim razie powinieneś znaleźć coś, co zastąpi pustkę spowodowaną jej odejściem - stwierdził otwarcie psycholog. - W każdym razie do czasu aż uda jej się wygrać walkę z twoimi demonami i wreszcie zdecyduje się dać ci drugą, ostatnią szansę - zaproponował. - Ponieważ wiem, że tak się stanie. Prędzej czy później oboje staniecie na prostej i miejmy nadzieje razem będziecie żyć dalej - powiedział, z tą wyczuwalną nutą nadziei oraz pewności.
- Jesteście rodziną, Christianie - kontynuował. - Przeżyliście razem tyle lat i naprawdę nie łatwo jest tak po prostu zostawić tego za sobą - zakończył. Zdziwił mnie jego ton oraz pewność. I wtedy, po raz pierwszy od tych przeklętych dwóch miesięcy, zacząłem ponownie widzieć nadzieje. Może jednak da się coś zrobić?
- Dobrze... Załóżmy, że masz racje - rzuciłem od niechcenia. - Co masz na myśli z zastąpieniem jej?- podjąłem.
- Może źle to ująłem... - mruknął, drapiąc się po karku. - Po prostu musisz sobie znaleźć odskocznie od ciagłego zamartwiania się oraz obwiniania. Praca tylko pogarsza twój stan. Kup sobie jakieś zwierze, zacznij wychodzić czy spotykać się z ludźmi, albo... - przerwał, ostatecznie ignorując swój pomysł. - Wybacz, to nie było psychologiczne podejście - dodał, karcąc się za ten pomysł. Jakby czytając mu w myślach zagłębiłem się w możliwość, pytając;
- Czy masz na myśli... - urwałem, nie za bardzo wiedząc co o tym myśleć. Byłem właśnie w tym stanie gdzie powoli, naprawdę w słabym tempie, w moim umyśle kreowała się możliwość.
- Jestem pewien, że w końcu Camille stanie na nogi, jednak nie wiem czy to samo stanie się z tobą, Christianie. Może ten pomysł jest zły i mylny, ale na moje profesjonalne oko potrzebujesz dbać o kogoś. To część instynktu rodzicielskiego oraz tego kim jesteś. Poza tym... Popraw mnie, jeśli się mylę, ale zawsze chciałeś mieć syna. Obaj wiemy, że związki w twoim wypadku nie będą powodzeniem, dlatego więc... - argumentował. - Oczywiście musisz to naprawdę dokładnie przemyśleć. Bo jeśli zdecydujesz się na to twoje życie już nigdy nie będzie takie jak przedtem. Pomyśl o tym, a dalszą część omówimy na następnym spotkaniu - rzucił, uświadamiając mi tym, że właśnie kończył się nasz czas.
Podczas powrotu do Escali cały czas w głowie wirowały mi jego słowa. Ale czy naprawdę jestem w stanie podjąć tak wielki krok? Tym bardziej bez porozumienia z Camille? Czy naprawdę dam radę ponownie rzucić się na otwarte morze odpowiedzialności? Czy mogę adoptować syna?
CZYTASZ
One last chance •50 shades of Grey fanfiction• #2
FanficUWAGA! Opowiadanie posiada niezliczoną ilość scen erotycznych oraz porusza temat związków kazirodczych. Czytasz na własną odpowiedzialność! Wszyscy wiedzą kim jest Camille, jednak tylko nieliczni znają jej przeszłość. Wydaje się, że uciekła od trau...