●Christian's POV●
- No dalej, maleńka. Powiedz to...- poprosiłem, sadzając sobie małą Cami na kolanach. Kiwnęła przecząco główką, mrucząc, po czym głośno ziewnęła.
- Ne - zaprzeczyła, krzyżując rączki na swojej klatce piersiowej w geście sprzeciwu.
- Tylko raz. Będę naprawdę szczęśliwy jeśli to zrobisz - powiedziałem, całując po chwili włosy blondynki.
- Ale tatooo - mruknęła, przyciskając po chwili obie rączki do swoich uchylonych ust.
- Widzisz? To nie było wcale takie trudne - zauważyłem pozwalając małej objąć się za szyję. Pocałowałem ją w policzek po czym podniosłem się, od razu ruszając z nią w stronę schodów prowadzących do jej sypialni.
- Christian? - spytała zdziwiona Grace, zauważając jak wszedłem na oddział szpitalny. - O mój Boże...- dodała, niemalże biegnąc w moją stronę w towarzystwie kilkorga lekarzy po ujrzeniu nadal nieprzytomnego ciała mojej córki.
- Co się stało? Skąd ta krew? - spytała, usiłując wzrokiem odnaleźć miejsce krwawienia. Skinąłem głową, nie mając najmniejszego zamiaru chociaż na chwilę puszczać nadgarstków Cami mimo, że były podwiązane prowizorycznym opatrunkiem. Kolejna dwójka mężczyzn w białych kitlach od razu podjechała z typowym szpitalnym łóżkiem na kółkach, nakazując mi umiejscowienie na nim Małej. Bez słowa wykonałem ich polecenie, nadal trzymając Cami za bezwładną dłoń.
- Jak długo jest nieprzytomna? - kontynuowała brunetka, uchylając jedną powiekę dziewczyny aby sprawdzić, czy była w stanie reagować na światło.
- N-nie wiem - przyznałem, usiłując sobie to przypomnieć. - Więcej niż piętnaście minut...- stwierdziłem, wnioskując to z czasu w jakim znalazłem się w szpitalu.
- Zabierzcie ją na ostry dyżur - nakazała. - Sprawdźcie poziom krwi i podajcie sole dożylnie w zgięciu nadgarstka oraz kroplówkę - dodała, w przeciwieństwie do mnie zachowując całkowity spokój. - Christianie nie możesz iść dalej - poinformowała, pozwalając mężczyznom przejechać przez podwójne drzwi. Pokiwałem nerwowo głową bardzo dobrze zdając sobie z tego sprawę. Przecież to nie była moja pierwsza wizyta w tym przeklętym miejscu. A juź na pewno nie pierwsza w związku z Cami...
- Błagam uratuj moje dziecko... - szepnąłem zachrypniętym głosem, czując ściskający strach.
- Obiecuję - potwierdziła, znikając po chwili z mojego pola widzenia. Siedząc w poczekalni dobrą godzinę, cały czas odtwarzałem sytuację która zaważyła o czynie Cami. Zacisnąłem dłoń w pięść, ledwo powstrzymując chęć żałosnego krzyku bezradności. Mimo to jednak opanowałem się wiedząc, że powinienem był zadzwonić do mojego syna. Ku mojemu najszczerszemu zaskoczeniu odebrał już po pierwszym sygnale.
- Nareszcie! - warknął z widoczną ulgą. - Gdzie jesteś? Znalazłeś Cami? Martwiliśmy się jak cholera! - krzyknął, przez co zostałem zmuszony do tego, aby lekko odsunąć telefon od ucha.
- Uspokój się - poleciłem. Szkoda ze sam nie byłem w stanie zastosować się do własnych rad.
- Czy Eric jest z tobą? - spytałem, pocierając twarz wolną dłonią. Chyba włączony został głośnik bo zaczęły docierać do mnie różne inne odgłosy zamiast jednego.
- O dziwo po raz pierwszy zgodzę się z młodym: Martwiliśmy się jak cholera! - powiedział blondyn, dając mi tym potwierdzającą odpowiedz.
- Czy to czerwone na dywanie to krew? - dodał czarnowłosy, na co niemalże warknąłem, nakazując im zachowanie ciszy.
- Do jasnej cholery zamknijcie się oboje. Nie słysząc ani słowa kontynuowałem, traktując to jako zezwolenie na wyjaśnienia.
- Cami jest w szpitalu - powiedziałem wreszcie.
- Mówiłem kurwa! Masz za swoje! - wybuchł starszy z chłopców, naskakując na piętnastolatka.
- Próbowała popełnić samobójstwo - wyjaśniłem, czując jak cała pewność siebie nagle zaczęła mnie opuszczać.
- Że co kurwa?! - krzyknęli jednocześnie.
- Narazie nie wiem zupełnie nic. Grace z nią jest - poinformowałem.
- Zbieraj się - nakazał Eric.
- Żaden z Was nie ma prawa opuszczać Escali conajmniej do rana. Czy wyraziłem się jasno? - rzuciłem.
- Chyba żartujesz - zakpił dziewiętnastolatek. Dźwięk jego kroków uświadomił mi, że najwyraźniej czegoś szukał.
- Jestem śmiertelnie poważny. Nie mam zamiaru martwic się waszą obecnością. Nic tu po was - zauważyłem, kończąc po chwili połączenie. Oparłem przedramiona na kolanach ukrywając twarz w dłoniach. Gdy po kilku sekundach usłyszałem kroki wstałem, czując jakąś ciecz spływającą po policzkach.
To był pierwszy raz gdy płakałem...
Zza oddzielonego drzwiami korytarza nagle wyłoniła się Grace. Od razu ruszyłem w jej stronę chcąc wiedzieć jak najwięcej.
- Podłączyliśmy ją do monitora oraz zatamowaliśmy krwawienie - oznajmiła, ocierając wierzchem dłoni mokre od potu czoło. - Jej życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo - poinformowała, na co westchnąłem z widoczną ulgą. Spokojnym krokiem ruszyła w stronę rzędu krzeseł po czym zajęła jedno z nich, oczekując aż ponowie jej czyn.
- Christianie twoja córka próbowała odebrać sobie życie, na dodatek w jej krwi znaleziono śladowe ilości alkoholu. Co się do cholery stało? - spytała, patrząc na mnie ze strachem.
- Nie wiem, mamo, nie wiem. Wróciła do domu dopiero późnym wieczorem. Była pijana, zaczęliśmy się kłócić a ja... O Boże... Powiedziałem za dużo... Poszła do siebie, a gdy po kilkunastu minutach chciałem z nią na spokojnie porozmawiać ona... Boże moje dziecko... - szepnąłem, ukrywając twarz w dłoniach.
- Spokojnie, Christianie - powiedziała, kładąc mi dłoń na ramieniu. - Na razie jest monitorowana, ale jej życiu nie zagraża żadne niebezpieczeństwo - powtórzyła. - Podano jej silne leki przeciwbólowe, więc obudzi się dopiero rano. Mięliśmy szczęście - przyznała. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem, nie rozumiejąc co miała przez to na myśli.
- Ujmę to tak: lepiej jak trafiła do szpitala teraz, niż za kilka dni. Jej organizm jest wyniszczony, a waga przerażająco niska. Jeszcze trochę, a nie bylibyśmy w stanie tego naprawić - powiedziała, używając tego pouczającego tonu.
- Poza tym... Czy ty ją bijesz, Christianie?
- Co?!- wybuchłem, odrobinę zbyt gwałtownie. - Owszem pokłóciliśmy się, ale nigdy nie podniosłem na nią ręki! - zaprzeczyłem z ogromnym oburzeniem słowami kobiety.
- Musiałam zapytać - powiedziała usprawiedliwiająco. - Oprócz nacięć na jej nadgarstkach znajdowało się mnóstwo siniaków oraz kilka obtarć.
- N-nie wiem - pokreciłem z żalem głową. - Nie mam zielonego pojęcia co mogło się stać.
Nagle mój telefon zaczął dzwonić, jednak zważywszy na sytuację tak po prostu postanowiłem to zignorować. Czując na sobie ponaglający wzrok Grace westchnąłem, decydując się jednak na odebranie połączenia.
- Pan Grey? - spytał kobiecy głos z niepewnością. - Tu Teresa Thompson, dyrektorka liceum Roosvelt - oznajmiła na jednym wdechu.
- Z całym szacunkiem jednak to nie jest najlepsza chwila - skarciłem.
- Wiem. Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale do tej chwili nie miałam wolnej chwili... - westchnęła. - Chciałam zapytać jak trzyma się Camille - wyjawiła wreszcie.
- Nie rozumiem co ma Pani na myśli.
- Nie powiedziała Panu? - spytała z ogromnym zdziwieniem. - W naszej placówce miała miejsce karygodna sytuacja... Jeden z uczniów usiłował dokonać gwałtu na pańskiej córce - powiedziała, co całkowicie odebrało mi mowę. - Zakładam, że nie powiedziała Panu ani słowa - stwierdziła po dłuższej chwili milczenia z mojej strony.
- Kto to był? - spytałem ze wściekłością, przez zaciśnięte zęby.
- Nathaniel Avalon.
CZYTASZ
One last chance •50 shades of Grey fanfiction• #2
FanficUWAGA! Opowiadanie posiada niezliczoną ilość scen erotycznych oraz porusza temat związków kazirodczych. Czytasz na własną odpowiedzialność! Wszyscy wiedzą kim jest Camille, jednak tylko nieliczni znają jej przeszłość. Wydaje się, że uciekła od trau...