•Camille's POV•
Po jakichś pięciu minutach od telefonu tego dziwnego chłopaka, w apartamencie pojawiła się ignorowana przeze mnie osoba. Nie byłam jednak w stanie nawiązać z nim jakiejkolwiek rozmowy, ponieważ miałam dziwne wrażenie, że jest intruzem. Mężczyzna stanął wpół kroku na schodach, przyglądając się przez chwile zaistniałej sytuacji. Nakazał temu chłopakowi odejście, ignorując moją obecność, co pozwoliło mi na dokładne przyjrzenie się jego postaci. Woah...
Ile czasu go nie widziałam? Kurwa juz prawie cztery miesiące... Oprócz brody oraz braku tego blasku w oczach, był taki sam jak zawsze. No może troche chudszy... Przez pierwsze kilkanaście sekund po ujrzeniu mnie milczał, uważnie mi się przyglądając. Tak, jakby nie mógł uwierzyć, że to naprawdę ja.
- Cami... - szepnął, z wyczuwalną nadzieją. Nadzieja matką głupich, kurwa.
- Do biura. Teraz. - warknęłam przez zaciśnięte zęby, czując złość większą niż kiedykolwiek. Posłusznie ruszył za mną, upewniając się jeszcze, że czarnowłosy dał radę zająć się samym sobą bez przeszkadzania nam. Gdy znależliśmy się w pomieszczeniu nie czekałam nawet, aż zdecyduje się zamknąć za sobą drzwi.
- Kto to kurwa jest?! - krzyknęłam, dziwiąc się z początku swoim tonem. - Kolejna z twoich szmat?!- rzuciłam, krzyżując dłonie na piersiach.
- Panuj nad językiem - upomniał oschle, co miałam nawiasem mówiąc totalnie gdzieś. Zrobiłam dwa kroki w jego stronę, mając niesłychaną ochotę na ponowne spoliczkowanie go. Powstrzymałam się jednak mając nadal doskonałą świadomość o tej pieprzonej granicy której z niewiadomych powodów nie byłam w stanie przekroczyć.
- Bo co?! - warknęłam. - Czy aż tak bałeś się samotności, żeby posuwać się do czegoś takiego?! - kontynuowałam. - Czy chociażby przez chwile zastanawiałeś się jak JA się czuje z tym wszystkim?! - krzyczałam, nie zdając sobie nawet sprawy ze spływających po policzkach łzach.
Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że do tej pory wszystkie problemy były zwyczajnym gównem oraz nic nie znaczącą papką. Do tamtej chwili byłam w stanie przejść naprawdę wszystko, ale teraz nie było już nic o co mogłam walczyć.
- Odeszłaś - wtrącił, siląc się na jak najbardziej spokojny ton. - Przez pieprzone cztery miesiące byłem sam, a ty nie dawałaś nawet najmniejszego znaku życia - warknął. - Nie widziałem innego wyjścia, niż adopcja - stwierdził.
Złość jaka zbierała się we mnie przez ten cały czas powoli zaczęła stawać się cholernie nie do zniesienia. Miałam pewność, że ta awantura nie skończy się za dobrze, jednak nie potrafiłam tak po prostu siedzieć cicho, gdy działo się to wszystko. Skoro przez ten czas traciłam kontrole nad własnym życiem, to w tamtej chwili cholernie się wykoleiłam, kierując ku drodze bez powrotu.
- Jasne. Bo to jest idealny powód do tego, aby tak po prostu znaleźć sobie kogoś na moje zastępstwo... To zabolało - przyznałam, ocierając kciukiem mokry policzek. - Ale przecież w twoim mniemaniu ból równa się przyjemności - urwałam, kręcąc bezradnie głową. - Wiesz co? Może nawet to i lepiej - mruknęłam, unosząc kącik ust w sarkastycznym uśmieszku. - Jesteś w końcu pieprzonym multimiliarderem. Dlaczego więc nie kupić sobie nowego dziecka, skoro stare sprawia problemy? - spytałam, czując jak moja dolna warga zaczęła drzeć. Te słowa widocznie naprawdę do niego dotarły, ponieważ w zdziwieniu uchylił usta, ostatecznie jednak siedząc cicho.
- Brawo, tatusiu - szepnęłam, odwracając się po chwili w stronę wyjścia. Tak po prostu zostawiłam go, mając świadomość, że tej nocy naprawdę nie będzie dobrze z moim stanem psychicznym.
Jeszcze ponad piętnaście minut siedziałam skulona pod betonową ścianą na parkingu, próbując doprowadzić się do stanu umożliwiającego bezpieczny powrót do domu. Totalnie zignorowałam poprzedni cel wizyty, pozwalając gorącym łzom ściekać po równie rozpalonych policzkach. Olewałam również połączenia od Szarego, które stały się tak irytujące, że zdecydowałam się na wyłączenie telefonu. Całe szczęście dotarłam na miejsce przed powrotem Mattiego, co dało mi odrobine czasu na doprowadzenie się do stanu używalności, czy jak tam kto zwał nawalenie się w trupa. Po drodze wstąpiłam do sklepu aby kupić jakikolwiek alkohol. Nie interesowało mnie co to będzie. Jedyne czego chciałam, to aby zapomnieć... Będąc na miejscu poszłam do łazienki i zamknęłam się od środka, puszczając na cały regulator piosenkę How long will I love you. Wypłakując sobie oczy, nalałam wody do wanny oraz pozbyłam się swoich ubrań, a gdy ta była pełna weszłam do środka nie puszczając butelki. Jakieś piętnaście minut cały czas słuchałam jednego kawałka, w pewnym momencie fałszując z Ellie. Miałam głęboko gdzieś fakt, że po czasie woda była niemalże lodowata. Gdy słuchałam utworu już dziesiąty chyba raz z kolei, do domu wrócił Matti.
- Cami? Camille otwórz te głupie drzwi! - krzyknął, waląc pięściami w dąb.
- Zapijam żale, nie masz się o co martwić - mruknęłam, nieudolnie usiłując postawić pustą butelkę na ziemi. Ostatecznie wyłączyłam muzykę, zanurzając całościowo pod taflą wody. Zamknęłam oczy napawając się faktem, że przez chwile straciłam możliwość oddychania. Każda czynność sprawiała mi pierdolony ból, zarówno fizyczny jak i psychiczny. Nie wiem ile czasu minęło, jednak nagle poczułam szarpnięcie za ramie. Wynurzyłam się, gwałtownie wciągając do płuc chaust powietrza.
- Co ty chciałaś zrobić?! - warknął, wyciągając mnie z wanny.
- Na... - urwałam, czkając. - Pewno... - znowu zaatakowała mnie czkawka. - Nie.. - i tak dalej...
- Cholera jasna, Cami... - mruknął, starając się uspokoić strach o moje życie.
Chwycił ręcznik wiszący na wieszaku po czym przykrył mnie nim, przyciągając do swojej piersi. Jakieś dwie minuty później wstał, nadal trzymając mnie w swoich ramionach. Udał się w stronę naszej sypialni, siadając po chwili na łóżku. Spróbowałam wstać chcąc znależć coś do spania, jednak uniemożliwiły mi to zawroty głowy po alkoholu. Blondyn rzucił mi poważne spojrzenie wyrażające zakaz jakichkolwiek ruchów, więc ostatecznie odpuściłam sobie kolejną próbę. Sam jednak wstał bez żadnego potknięcia, wyjmując dla mnie po chwili jakąś koszulkę do spania. Oczekiwałam, że ją poda, jednak on sam postanowił mi ją założyć, widocznie w obawie o moją ponowną ślamazarność.
- Teraz gadaj - nakazał, przykrywając mnie kołdrą po zauważeniu gęsiej skórki na całym ciele.
- Co się do cholery stało? - spytał, siadając obok.
- Jestem pierdoloną porażką... - szepnęłam, o dziwo wypowiadając to zdanie bez czkania. Westchnął, przyciągając mnie do siebie, i zaczął wodzić dłonią po moich plecach ignorując nadal mokre kosmyki włosów.
Nie musiałam mówić ani słowa więcej. Rozumiał, i całkowicie był w stanie wesprzeć mnie w tym pierdolonym roller coasterze życia.
W nocy oczywiście nie obyło się bez koszmarów. Tym razem jednak były one o wiele bardziej dobijające niż dotychczas. Pamiętam tyle, że widziałam postać nowego ulubieńca Szarego, oraz jego samego. Głównie w moich myślach przewijały się najzwyczajniejsze codzienne sceny, mające o dziwo aż zbyt wielkie znaczenie w mojej egzystencji. Chociażby głupie śniadanie, wypad na zakupy, leniwe oglądanie telewizji czy granie w monopoly coraz bardziej rozszerzało ogromną już dziurę w moim złamanym sercu. Działo się to, czego nigdy w życiu nie byłabym w stanie nawet sobie wyobrazić...
Widziałam jego szczęście, jednak bez swojej ingerencji.
Nawet wtedy wiedziałam, że zostałam definitywnie zastąpiona, przez perfekcyjną postać mającą wszystko to, czego nie posiadam i nigdy nie będę posiadać ja. Przez syna, nie głupią nic nie znaczącą córkę z pierdolonymi problemami psychicznymi. Zaczęłam upewniać się, że naprawdę coraz bardziej staczałam się na dno. Jednak przecież po czterech miesiącach powinnam stanąć na nogi i ruszyć na przód. Prawda?
CZYTASZ
One last chance •50 shades of Grey fanfiction• #2
FanfikceUWAGA! Opowiadanie posiada niezliczoną ilość scen erotycznych oraz porusza temat związków kazirodczych. Czytasz na własną odpowiedzialność! Wszyscy wiedzą kim jest Camille, jednak tylko nieliczni znają jej przeszłość. Wydaje się, że uciekła od trau...