ROZDZIAŁ 24

27.7K 1.2K 37
                                    

W końcu doczekaliscie się nowego rozdziału. Mam nadzieję że się spodoba. Miłego czytania :*.

Zmywałam naczynia co chwilę zerkając przez okno. Lucy bardzo się zawzięła by pomóc Zeusowi. Przez ten miesiąc ogier przyzwyczaił się do niej i dziś jest pierwszy dzień od wypadku kiedy Zeus wychodzi z kims na dwór. Lucy wprowadziła go na pastwisko. Szli powoli, dziewczyna robiła wszystko by nie spłoszyć konia. Nie jeździła na nim. Ona wie że jest to jeszcze za szybko.

-Jak jej idzie?-Eric objął mnie od tyłu swoimi duzymi rękoma.

-Myślę, że dobrze. Zaufał jej.-wskazalam na konia.

-To dobrze. Może pojedziemy do twojej mamy?-zaproponował.

-Dobrze.-wyłączyłam wodę i odwróciłam sie by spojrzeć na Erica.

-Świetnie.-pocalował mnie w policzek.

-Eric... Nie chwalmy się jeszcze naszym związkiem twojej mamie, dobrze?-poprosiłam.

-Claro, przecież prędzej czy później się dowiedzą.-złapał mnie za dłoń.

-To niech dowiedzą się później.-popatrzylam w jego oczy. Eric westchnął głośno i kiwnął twierdząco głową. Nie był zadowolony, ale uszanowal to.

-Niech tak będzie.-uśmiechnął się lekko. Był smutny, ale musi mnie zrozumieć.

*
-Hej mamo!-krzyknelam wchodząc do małego, ale pięknego domku. Z zewnątrz pomalowany był na żółto. W środku był dobrze wyposażony, a ściany pomalowane były na kremowo, a meble były brązowe co pięknie komponowalo się z kolorem ścian.

-Och, cześć dzieciaki. Chodźcie do kuchni. Zrobiłam naleśniki.-mówiła z wielkim uśmiechem na ustach. Dawno nie widziałam jej takiej szczęśliwej. Pocalowałam mamę w policzek i poszłam za nią.

-Dzień dobry Pani.-Eric przywitał się i pocalował dłoń kobiety.

-Dzień dobry. Jesteście głodni?-zapytała.

-Jedliśmy obiad.-odpowiedziałam. Mama popatrzyła na nas i uśmiechnęła się wesoło.

-Jeden czy dwa naleśniki nic wam nie zrobią.-zachichotała.

-Ma Pani rację.-zasmial się Eric i sięgnął po jednego naleśnika i nałożył na niego dżem.

-Smacznego.-mama uśmiechnęła się szeroko.-Claro, też zjedz. -podała mi talerz i usiadła na krześle obok.

-Dzięki.-powtorzylam czynność po Ericu.

*

-Eric, dostałam zaproszenie od przyjaciela. Zaproszenie na ślub z osobą towarzyszącą.-podałam kartkę chłopakowi.-Pojedziesz ze mną?-spytałam.

-Chętnie, chciałbym go poznac.-oznajmił

-Serio?-zdziwiłam się.

-Tak, chce wiedzieć kim jest. W końcu jest dla ciebie ważny...

-Tak, bardzo. Opowiadałam ci o nim. Ma na imie Mark.

-Przypominam sobie...-nie dokończył bo zadzwonił mój telefon,

-Clara? Z tej strony mama Alice. Proszę pomóż mi.-mówiła zdenerwowana kobieta.

-Spokojnie. Co się stało?-wstałam gwałtownie z krzesła, a Eric popatrzył na mnie zaniepokojony.

-Alice zemdlała. Jest w szpitalu.-wyjaśniła.

-Co z Lisą?-spytałam.

-Jest u mnie. Alice mnie dziś odwiedziła i nagle źle się poczuła. Przyjedziesz po mnie? Proszę.-kobieta jeszcze bardziej płakała.

-Dobrze. Będę za dziesięć minut.-poinformowałam i rozłączyłam się.

-Co się stało?-spytał Eric.

-A-Alice jest w szpitalu. Jej matka zadzwoniła. Chce byśmy po nią przyjechali. Lisa jest z nią.

-W takim razie jeźdzmy. Ubierz się, a ja skocze po kluczyki.-rozkazał a ja kiwnęłam głową na znak że rozumiem. Pobieglam szybko po buty, które natychmiast nałożyłam na stopy.

-Gdzie tak biegniesz synku?-Erica zatrzymała Pani Grace.

-Mamo, nie teraz. Śpieszę się.-ominął ją i chwycił mnie za rękę i wybiegliśmy z domu.

Jechaliśmy kilka minut. Nie wiem ile dokładnie. Cały czas myślałam o Alice. Strasznie się o nią bałam.

-Poczekaj. Zaraz wrócę. -powiedział Eric gdy zatrzymaliśmy się przed małym, zielonym domkiem.
Po chwili pomagał juz wejdź matce Alice do samochodu. Małą Lise wzięłam na kolana. Wiedziałam ze jest to niebezpieczne, ale nie mieliśmy żadnego fotelika dla niej.

-Jesteśmy.- poinformował Eric.-Claro, idź i dowiedz się co z Alice.

-Dobrze.-wzięłam Lise na ręce i wysiadłam z samochodu. Podbieglam do rejestracji i dowiedziałam się gdzie jest Alice. Weszłam pocichu do sali gdzie leżała moja przyjaciółka. Była blada i spała. Pojedyncze łzy zaczęły lecieć po moich policzkach.

-Kochanie.-szepnęłam i podeszłam do łóżka dziewczyny.

-A Pani jest kim?-do sali wszedł starszy mężczyzna. Prawdopodobnie lekarz.

-J-ja jestem przyjaciółką Alice. Czy mogę wiedzieć co jej jest-podeszłam do lekarza ciągle mając Lise na rękach.

-Przykro mi, ale nie jest Pani nikim z rodziny.-zmaeszczyl brwi i pokrecił głową.

-Ja jestem jej mamą. Proszę mi powiedzieć co jest mojej córce.-do sali wjechała matka Alice.

-Zapraszam do mojego gabinetu.-lekarz szerzej otworzył drzwi.

-Nie, proszę mówić przy nas wszystkich.-poprosiła kobieta.

-Dobrze. No więc na pewno Pani wie że Pani Alice ma raka...

-Raka?-przerazila się kobieta.

-Nie mówiła?-spytałam.

-Wiedziałaś? -popatrzyła na mnie.

-Tak.-spuściłam głowę w dół i zamknęłam oczy.

-Pani Alice pozostało kilka tygodni życia. Prawdopodobnie nie będzie mogła wrócić już do domu.-oznajmił lekarz.

-Nie. Nie. Nie.-mówiła matka Alice.-To niemożliwe. Niemożliwe.-powtarzała.-Nie.-zaczęła płakać. Byla załamana.

-Przykro mi.-powiedział lekarz i wyszedł.

-Wszystko dobrze?-Eric ukleknął przed kobietą.- Przyniose Pani coś do picia.-mruknął i wyszedł.

-A co z Lisą?-zapytała.

-Alice prosiła mnie bym się nią zajęła. Myślałam że Pani wie.

-O Boże. Moje dziecko umiera.-zakryla twarz w dłoniach.- Ja nie mam już dla kogo żyć.

-Poradzimy sobie. Nie moze pani tak mówić. Lisa Panią potrzebuje. Jest Pani przecież jej babcią.

-Zaopiekuj się nią jak najlepiej skarbie.-popatrzyła na mnie blagalnym wzrokiem a potem pocalowala dziewczynkę w czoło.

-Zrobię wszystko co w mojej mocy.

Gosposia I MilionerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz