➡ 39.1 ⬅

1.2K 37 0
                                    

Jest środa.
Wczoraj wieczorem zadzwoniła Liz. Oświadczyła, że jest w domu i przyjedzie po swojego syna. Powiedziała też, że zawiezie to samo do szpitala na zdjęcie gipsu. Przynajmniej na balu nie będzie się nudził.

Obudziłam się kilka minut po 8. Dyrektor odwołał lekcje ze względu na bal. Leżałam w łóżku do 9. Nie chciało mi się wstać i z pewnością lezałabym tak kolejną godzinę, ale telefon zmusił mnie do podniesienia się z mebla. Dzwonek dzwonił cały czas co zaczynało mnie denerwować. Nie spojrzawszy wcześniej na wyświetlacz przesunełam opuszkiem palca zieloną słuchawkę.
- Słucham? - skoro już wstałam to podeszłam do szafy w celu naszykowania jakichkolwiek ubrań.
- Hej misiu. - to Luke. Odrazu się uśmiechnęłam.
- Hej. Jak w szpitalu? - zapytałam.
- W porządku. Zdjeli ten cholerny gips. Nareszcie jestem wolny. I nie będzie mnie już dziewczyna samochodem woziła. - usłyszałam śmiech Liz w słuchawce.
- To dobrze. O której będziesz? - Luke powiedział jeszcze ciche ,,mamo" po czym odpowiedział.
- Będę o 5. Podjedziemy jeszcze po dziewczyny. Mogę podjechać do Ciebie, bo zapomniałem kilku rzecz? - zapytał.
- Jasne. Wpadaj. - wzięłam bordową bluzkę i krotkie jeansowe ogrodniczki. Weszłam do łazienki, aby się ubrać.
- Będę za jakieś pół godziny. Muszę coś jeszcze załatwić. Do zobaczenia złotko. - wyczułam, że się uśmiecha.
- Okey. Jak nie ma mnie na dole, to wiesz gdzie mnie szukać. Do zobaczenia skarbie.- rozłączyłam się.

Ubrałam się i wykonałam poranną toaletę. Poczesałam długie brązowe włosy, które były kręcone i zwiazalam je w niedbałego koka. Nie robiłam makijażu, bo i tak będę musiała to zmyć. Wyszłam z toalety i zeszłam na dół. Na śniadanie postanowiłam przygotować sobie tosty i herbatę.
Po przygotowaniu posiłku, posprzątałam bałagan i zaczęłam spożywać to co znajdowało się na talerzu. Z nudów zaczęłam przeglądać portale społecznościowe. Nic ciekawego. Postanowiłam zadzwonić na video do dziewczyn.
- Hejka. Jak przygotowania? -zapytałam patrząc to na Verę, to na Nashi.
- Jezu. Wybierałam wczoraj buty do sukienki. Gdyby nie Mike pewnie poszłabym boso. - zaczęła Vera. Zaczęłam się śmiać. Widziałam, że blondynka nie może powstrzymać salwy śmiechu i po chwili wybuchła. Vera mam zawtórowała.
- W zasadzie wszystko już mam. Oczywiście Ashton stwierdził, że będziemy musieli iść pięść bo nigdy nie wiadomo co będzie po nim. I poruszył tymi brwiami. - powiedziała Nashi.
Przez nie nie mogłam wydusić słowa.
- A Calum? Ma jakąś dziewczynę? - zapytałam. Nashi pokreciła głową.
- Jasne. Chwalił mi się ostatnio, że jakaś zgodziła się z nim pójść. - wyrwała Vera.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Dobra laski ja kończę. Papa. Zobaczymy się potem. - odłożyłam telefon. Po drodze wstawiłam brudne naczynia do zlewu.

Podeszłam do drzwi i dla pewności wyjrzałam przez wizjer. Nie spodziewałem się nikogo innego. I miałam rację to był Luke.
- Hej kochanie. - pocałował mnie namiętnie w usta.
- Cześć. - odpowiedziałam gdy chłopak oderwał się ode mnie.
Zostawił kurtkę i buty na przed pokoju.
- Jesteś sama? - zapytał.
- Tak. No wiesz... rodzice wracają dopiero w sobotę. - podrapałam się nerwowo po dłoni.
- Wspaniale. - powiedział.
- Dlaczego? - zapytałam.
- Ponieważ teraz czas na początek twojej urodzinowej, spóźnionej niespodzianki. - powiedział po czym wyszedł z pokoju. Nie mam pojęcia gdzie on polazł. Postanowiłam go poszukać.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział podzielony na dwie części.
Kolejna pojawi się jutro.
Dziękuję za wyświetlenia serio. One mega mnie motywują ❤💗💗
Xoxo, Mari Hemmings ❤💜🎶

Simmer down || L.H. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz