11 ★ When did you lose your happiness?

299 25 1
                                    

Cała szóstka stała przed domem numer 228 i wpatrywała się jak dwa ciała, zostają wynoszone w worku. Budynek nie przypominał nawet w najmniejszym stopniu domu, w którym działo się piekło i to cieszyło Mike'a. Wiedział, że powinien czuć smutek, bo jego rodzice nie żyją, ale nie odczuwał kompletnie nic.


Wszyscy wpatrywali się w chłopaka, jakby miał się rozsypać, ale on czuł, że jedna cząstka, która przez lata nie funkcjonowała, bo została zniszczona przez dwójkę dorosłych ludzi, teraz się odbudowała.

-Kochanie tak mi...

-Jest w porządku Luke. - niższy chłopak spojrzał w górę i przytulił się do blondyna.

Sąsiedzi patrzyli z przerażeniem na to, co się dzieje, niektórzy płakali, bo nie znali prawdziwej twarzy państwa Cliffordów. Mike przez tyle lat się zastanawiał, dlaczego nikt nigdy nic nie zobaczył, nie usłyszał, teraz uświadomił sobie, że wszyscy, którzy teraz po prostu stali z poważną miną wiedzieli. Wiedzieli, ale nie chcieli się mieszać i nie obchodziło ich, że dom obok pewien chłopiec jest wręcz katowany od najmłodszych lat.

Gdy Mike zaczął farbować włosy, zaczął nosić czarne ubrania i zrobił sobie kilka kolczyków, wszyscy patrzyli na niego, jakby był jakimś wyrzutkiem, starsze panie patrzyły na niego, mówiąc, że jest satanistą, ale on chciał po prostu wyrazić siebie. Chciał, chociaż w najmniejszym stopniu polubić własną osobę. Kiedyś myślał, że jest bity dlatego, że nie jest wystarczająco dobrym dzieckiem, że rodzice go nienawidzą, dlatego ze się urodził.

-Przepraszam, ty jesteś Michael Clifford? - pytanie zadał wysoki policjant z udawanym współczuciem na twarzy.

-Niestety.

-Musisz jechać z nami. - funkcjonariusz lekko dotknął ramienia Mike'a, ale ten szybko odsunął się od niego. Nadal nie mógł zrozumieć, że nie każdy na tym świecie chce mu zrobić krzywdę.

Był pewien, że rodzina Hemmingsów go nie skrzywdzi, dlatego nie reagował na nich w ten sposób.

-Pojadę z nim. - Luke splótł swoje palce z Michaelem i razem ruszyli w kierunku radiowozu.
Mike nie puszczał całą drogę ręki blondyna.



Na komisariacie spędzili dwie godziny. Różni ludzie wypytywali się Mike'owi o jego rodziców i o to, dlaczego się od nich wyprowadził. Zadawali mu masę pytań, aż w końcu nie wytrzymał.

-Bo mnie katowali. To chcieliście usłyszeć? Uciekłem z tego piekła, bo nie mogłem już tego wytrzymać! - Wtedy wstał, ciągnąc za sobą nadal splecioną dłoń Luke'a i wyszli na zewnątrz.

Blondyn przyciągnął do siebie swojego chłopaka.

-Chodź, pójdziemy w pewne miejsce. - Luke scałował kilka łez, które wypłynęły z oka Michaela i ruszyli przytuleni przed siebie.

Luke zaprowadził ich na klif. Kiedyś przychodził tutaj, gdy był smutny albo chciał w spokoju pomyśleć. Tutaj zazwyczaj brał swoją gitarę i grał. Grał do nieskończonej przestrzeni przed nim. Usiedli, zwieszając nogi nad wzburzoną wodą. Potrzebowali po prostu ciszy.

-Kiedyś ci coś zagram i zaśpiewam. Właśnie tutaj. Uwielbiam tutaj przyjeżdżać, gdy jest wschód lub zachód słońca, a nawet, wtedy kiedy jest ciemno, a jedyne światło to blask księżyca.

Siedzieli tak kilka godzin i wpatrywali się w krajobraz przed nimi, nie musieli, nic mówi, czuli swoje wsparcie i w tym momencie nie potrzebowali niczego więcej.

To The Moon ★ MukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz